Macie czasem po skończonej lekturze takie wrażenie, że sami moglibyście z powodzeniem napisać to, co właśnie przeczytaliście. Może nie byłoby lepsze, ale raczej gorsze też już nie. Tak miałem właśnie z „Zabójcami szatana” duetu Andrzej Ziemiański plus Andrzej Drzewiński.
Lubię nadrabiać mniej dostępną polską fantastykę i czasem się trafi na takie potworki. Niestety, nie potrafię nawet powiedzieć, w jakim stopniu jest to powieść Ziemiańskiego, a w jakim Drzewińskiego. Zresztą, Ziemiański jest dla mnie dosyć specyficznym autorem. Najpierw nabrałem do niego ogromnego szacunku po przeczytaniu zbioru „Zapach szkła”, a później… Cóż, później ów szacunek był już tylko trwoniony. Najpierw przez „Achaję”, która miała swoje „momenty”, ale w ogólnym rozrachunku była mocno przeciętna (i to po uśrednianiu; pierwszą część czytało się nieźle, ale trzecia, jeśli dobrze pamiętam, to był już dramat). Później zaś przerażającą powieść, jaką jest „Toy Wars”.
„Zabójcy szatana” są powieścią o grupie agentów, którzy wybierają się w – bodaj – tropiki w celu odszukania pewnego zaginionego uczonego, podejrzanego o prowadzenie na ludziach niebezpiecznych eksperymentów. Czemu „bodaj”? Ponieważ w ciągu dwóch dni od skończonej lektury wyparowały mi z pamięci już praktycznie wszystkie szczegóły. Dawno nie czytałem książki z tak nijaką fabułą i równie miałkimi bohaterami. Pierwsze skrzypce zostały obsadzone przez trzech panów, którzy w teorii różnili się cechami charakteru, lecz niestety aż do ostatniej strony ciągle mi się mylili. Nie zapamiętałem na ich temat dosłownie nic, nawet imiona są mi już w tej chwili obce.
Sama powieść ma dziwnie zaburzone proporcje. Liczy sobie raptem 200 stron, ale co i rusz autorzy znajdywali miejsce, żeby wrzucić opis rewolucyjnie spreparowanej mapy na kilka akapitów. Miało się to nijak do fabuły, spowalniało akcję, która i tak była ślamazarna (a to powieść tramwajowo-pociągowa przecież) i służyło chyba tylko jako pole do popisu do pisarzy.
Jeśli podobnie jak ja, lubicie sięgać po mniej popularne książki zaliczające się do polskiej fantastyki, to… sięgając w kierunku „Zabójców szatana”, jednak chwyćcie coś, co będzie leżało obok. Szanse, że traficie gorzej, są nikłe, a jeśli jednak tak się zdarzy, to koniecznie dajcie znać.
Swoją drogą, pisząc „sam bym to chyba napisał”, naprawdę mam wrażenie, że by się dało. Trzeba się zmobilizować i kiedyś w końcu przerodzić słowa w czyn…
Prawda, prawda i jeszcze raz prawda! Temu panu (Z.) już podziękujemy, niech podadzą do publicznej informacji nazwisko ghost writera, który mu machnął „Zapach szkła” i wszyscy będziemy szczęśliwsi!
Dobrze, że nie tylko ja mam takie wrażenie. Szczerze mówiąc, zaczynałem mieć już wrażenie, ze „Zapach szkła” też pewnie był marny i tylko mi się wydawało (bo miałem tak super samopoczucie, że mógłbym się przeczołgać przez jamę kloaczną i też byłoby fajnie). Widać, że jednak nie. :]
Jeżeli lubisz fantastykę, ale nie polską, a starą to polecam „Jankes w Rzymie” poleciłbym jeszcze jedną książkę, ale tytułu zapomniałem :/