Danego słowa szczęśliwie udało mi się dotrzymać – jest niedziela, są też wyniki. Oczywiście, o ile nadejście niedzieli za bardzo ode mnie nie zależało, o tyle zebranie się w sobie i przejrzenie wszystkich 60 postów już tak. :] Początkowo bałem się, że będzie ciężko wybrać jedną wypowiedź, która najbardziej przypadnie do gustu, ale ostatecznie okazało się, że jest inaczej. Niejaki Hitokiri trafił w moje poczucie humoru niemalże idealnie. Jego wypowiedź co prawda nie zawiera walorów edukacyjnych i raczej należy do rzeczy z cyklu „nie róbcie tego w domu”, ale co tam – mnie rozbawiła i nic na to nie poradzę. Poniżej zaś owa wypowiedź, a jeszcze niżej, pod nią, parę informacji dla owego szczęśliwca, który zgarnął komplet do picia yerby – wraz z samą yerbą, rzecz jasna – ufundowany przez Yerbaciarnię Terere.
Moim ulubionym trunkiem do popijania w trakcie seansów jest spirytus. Warunek jest tylko jeden, film musi być odpowiednio głupi, męczący i bezsensowny. Ostatnim takim wątpliwej jakości dziełem, które widziałem był „Zmierzch: Przed świtem” i to nim posłużę się jako przykładem. W trakcie oglądania tej abominacji targetowanej do pustych nastolatek, spirytus (tudzież inny, słabszy alkohol dla mięczaków) staje się jedną z podstawowych substancji bazowych potrzebnych do przeżycia, zupełnie jak tlen. Tylko dzięki jego odpowiedniej, równomiernie podawanej dawce można przebrnąć przez kiepski scenariusz, drętwe dialogi, drewniane aktorstwo oraz wszystkie ciągnące się niemiłosiernie sceny. Mało tego, to dopiero czubek góry lodowej. Spirytus nadaje się także, do tzw. drinking games, czyli picia wtedy gdy na ekranie zachodzi określona sytuacja. Np. przed seansem ustalamy, że wychylamy kielonka za każdym razem gdy jakiś wilkołak ściągnie koszulkę ukazując nagi tors, lub gdy Edward będzie się gapił w oczy Belli dłużej niż 5 sekund. Możliwości są nieograniczone, a odpowiednie natężenie momentów skłaniających do picia sprawia, że osiągamy błogi stan, w którym dowolnie zły film przeradza się w najzabawniejszą komedię jaką widzieliśmy w życiu. Gorąco polecam więc ten trunek wszystkim zapalonym, hardcorowym kinomanom.
Zwycięzcy zaś gratuluję! Zaraz piszę maila z prośbą o adres, który później prześlę bezpośrednio do ekipy z Yerbaciarni Terere.
O cholera, tego się nie spodziewałem. Dziękuję:)
Sama przyjemność. :]
Gratulacje, zgadzam się z owym komentarzem w całej rozciągłości 🙂