Przyznaję, że moje dosyć świeże zainteresowanie polskimi komiksami bardzo szybko rzuciło mnie na głęboką wodę. Po łatwym do przyswojenia „Białym Orle”, który zresztą oscylował bardzo blisko wokół klimatów, które znam całkiem przyzwoicie, przyszła pora na opowieść obrazkową, którą przetrawić i przyswoić jest już zdecydowanie trudniej. Co nie zmienia faktu, że po skończonej lekturze pierwszych czterech zeszytów „Konstruktu” autorstwa Jakuba Kijuca czuję się zaintrygowany.
Przez większość czasu będziemy towarzyszyli Erykowi Horowitzowi, genialnemu matematykowi i fizykowi, który, jak się zdaje, swoje niesamowite umiejętności przypłacił po części stabilnością psychiczną. Dla przykładu, regularnie ma wrażenie, że jego żona jest robotem. Oczywiście, nie jest to nic, z czym nie uporałyby się odpowiednie tabletki – na radzenie sobie z halucynacjami wymyślono już sporo sposobów. Ale może te rzekome halucynacje wcale nie są halucynacjami? A psychiatra jest kimś zgoła innymi, niż mogłoby się początkowo wydawać? Jedno jest pewne, wokół Eryka dzieje się znacznie więcej dziwnych rzeczy, niż on sam jest w stanie objąć umysłem.
Konstrukcja „Konkstruktu”* nie ułatwia czytelnikowi połapania się w zawiłościach fabuły. I to fabuły, w którą wplecione są takie motywy, jak wielka, zębata kobieta, która… pożera cały Zamość. Liczba postaci, biorący w udział w intrydze, potrafi być momentami przytłaczająca, zaś sam miałem często wrażenie, jakby do zrozumienia całości zdecydowanie brakowało mi ukończonej lektury jakichś zeszytów, które pojawiły się w tak zwanym „międzyczasie”. Z drugiej strony, po silniejszym skupieniu się na nurcie akcji, dochodziłem do wniosku, że jednak wszystko jest na miejscu – po prostu nie jest to komiks, który można „połykać” (jak np. niektóre kobiety czynią z Zamościem, żeby daleko nie szukać). Ciężki klimat i psychodeliczne, ekspresywne rysunki wymagają raczej od czytelnika skupienia niźli pobieżnej lektury na tablecie czy telefonie podczas podróży komunikacją miejską.
Właśnie – rysunki. Sam mam obycie tak naprawdę tylko ze stylem typowym dla amerykańskich opowieści superbohaterskich, dlatego też pisanie o „Białym Orle” przychodziło mi bez większego trudu. „Konstrukt” był dla mnie ostrą jazdą bez trzymanki. Czułem się, jakbym siedział w jednym cabrio razem z Johnnym Deppem i Benicio Del Toro, zmierzając w kierunku Las Vegas na, przynajmniej, potrójnym gazie. Rysunki jednoosobowej orkiestry, jaką jest Jakub Kijuc, z jednej strony robiły na mnie wrażenie niedbałych, tworzonych jakby od niechcenia. z drugiej zaś świetnie zgrywały się z ogólnym nastrojem „Konstruktu”.
„Konstrukt” na pewno nie jest łatwą lekturą. I ciężko ferować wyroki na temat jego jakości – jako całości – póki seria trwa, a przynajmniej: póki nie zakończył się pierwszy wątek fabularny. Dla mnie jest oryginalny i intrygujący – muszę jednak uczciwie przyznać, iż nie wiem, czy jest tak dla tego, że po prostu mało wiem o komiksach innych niż amerykańskie, czy… może dla komiksowych wyjadaczy to też będzie nie mniej ostra jazda? Sam jestem zaintrygowany tym, co będzie dalej i na kolejne zeszyty „Konstruktu” zdecydowanie czekam.
PS: Przyznaje, że nie wiem, jakie plany co do swojego komiksu ma sam autor. Czy aktualnie trwający wątek fabularny będzie jedynym, jaki będziemy mieli okazję poznać na kartach „Konstruktu”, czy może po jego zakończeniu doczekamy się od razu jakiejś kontynuacji? Jeśli natomiast sami chcecie sobie wyrobić zdanie na temat tego niecodziennego komiksu, zapraszam na stronę wydawnictwa Czarna Materia (którego właścicielem jest zresztą sam autor), gdzie możecie kupić każdy z zeszytów po bardzo atrakcyjnej cenie, wynoszącej 5 zł (w formacie .pdf). Jeśli natomiast interesują Was bieżące wiadomości związane i z komiksem, i z wydawnictwem, odsyłam na blog autora oraz na „fejsbukowy fanpejdź”.
*Taki żarcik. Ha ha?
Były wcześniej komiksy CMP: Konstrukt wydane na papierze. Fabuła cyfrowego komiksu jest kontynuacją. Jednak tak zbudowaną, żeby te kilka flashbacków umożliwiało samodzielną lekturę. Papierowe wersje są jeszcze bardziej pokręcone i dużo, dużo cięższe w klimacie.
A można to gdzieś dostać? Albo planujesz może digitalizację i sprzedaż poprzez Czarną Materię? :]
Planuję digitalizację, ale nie wiem dokładnie kiedy. Nie wiem nawet czy nie robić drugiego, trochę zmienionego wydania w ogóle. Może całkiem od nowa z ręcznymi rysunkami (to na papierze jest rysowane na tablecie). Ale to pewnie dopiero po wakacjach. Na papierze można dostać tutaj:
http://czarna-materia.otwarte24.pl/.
Kurcze, to ja się szarpnę w takim razie, dzięki za link. :]
Nie jestem i nigdy nie byłem „fanem” nikogo. Nic i nikt nie
może być ceniony za całokształt, bo nie podoła temu, nawet gdyby bardzo chciał.
Osoby, które „kocham cię za wszystko” to typowe fanowskie debiliady. Jesteśmy ludźmi,
nie tylko możemy popełniać błędy, ale też mamy do tego prawo – tak nas
stworzono.
Wszelkie kłótnie z rzeczywistością są bezcelowe i mogą mieć swój byt jedynie w
zamkniętych grupach samomolizów, zwanych też „częścią roweru na której stawia
się stopę, by poruszyć tą machinę” 😉
Tak więc jako nie-fan szalenie lubię kreskę Kijuca. Nie znam go osobiście, więc
to nie kolesiostwo (takie małe sprostowanie dla współczesnych komiksiarzy 🙂 ).
Co do scenariusza, to nie powinienem się wypowiadać, jestem oldschoolowym
wielbicielem SF, jak też cynizmem, satyrą i humorem dla kumatych się param.
Jednak mimo tych ukierunkowań biologicznych po prostu MI SIĘ PODOBA!
Ale to nic, Kijuc jest genialny, GENIALNY w rysunku (kresce). Cholera, obejrzę
jego komiks nawet wtedy, gdy narysuje historię „niesprawności żołądka
Jaruzelskiego podczas przyznawania najwyższych orderów w Rosji” 😉
Wybitny rysownik, chciało by się napisać „co Cię w kraju trzyma?”, gdybym nie
wiedział, że wcale nie tak łatwo się urwać jak komuś może się wydawać… Talent
to Pan Pikuś, plecki potrzebne i to szerokie… Jak i u Nas, jak i wszędzie 😉
Sorki Tomek za to, że bardziej na temat autora, niż Twojej recenzji.
Wiesz, że nie lubię krytyków z natury bardzo dobrze 😉
Jednak należysz do trójcy krytyków, z którymi uważam że warto rozmawiać.
Dlaczego?
Bo piszą co czują, nawet jeśli się mylą to nieważne. Liczy się to, że są niezależni
i naprawdę opisują swoje odczucia, a nie „insynuacje” swoich sponsorów, czy
kilkuosobowej grupki samouwielbiaczy.
Krytyka wyniesiona z własnych odczuć jest potrzebna, dzięki takiej wiemy co
rysować i jak.
Krytyka „kolesiostw” jest w sumie jedynie zapobieganiem powstania konkurencji w
jakimkolwiek wydaniu, a co najważniejsze – Od kiedy KURWA TWÓRCA MA PRAWO BYĆ
KRYTYKIEM?
To chyba najgorsze z zboczeń, ale dość popularne…
A propos twórców będących krytykami – bardzo często się zdarza, że pada argument „Sam nie nakręciłeś filmu/nie narysowałeś komiksu/nie napisałeś książki, więc kto ci dał prawo głosu”? Jeden z „argumentów”, których najbardziej nie lubię. Nie można byłoby się w takim układzie nawet wypowiedzieć o smaku bułki, jeśli samemu nigdy się jednej nie upiekło. ;]
Z polskich komiksów polecam także przeczytanie Blera.
Dzięki za cynk. :] Powiedz mi proszę jeszcze w takim razie, czy dobrze znalazłem:
http://bler.szlapa.com/ O tego „Blera” chodziło?
Blera i ja polecam, świetny graficznie i niezła historia.
Super, cieszę się, że kolejny zadowolony czytelnik się znalazł.
Tak chodzi mi o ten komiks.
Dzięki za cynk. Jakbyś miał więcej podobnych sugestii, to będę bardzo wdzięczny za podzielenie się nimi. :]