Przekopując się przez zasoby straganu – „Tanią książką” zwanego – trafiłem kiedyś na powieść „Trzecia cywilizacja”, sygnowaną nazwiskiem osoby podobnoż będącej „arcymistrzem fantasy i SF” (cytat). Sęk w tym, że o Adamie Wiśniewskim-Snergu nigdy nie słyszałem, więc na wszelki wypadek postanowiłem sprawdzić, czy jakiś istotny pisarz mnie nie ominął (a wiem, że ominęło mnie wielu takich). Albo nie potrafię docenić geniuszu autora, albo po prostu slogan z kolorowej okładki jest bujdą na resorach.
„Trzecia cywilizacja” podejmuje temat Atlantydy i pozaziemskich cywilizacji, które miały swój wkład w rozwój ludzkości. Niestety, robi to w sposób niezwykle naiwny, skrótowy i pełny kolosalnych luk w rozumowaniu postaci. Nie byłoby może to tak wielkim problemem, gdyby owe postacie nie były przez autora rysowane jako wszechwiedzące i nieomylne. Wnioski głównych bohaterów często dotykają tylko powierzchni problemu, zbytnio się w niego nie zagłębiając – skutkuje to przeskakiwaniem od jednego punktu fabuły do następnego w sposób często nielogiczny, wbrew czy to zdrowemu rozsądkowi, czy też twardym, naukowym faktom. W tanim fantasy można jeszcze z jakimś powodzeniem zastosować takie wybiegi i ujść z tym na sucho, jeśli tylko akcja toczy się wystarczająco gładko i wartko. Ale science-fiction? Przetłumaczmy – mówimy tu o fikcji naukowej! W „Trzeciej cywilizacji” mamy zaś do czynienia jedynie z fikcją.
Kolejnym naprawdę dużym problemem jest zupełnie chybiona psychologia postaci – czy może raczej: zupełny brak faktycznego rysu psychologicznego. Autorowi udało się wykreować jedyne puste powłoki zamiast osób, z którymi można byłoby się w jakikolwiek sposób utożsamić, czy do których można byłoby się odnieść. Ponadto, miałem silne wrażenie, iż o kobietach autor wiedział jeszcze mniej niż statystyczny mężczyzna (co oznacza, że z encyklopedii „Wiedza mężczyzn o kobietach” wypełnionej pustką wyrwał wszystkie niezapisane kartki i na wszelki wypadek spalił oprawę). W przypadku relacji damsko-męskich nie możemy mówić nawet o fikcji, lecz raczej o absurdzie.
Cóż, pozostaje mi się cieszyć, iż powieść była krótka, co umożliwiło zakończenie tej nierównej walki wystarczająco szybko, bym nie odniósł poważniejszych uszczerbków na zdrowiu psychicznym. Z kolejnymi tekstami rzeczonego „arcymistrza fantasy i SF” raczej się nie zapoznam.
Również naczytałem się przeróżnych opinii o klasie autora. Podobno najlepszą jego powieścią był „Robot”, ale… Wiśniewski-Snerg to tego typu pisarz (tej klasy?), że około trzydziestki wciąż przez „Robota” przebić się nie potrafię. Spróbuję za dekadę, może wówczas będę na tyle mądry, że się uda… ;]
Uspokoiłeś mnie – cieszę się, że nie jestem jedyną osobą, która nie potrafi nie dość, że docenić, to i dojrzeć tego geniuszu. ;]