Przez pierwsze trzy teksty o książkach z perypetiami Sopla (dla przypomnienia: pierwszy, drugi i trzeci) wspominałem o tym, że ciągle mi mało informacji o samym uniwersum, w którym całość się rozgrywa, czyli o Przygraniczu. Gdy teraz, w drugiej części „Śliskiego” Pawła Kornewa, w końcu się dowiedziałem co i jak, w sumie nie czuję się do końca usatysfakcjonowany. I to z dwóch względów.
W poprzedniej części opowieści wszytko tradycyjnie poszło nie tak, jak powinno. Ostatecznie Soplowi udało się ujść z życiem, ale można powiedzieć, że trafił z deszczu pod rynnę (jeśli ktoś nie czytał poprzednich części, niech w tym miejscu zakończy lekturę tego tekstu, spoiler iceberg ahead). Musiał sprzymierzyć się z dwiema istotami, na których towarzystwo na pewno nie miał ochoty. Jedną jest siła nie z tego świata. Dosłownie. Nazywa siebie Opiekunem i prosi Śliskiego o uratowanie świata. To tak w skrócie, żeby za dużo Wam nie streszczać. Drugą istotą jest… wampirzyca, która została wybrana przez Opiekuna na idealnego kompana dla Sopla na jego drodze do zbawienia i siebie, i wspomnianego świata.
Powód, dla którego nie jestem zachwycony, jako czytelnik, takim rozwojem wydarzeń, jest bardzo osobisty – po prostu nie lubię takiej, rzekłbym, bardziej fantasmagorycznej fantastyki. Równoległe światy, przymierze z wampirem i tak dalej. Miałem już problem kupić samo przesycone magię Przygranicze, ale w jakiś niezwykły sposób Kornew sprawił, że jednak łyknąłem haczyk i zaciekawiłem się tym uniwersum. Owszem, różnych magicznych stworów, amuletów i czarnoksiężników było może jak na mój gust trochę za dużo, ale dałem się porwać akcji. Natomiast w drugiej części „Śliskiego” doszliśmy do mojego prywatnego punktu przełamania, kiedy przestałem kupować wiarygodność całego konceptu.
Mogę za to dodać, że jestem mocno zaciekawiony tym, co będzie się działo w „Czarnych snach”. Mimo że omawiana druga część „Śliskiego” nie powaliła mnie na kolana i podobał się chyba najmniej ze wszystkich czterech książek, nadal czytało mi się ją na tyle miło i szybko, że mam ochotę sięgnąć po następne tomy. Zresztą, jako się rzekło – to nie jest zła książka. Po prostu nie jest, według mnie, tak dobra, jak poprzednie trzy.