Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Ursynalia – czy to jeszcze juwenalia, czy już po prostu kolejny festiwal muzyczny?

U

Tegoroczne Ursynalia zaskakiwały według mnie pod wieloma kątami. Chyba po raz pierwszy w historii tej imprezy na jednej scenie w ciągu trzech dni spotkało się tyle gwiazd naprawdę niemałego formatu – byli między innyjmi Oedipus, Simple Plan, Turboweekend, Korn, Guano Apes czy prosto z Polski tacy wykonawcy, jak Perfect, Jamal czy Carrion. Oczywiście, to tylko niektóre z nazw. Co więcej, za to wszystko przyszło nam zapłacić od 25 zł (dla studentów SGGW) do 90 zł (dla starych dziadów, czyli nie-studentów – wiadomo, że po 25. roku życia to już tylko osteoporoza i łysienie na człowieka czekają). Za taki repertuar cena to po prostu śmieszna, zgodzi się chyba każdy.

Mimo wszystko w tym całym zachwycie pojawia się – przynajmniej w moim przypadku – jedno „ale”. Czy to jeszcze aby na pewno impreza studencka, prawdziwie juwenalia? Pomijam już fakt płatności – jak dobrze zapewne wiecie, drugi dzień imprez na UW też kosztował 25 zł. Jeśli jednak porówna się organizację Ursynaliów do koncertów na stadionie Syrenki (o Elkonaliach już kompletnie nie wspominając), można zauważyć, że trafiliśmy bardziej na tradycyjny festiwal muzyczny niż zabawę studencką. W oczy rzuca się przede wszystkim kilka stref wydzielonych metalowymi płotkami czy brak możliwości podejścia z piwem jakkolwiek blisko sceny (jedzenie i picie trzeba było utylizować przed wejściem do jednej ze wspomnianych stref). Nie mówię, że nie jest to praktyczne i bezpieczne. Ale szczególnie studenckie też nie jest. Warto dodać do całej wyliczanki termin samej imprezy – początek czerwca dla niewolników uczelni wyższych jest umiarkowanie dobrym okresem na imprezowanie, gdyż zaczynają już wyskakiwać jak grzyby po deszczu rozmaite zaliczenia, kolosy czy inne piekielne wymysły systemu edukacji.

Szczerze mówiąc, jestem ciekaw, co sądzicie właśnie na temat tego aspektu studenckiego tegorocznych Ursynaliów.

A skoro ów aspekt mamy już za sobą, możemy przejść do innych kwestii. Organizacyjnie w niektórych zakresach było naprawdę super – opaskowanie posiadaczy karnetów szło całkiem szybko, w szczególności, jeśli ktoś przezornie przyszedł wcześnie pierwszego dnia. Zaś gdy się miało bilet jednorazowy lub ową opaskę, wejście na teren imprezy było wręcz ekspresowe. Na miejscu z kolei raczej niczego nie brakowało – było jedzenie, oczywiście w cenach niemal zaporowych, było też piwo, które smakowało niestety tak, jakby już ktoś je wcześniej wypił (pozdrowienia dla Lecha i jego trunku z beczki), przebijając tymsamym wybornego Żywca ze stadionu Syrenki.

Zdecydowanie trzeba pochwalić organizatorów za brak większych opóźnień między koncertami – chyba tylko na Guano Apes czekaliśmy dłużej niżby wynikało z rozkładu jazdy. Muszę tu jednak zwrócić uwagę na kwestię, która w praktyce bardzo mnie zaskoczyła i, niestety, przeszkadzała. Chodzi o sam plan imprezy – zawierał po prostu zbyt duże przerwy między najciekawszymi koncertami. Pomijam już fakt, że zdarzały się często takie sytuacje, kiedy koncert trwał 40 minut, a przerwa do następnego – podobnie krótkiego – 30 minut. Weźmy na przykład Guano Apes i Alter Bridge – przerwa między tymi występami wynosiła blisko półtorej godziny, ponieważ w tak zwanym między czasie miał miejsce pokaz młodych talentów czy rozstrzygnięcie jakiegoś konkursu. Według mnie, z punktu widzenia osoby, która przyszła na koncert, takie rozwiązanie jest po prostu beznadziejne.

Na razie dosyć poważnie smęcę, ponieważ wiele aspektów Ursynaliów nie przypadło mi do gustu. Ale! Wszystko nabiera innych kolorów, gdy przypomnę sobie, jakiej muzyki słuchałem, a to właśnie jest najważniejsze. Wszystkie zespoły, na których koncertach byłem, naprawdę dały czadu na najwyższym poziomie. Aż smutno mi było, gdy patrzyłem, jak mało ludzi się zjawiło na niektórych występów – taki Carrion czy Oedipus mieli naprawdę skromną publikę (co szczególnie dziwi mnie w tym drugim przypadku).

W prywatnym rankingu najwyżej chyba stawiam właśnie wspomnianego Oedipusa, na którego bardzo czekałem i który w spełnił moje oczekiwania na całej ich rozciągłości. Poleciały, wszystkie moje ulubione kawałki, czyli między innymi „Jack & Ginger” czy „Tres las”. Niesamowicie zażerał również Jelonek ze swoimi skrzypcami oraz Carrion ze świdrującym umysł wokalem (na szczęście wyrobiłem się na „Sztandary Eloi”). Natomiast najlepszy bis należał do Guano Apes, które na deser zagrało „Big in Japan” oraz „Lords of the boards”, czyli dwa kawałki, na które czekała chyba cała publika.
Ogólne wrażenie z Ursynaliów jest mieszane. Z jednej strony świetni wykonawcy, z drugiej strony dziwny, utrudniający odwiedzenie wszystkich koncertów rozkład jazdy. Co by jednak złego nie mówić – bardzo bym chciał, żeby wszystkie festiwale muzyczne były w tak przystępnych cenach. 45 złotych czy nawet 90, jak już się zestarzeję, za takie gwiazdy zawsze chętnie zapłacę.

Zdjęcia zdobiące tekst pochodzą z presspacka Ursynaliów.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x