Po wręcz nieprzyjemnej przeprawie przez „Wolverine – Koniec”, podchodziłem do „Reign” jak pies do jeża. Nauczyłem się, że „emerytalne” komiksy wcale nie muszą być tak ciekawe, jak bym się na zdrowy rozsądek spodziewał. Koniec superbohatera jest znacznie trudniejszym tematem od jego początku. Chociażby dlatego, że gdy staje się superbohaterem, to tak naprawdę nie jest jeszcze ani super, ani tym bardziej bohaterem. Jeśli jego początek był mało epicki – a umówmy, się ukąszenie pająka nie powala – można jeszcze wszystko naprawić. Podkolorować we wspomnieniach. Zmazać kolejnymi dokonaniami herosa. A koniec? Koniec to… cóż, koniec. Nie ma miejsca na poprawki.
Na szczęście, po przeczytaniu „Reign” – scenariusz i kreska autorstwa Kaare Andrewsa – wcale nie chciałem zobaczonych dopiero co paneli czym prędzej wyprzeć z pamięci. Cztery części są na tyle wciągające, że przeczytałem je jednym tchem. Co więcej, naprawdę nie trzeba być ekspertem od Pająka, żeby móc po nie sięgnąć – czego nie można do końca powiedzieć o wspomnianym „Wolverine – Koniec”. Wydaje mi się, że już nawet filmy Sama Raimiego dostarczają wystarczająco dużo informacji o postaci, żeby w omawianym komiksie się bez najmniejszego problemu od naleźć. A to gigantyczne osiągnięcie autorów.
Strona fabularna
Za chwilę rozpiszę się trochę o fabule, ale najpierw chciałem Was uspokoić – nie będzie spoilerów. Jako się rzekło, opowieść składa się z czterech części, ja zaś zanalizuję i opiszę pobieżnie tylko pierwszy z komiksów, żebyście wiedzieli, czego się spodziewać, ale nie tracili przyjemności z samodzielnego poznawania historii.
Akcja rozgrywa się kilkadziesiąt lat po śmierci Mary Jane, czyli żony Petera Parkera. Trauma związana z odejściem najbliższej mu osoby była jednym z powodów, dla których zrzucił z siebie swoje barwy – tak czerwono-niebieskie, jak i czarno-białe. Dołożyła się do tego również nagonka na superbohaterów, którzy zostali albo wygnani, albo pojmani i zgładzeni. Teraz w Nowym Jorku panuje dobrze zorganizowana policja, która w rzeczywistości bardziej przypomina wojsko i utrzymuje porządek bardzo twardą ręką, przemocą karząc wszelkie formy niesubordynacji. Innymi słowy, od ponad dwóch dekad Pająk nie rozpiął swoich pajęczyn nad Wielkim Jabłkiem.
Nie ma co ukrywać, że życie Petera się kompletnie posypało. Śmierć żony to jedno. Problem polega na czym innym i został w komiksie po prostu pięknie zarysowany. Parker nie ma dwóch tożsamości – ma tylko jedną, po prostu czasem nosi maskę, żeby z niektórymi rzeczami się za bardzo nie afiszować. Peter Parker i Spider-Man to jedna osoba, a nie dwie różne. A skoro Spider-Man umarł wraz z Mary Jane, to co zostało z Petera? Nic.
Wszystko zmienia się wraz z pojawieniem pod drzwiami Parkera starego znajomego, J.J.Jamesona. Stary nie wypowiada się zbyt składnie, najwyraźniej ostatnie lata odjęły mu już resztki rozumu. Liczy się jednak to, co przynosi dla Petera w paczce, którą oddaje mu z poczuciem wielkiego żalu, czując, jakim pośmiewiskiem był przez całe życie, nie potrafiąc odgadnąć tej jednej tajemnicy. W przesyłce znajduje się czarna maska Spider-Mana.
Reszta opowieści kręci się wokół dwóch tematów – pierwszym jest sam Peter, który znów staje się jedną całością po założeniu kostiumu. Drugim zaś motywem jest walka ze wspomnianymi siłami porządkowymi, które nie pozwalają szarym mieszkańcom miasta na praktycznie żadną egzystencję, a w najbliższym czasie planuję odciąć cały Nowy Jork od reszty świata. Pojawią się też oczywiście dawni wrogowie Pająka, ale ich tożsamości Wam już nie zdradzę. Tym bardziej nie powiem Wam, kto jest w tym wypadku głównym nemezis.
Strona techniczna
Ciężko mi jednoznacznie ocenić kreskę Kaare Andrewsa. Z jednej strony momentami niektóre postacie wydawały mi się zbyt proste i zwaliste, a z drugiej strony – oprawa przyciągała moją uwagę i pasowała do historii. Jest ciemna, przygnębiająca i mam wrażenie, że naprawdę dobrze zgrywa się z opowieścią. Gdybym miał ją oderwać od historii, byłbym umiarkowanie zadowolony. Natomiast jako całość, „Reign” przemawia do mnie w stu procentach.
Na oddzielną pochwałę zasługują tak dialogi, jak i narracja. Nie jest to prosta sprawa w tego typu historiach. Kiedy igra się z kultową postacią i ważnym z jej punktu widzenia tematem, łatwo przegiąć – kipieć patosem czy zalewać czytelnika bełkotliwymi frazami (trochę jak w niektórych komiksach Franka Millera o Batmanie, w których to opowieściach tak narracja, jak i dialogi bardzo nie przypadły mi do gustu). W przypadku „Reign” jest… prosto. To trudna historia, ale nie oznacza to, że Pająk stał się zupełnie inną osobą. To nadal on – bezpośredni i zawadiacko bezczelny.
Czy warto przeczytać „Reign”? Odpowiem w ten sposób – hell, yeah! Na taką historię zasłużył Peter Parker w wieku emerytalnym. Jest epicko, na początku bardzo przygnębiająco, trochę rozczulająco i… pozytywnie wtedy, kiedy, może nie tyle trzeba, co można i jest to na miejscu. Każdy bohater zasługuje na taką historię.
Kusisz w tej recenzji, jednak chyba nie przełamię się i nie sięgnę po tego Spider-Mana. Niesamowicie przejadł mi się już kilka lat temu, kiedy przerzuciłam się na „Sandmana” i „Grimm Stories” 🙂
Przygody Petera Parkera w pewnym momencie stały się powtarzalne i sztampowe. Chyba jedyną odskocznią była jego postać w „Marvel Zombies” 😛 W końcu ile można czytać o ciągle tym samym chłopaku strzelającym pajęczyną…
Przyznaję, że podobną zawieszkę mam aktualnie przy lekturze Amazing Spider-Man. Doczytałem do odcinka numer 120 i po prostu jakakolwiek fabuła stanęła w miejscu. Są tylko generyczne „przygody” z kolejnymi arcyprzeciwnikami.
Ale to też powód, dla których czytam te wszystkie one-shoty i limited series, jak „Reign” – to spójna historia opowiedziana od początku do końca (co w tasiemcowych komiksach w ogóle nie jest oczywiste) i skupia się na konkretnym temacie. I do tego, akurat w tym konkretnym przypadku, Peter nie jest już chłopakiem, tylko starym dziadem. :]
Stary dziad nie brzmi zachęcająco – wolę młodego i przystojnego 😉 W sumie zastanawiam się, czemu Marvel nie uśmierca swoich bohaterów… a przynajmniej nie za często. W końcu ile można czytać o kolejnej potyczce Batmana z Jokerem itp. Ciekawie by było, gdyby właśnie dociągnęli ich do końca i potem najwyżej dawali jakieś one-shoty z przeszłości albo po prostu tworzyli nowych 🙂
Em, Tiszka, ale Batman to przecież DC. xP
A co do Marvela – uśmierca sporo bohaterów, ale nie tych, że tak to ujmę, topowych. Spider-Man w serii Amazing umarł przynajmniej kilka razy. W Ultimate też ostatnio umarł. Była taka seria „Ultimatum”, w której Marvel wyrżnął w pień połowę swoich postaci (ale nie trzymało się to kupy).
Problem z uśmiercaniem jest jeden – psychologia tłumu. Jak zabijają jakąś ważną postać, to nagle fani zaczynają pisać listy, żeby jednak ją przywrócili, ponieważ inaczej przestaną kupować komiksy. Więc Marvel przywraca – i wtedy robi się taki fabularny burdel, że głowa mała.
Ale co do one-shotów i limited series – zgadzam się, one są dobrym rozwiązaniem i z tego, co widzę, na ogół wychodzą ciekawiej od tasiemców.
Rozumiem że to „The Dark Knight Returns” w świecie Spider-Mana? z chęcią przeczytam jak znajdę trochę czasu 🙂
Wiesz co, „The Dark Knight Returns” czytałem wieki temu albo w ogóle tylko jakiś materiał video na jego temat widziałem, więc musiałbym sobie odświeżyć.
To przeczytaj, oficjalnie ci polecam 😉
Na pewno będę musiał nadrobić, wiem, że klasyka. :]
Mi to się nie podobało. To nie Batman, by wrzucić w nim więcej mroku niż w Mitologii Cthullu. Spider jest postacią przyjazną, pozytywną, barwną. Tu zrobili z niego…hm…Punishera? Jego koniec wyobrażałem sobie bardziej tak, że będzie szkolił nowe pokolenie „Wielka siła oznacza wielką odpowiedzialność”
Ja „niestety” lubię tego typu mroczne historie i może dlatego nie za bardzo jestem w stanie czytać aktualnego Spider-Mana.