Tworząc – czy może raczej odtwarzając – swoją listę książek przeczytanych w roku 2010 zaskoczyło mnie, jak dużo było między nimi powieści mistrza Pratchetta. Łącznie osiem. W tym roku aż tak nie szaleję, ale w ciągu wakacji przeczytałem kolejne trzy pozycje. Wziąłem się za wszystkie „Księgi Nomów”, czyli „Nomów Księga Wyjścia”, „Nomów Księga Kopania” oraz „Nomów Księga Odlotu”. Tak jak na przykład „Maurycy i jego uczony szczury”, tak i przygody Nomów są skierowane do trochę młodszych, nastoletnich odbiorców, w przeciwieństwie do zdecydowanej większości powieści – dajmy na to – ze Świata Dysku.
I co ciekawe, czytało się super. Owszem, żarty były mniej odważne, ale też nie wszystkie. Kocham sposób, w jaki Pratchett bawi się słowem i jak potrafi na nowo opisać to, co znam na co dzień. Uwielbiam tekst o tym, czemu w sytuacji zagrożenia ma się wrażenie, że czas zwolnił. Ponieważ zmysły chcą wpakować w siebie jak najwięcej, póki jeszcze mają okazję. Kocham Pratchetta.
Zaraz, a o czym właściwie są „Księgi Nomów”? Tak się rozgadałem o autorze, że zapomniałem wspomnieć o samej treści powieści. Otóż, Nomy są kimś na kształt miniaturowych ludzi. Jako że są mniejsze, to wiadomo, że żyją dużo szybciej. Dziesięć lat dla nich, to cały stuletni żywot człowieka. Głównym bohaterem jest Masklin, Nom, który większość życia spędził w okolicy stacji benzynowej, przekonany, że świat poza nią po prostu nie istnieje. Niestety, kolejna ciężka zimna zmusiła jego i jego nieliczną rodzinę do postawienia wszystkiego na jedną kartę. Ukradkiem dostali się pod plandekę ciężarówki i pozwolili prowadzić się losowi. W ten sposób trafili do Sklepu. Co ważne – był to właśnie „Sklep”, a nie jakiś tam „sklep”. Jak się szybko okazało, tam również żyją Nomy. Nomy, które uważają, że świat poza Sklepem po prostu nie istnieje. Jak łatwo się domyślić, pojawienie się turystów z Zewnątrz bardzo poważniej nadwątliło fundamenty tego przekonania.
„Księgi Nomów” to sprytnie napisana powieść o religii, społeczeństwie i relacjach międzyludzkich w wydaniu dla osób trochę młodszych. Pratchett genialnie punktuje niezachwianą wiarę w tradycję czy w błyskotliwy sposób tworzy karykatury niektórych typowo ludzkich zachowań. Według mnie, to świetna powieść na okolice gimnazjum, mogąca sprawdzić, że młodzian choć przez chwile zacznie myśleć o niektórych sprawach, które dotąd nawet nie przewinęły mu się przez zwoje mózgowe. A dla starszych? Cóż, sam bawiłem się świetnie, ponieważ „Księgi Nomów” czyta się po prostu wartko i przyjemnie.
Owszem, może nie jestem w wiekowej grupie docelowej, ale nie potrafię sobie odmówić lektury wszystkiego, co napisał Pratchett, dlatego mam już za sobą przygody Nomów, a na półce czeka komplet opowieści o Johnnym Maxwellu. Nic nie poradzę, tak już mam z tym autorem i najwyraźniej nic tego nie zmieni. Nomy polecam bez względu na liczbę krzyżyków na karku.
Obecnie jestem w trakcie czytania „Dywanu” czyli pierwszego tworu Sir Pratchetta. Uważam, że dobrze pasuje do Nomów (nie tylko realiami), szczególnie dla młodszych czytelników. Dywan jest nastawiony bardziej na historię, jej powtarzalność i cykliczność. Po tym co napisałeś sądzę, że jest dobrym dopełnieniem „Księgi Nomów” po którą sam będę musiał sięgnąć.
„Dywanu” jeszcze nie czytałem, ale mam w planach, w szczególności, że chyba ostatnio była edycja i znów można kupić.
Co do „Księgi Nomów” – polecam tę ostatnią reedycję, są wszystkie części w jednej książce za 35 zł bodaj. Tak samo przygody Johnny’ego Maxwella.