Chciałbym, żeby wszyscy mnie dobrze w tym zakresie zrozumieli „po prostu kolejny Woody Allen” to dla mnie określenie jak najbardziej pozytywne. Tego chciałem od „Zakochanych w Rzymie” – kolejnego filmu Woody’ego Allena. To jeden z tych autorów – nie wiem, czy już o tym wspominałem, może przy okazji Terry’ego Pratchetta – od których wezmę wszystko to, co zechcą stworzyć i mi dać. Od Pratchetta wezmę każdą powieść, od Allena każdy film. Tak, podobało mi się nawet „Poznasz przystojnego bruneta”. Myślę, że między dlatego, iżlubię filmy Allena, a nie moje wyobrażenie o filmach Allena. A to duża różnica. Nie uważam też, żeby Woody Allen się kiedyś „skończył” (no, chyba że na „Kill ’em All”, na tym chyba wszyscy kończą).
Skoro tę informację mamy już za sobą, możemy przejść do samego filmu. „Zakochani w Rzymie”, jak sugeruje sam tytuł, to kolejna „wizytówka”, tym razem – kto by się spodziewał – Rzymu. Plakat sugeruje, jakoby mielibyśmy śledzić głównie perypetie Penelope Cruz, Aleca Baldwina, Ellen Page (tak, ta z „Incepcji” i „Juno”) oraz Jesse Eisenberga (znanego też jako Marka Zuckerberga; możecie go znać również z genialnego „Zombieland”). Innymi słowy – dwoje weteranów i dwie znacznie nowsze twarze. W rzeczywistości jednak i głównych bohaterów i wątków jest znacznie więcej. Wszystkie zaś są mniej lub bardziej zwariowanymi wątkami miłosnymi, opowiedzianymi z właściwą dla Allena swadą. Co więcej, sam Allen też stanął po drugiej stronie kamery! Jego występ jest dokładnie taki, jak zawsze, czyli dla fanów – idealny. (więcej…)