Są filmy o bohaterach, wielkich pościgach, sławnych kradzieżach i sprawach najwyższej wagi państwowej. Ociekają one patosem, oczywistością i efektami za miliony dolarów. Często nie niosą ze sobą nic, poza rozrywką w najczystszej postaci. Nie uważam, by było to złe – wręcz przeciwnie! Niczym nieskalana zabawa jest potrzebna do życia każdemu. Martwiące może być tylko to, że przysłaniają one czasem drugą grupę filmów. Filmów o zwykłych ludziach i o sytuacjach, które w rzeczywistości są widzowi znacznie bliższe niż ratowanie świata przed kolejnym super-przestępcą. Właśnie takim obrazem jest „Co gryzie Gilberta Grape’a?” Lasse Hallstrom. Jest historią o zwykłych ludziach ze zwykłymi problemami. I mimo iż jest to kino znacznie cięższe od dowolnej efektownej strzelaniny, nie oznacza to wcale, iż dostarcza mniej przyjemności z oglądania.
Tytułowy bohater, Gilbert Grape (Johnny Depp), jest sprzedawcą w warzywniaku w Endorze – małej miejscowości, gdzie diabeł mówi dobranoc. Jego głównym zadaniem, oprócz kolportażu marchewek, jest opiekowanie się młodszym, ciężko niedorozwiniętym bratem, Arniem (Leonardo DiCaprio). Jego życie to pasmo takich samych dni, spędzanych na nudnej pracy i doglądaniu chłopaka, który w wielu sytuacjach jest po prostu kulą u nogi. Przez tą jednolitą masę wtórności i powtarzalności przebiło się niecodzienne wydarzenie, które zwróciło uwagę Gilberta – w mieście zatrzymała się stara turystka wraz z wnuczką, Becky (Juliette Levis). Z powodu zepsutego wozu campingowego, obydwie niewiasty będą musiały zabawić kilka dni w Endorze. Dla chłopaka jest to niepowtarzalna możliwość, by poznać kogoś nowego. O dziwo, szansę na zwrócenie uwagi przyjezdnej dały mu… chory brat i nudna praca.
„Co gryzie Gilberta Grape’a” to obraz wypełniony od początku do końca sprzecznościami i konfliktami. Widz jest świadkiem lokalnej wojny między małym sklepem ogólnospożywczym a siecią supermarketów. Obserwuje również huczne otwarcie nowego fast foodu, którego właściciel obiecuje odrodzenie Endory dzięki sprzedaży hamburgerów. Absurdalne mogą się również wydawać sceny, w których Arnie działa dokładnie na odwrót, niż jest to przyjęte w „normalnym” społeczeństwie – na przykład zaczyna się bawić podczas pogrzebu lub śmieje się ze śmierci własnego ojca. Po środku tego wszystkiego został postawiony samotny Gilbert, który nie wie, czy powinien wybrać szczęście swoje, czy rodziny.
W wysoką klasę aktorskich umiejętności Johnny’ego Deppa chyba już nikt nie wątpi, więc pisanie kolejny peanów na jego cześć byłoby zgoła bez sensu. Warto jednak zwrócić szczególną uwagę na niezwykły popis Leonardo DiCaprio, który najwyraźniej za młodych lat miał w sobie więcej z aktora niż teraz. Sposób, w jaki odegrał postać ułomnego chłopca, można określić tylko jednym wyrazem – autentyczny. Wszystko było dokładnie tak, jak być powinno: głos, mimika, ruch… Według mnie jest to życiowa rola DiCaprio, która na mnie wywarła niesamowite wrażenie. Na tle tych dwóch gwiazd znacznie słabiej wypada Juliette Levis, którą można było odebrać jako postać, kolokwialnie rzecz ujmując, bezpłciową. Przypuszczam, iż z założenia kreowana przez nią młódka miała być melancholijną dziewczyną z delikatną nutką ekstrawagancji i dystansu do świata, który ją otacza. Wyszło to dobrze, ale nie tak doskonale, jak w przypadku dwóch wyżej wymienionych panów.
Obraz Lesse Hellstrom jest, według mojej skromnej osoby, absolutnym obowiązkiem każdego kinomana – to po prostu trzeba obejrzeć! Powodów jest wiele, choć największą uwagę zwróciłbym na wiekopomne aktorstwo. To nie znaczy, oczywiście, że inne elementy nie zostały wykonane równie pieczołowicie – wręcz przeciwnie! Scenariusz i warsztat techniczny (rewelacyjne zdjęcia!) również robią wrażenie. Co więcej, jest to zdecydowanie ten typ filmu, który można obejrzeć kilka razy i zawsze dopatrzyć się czegoś nowego, interesującego. Pamiętajcie – to trzeba obejrzeć!
03.05.2006
Podzielam twoją opinię. Nie wiem czy wiesz, ale Depp mówi, że nigdy nie oglądał tego filmu i nie zamierza tego zrobić, bo miał zbyt ogromną przyjemność z jego kręcenia.
O, dzięki – nie wiedziałem tego, a lubię takie ciekawostki. :]