„Łowca czarownic” jest filmem, który nie powinien działać, a mimo wszystko potrafi bawić. Brakuje mu akcji, widać wyraźnie, że budżet do wysokich nie należał, zaś sam scenariusz to kompletna sztampa. Co samo w sobie nie byłoby problemem, gdyby całość nadrabiała widowiskowością, ale jak już ustaliliśmy – tego też brakuje. Jak się szybko jednak podczas seansu okazało – Vin Diesel ma w sobie tyle testosteronowego uroku, że „Łowcę czarownic” oglądało się zaskakująco przyjemnie.
Kaulder zyskał nieśmiertelność jakieś 800 lat temu, gdy zabił królową czarownic. Wieczne życie miało być dla niego przekleństwem, a okazało się świetną okazją do kupienia iPada i dalszego polowania na wiedźmy. Zamiast rozpaczać nad swoim marnym losem, Kaulder poświęcił ostatnich osiem wieków swojego życia na regulowanie światowej populacji istot magicznych. Czasem jednak okazywał im nadmiar łaski, co teraz może się na nim zemścić. Jego ostatnie przygody wyraźnie sugerowały, że królowa czarownic powróciła do życia, choć było to teoretycznie niemożliwe. Na szczęście, Vin Diesel nie jest sam – może liczyć na pomoc Michaela „Alfreda” Caine’a oraz Elijaha „Frodo” Wooda.
„Łowca czarownic” jest jednym z tych filmów, który pi razy drzwi wszystkie sceny akcji pokazał w trailerze. Oczywiście, w filmie są na szczęście bardziej rozbudowane, ale zaskoczyć już za bardzo nie mają czym. Choć całość nie jest długa, potrafi momentami lekko się ciągnąć ze względu na zbyt przegadane sceny, skonstruowane głównie na bazie kiepskich dialogów. I jako się rzekło we wstępie – jest w tej całej sytuacji jedno światełko w tunelu. Mocno umięśnione, ociekające testosteronem światełko.
Vin Diesel ratuje sceny, z którymi w normalnej sytuacji nie da się już nic zrobić, tak kiepskie są same w sobie. Pojawia się jednak Riddick i samą swoją aurą wyciąga z nich coś rozrywkowego. Z jednej strony, uważam, że filmy nie powinny się bronić tylko jednym aktorem, kładąc po drodze prawie wszystkie inne aspekty. Ale z drugiej strony… uczciwie mogę nazwać „Łowcę” przyzwoitą rozrywką. Opartą tylko na jednym filarze, ale przyjemną.
PS: Najdziwniejszą rzeczą w tym filmie były włosy Vina Diesela w scenach z retrospekcjami.