Robert J. Szmidt już dawno „zakupił” sobie moje zaufanie, nawet mimo pewnego feralnego opowiadania – „Cicha Góra” – które wiele osób mu wypomina. Ja może tak źle owej lektury nie zniosłem, ale… nie to jest tu tematem. Leitmotivem tego wpisu jest jedna z ostatnich powieści byłego redaktora naczelnego Science-Fiction, czyli „Samotność anioła zagłady”.
Przyznaję, że początkowo trochę zasmucił mnie fakt, iż miejscem akcji są postapokaliptyczne Stany. Mimo wszystko miałem nadzieję na postapokaliptyczną Polskę, jak w „Apokalipsie według Pana Jana”. Oczywiście, takie, a nie inne, tereny są jak najbardziej uzasadnione fabularnie. Po prostu, podobna powieść drogi wymagała odpowiedniej aranżacji, a tę najłatwiej było przygotować w USA.
Główny bohater jest jedną z tych osób, których głównym zadaniem w pracy było zachowywanie gotowości do naciśnięcia Czerwonego Guzika. Nie on decydował o jego wykorzystaniu, nie on odpowiadał za politykę. On miał tylko pociągnąć za spust. I właśnie od takiego trzęsienia ziemi rozpoczyna się powieść – cały świat postanowił oddać salwę honorową w kierunku sąsiadów. Tradycyjnie w takich sytuacjach przeżyć mogli nie najsilniejsi, a ci wyselekcjonowani. „Anioły zagłady” też się do tej grupy zaliczały. Niestety, traf – i awaria sprzętu hibernacyjnego – chciał, że główny bohater musiał opuścić bezpieczne schronienie przedwcześnie, by rozpocząć samotną tułaczkę przez kilka stanów.
Klimat opowieści jest niesamowity, zaś owa wyprawa okazała się znacznie samotniejsza niż jakakolwiek inna, o której dotąd czytałem. Siłą rzeczy, będąc aktualnie jedynym człowiekiem na powierzchni Ziemi (wybrańców pod powierzchnią nie liczymy), można poczuć się… cóż, odosobnionym. Szmidt zafundował czytelnikom kawał spójnej powieści drogi w klimatach SF. Dla fanów postapokalipsy – sam miód.
[…] czy to Fallouta, czy Mad Maxa, temat był mi bliski. A i przeczytana niegdyś „Samotność Anioła Zagłady” Roberta J. Szmidta zdecydowanie mi leżała, więc tym ciekawszy byłem, co przygotował dla mnie Konrad Kuśmirak. […]