Z twórczością Huntera S. Thompsona po raz pierwszy zetknąłem się podczas seansu z „Las Vegas Parano” (czy jak kto woli – w oryginale: „Fear and Loathing in Las Vegas”). Książka, na podstawie której powstał ów film, już leży na półce i czeka na swoją kolej. Tymczasem dane zaś mi było poznać inną powieść tegoż autora – „Dziennik rumowy”.
Czemu w taki pokrętny sposób dochodziłem do tego, co ostatnio przeczytałem? Z prostego względu – występuje tu pewna analogia. Otóż, „Dziennik rumowy” też został już sfilmowany i właśnie wchodzi do polskich kin*. Co więcej, tak jak w przypadku „Las Vegas Parano” przed kamerą stanął Johnny Depp. Wersji kinowej jeszcze niestety nie widziałem, ale mam w planach jak najszybciej to nadrobić – wtedy pewnie upichcę tekst podobny do tego o „Fight Club”. Tymczasem zajmijmy się „wersją tekstową” „The Rum Diary”.
Paul Kemp, w której to roli wkrótce zobaczymy wspomnianego Johnny’ego Deppa, jest podróżnym dziennikarzem i właśnie zawitał do Puerto Rico. Gdyby się nad tym zastanowić, a samemu bohaterowi lepiej przyjrzeć, wypadałoby go raczej nazwać „dziennikarzem-włóczęgą”, który ucieka przed wszystkim… bo tak. Nie chce dać się wpakować w sztywne ramy, nie chce, by mu ktoś dyktował jego obiekty pożądania. Niestety, ostatnio obchodził 32. urodziny i musiał sam przed sobą przyznać, że takie życie mu niestety zbrzydło. Ma dosyć ciągłych przeprowadzek, ma dosyć ciągłego uciekania, wiązania się z niewłaściwymi ludźmi i bycia pionkiem w ich grze. Czy jednak w San Juan uda mu się tak łatwo zwalczyć stare nałogi?
„Dziennik rumowy” to jedna z tych na tyle sugestywnie napisanych powieści, że człowiek zaczyna się pocić, kiedy ją czyta. Czuje upał, czuje wilgoć, a wieczorami czuje zimną bryzę znad morza. Czuje też smak rumu na języku. Ponieważ czego, jak czego, ale rumu w tej książce zdecydowanie nie brakuje. „Tu jest Polska, tu się pije”? Przeczytajcie „The Rum Diary” i rozważcie jeszcze raz ten temat. Warto zaznaczyć, iż powieść zawiera wątki autobiograficzne – jestem ciekaw, na ile wiarygodnie zostały oddane ilości spożywanego alkoholu (i zaskakująco dobry stan bohaterów dnia następnego).
Podczas lektury miałem jednak jeden problem – otóż, żadnego z bohaterów nie da się lubić. Paul Kemp jest tchórzliwym oportunistą, który dla wygody jest w stanie zaakceptować wszystko: dziennikarskie chałturzenie, łapówkarstwo, łgarstwo czy bicie kobiet. Z jednej strony, raz na jakiś czas dobrze taką książkę przeczytać – z drugiej: nie ukrywam, że zawsze lektura jest dla mnie w takim przypadku trochę utrudniona.
„Dziennik rumowy” jest ciekawym połączeniem trudnego romansu z dramatem i powieścią podróżniczą o zabarwieniu autobiograficznym. Z jednej strony, pod kątem językowym czyta się niezwykle lekko i przyjemnie, z drugiej zaś: sama treść sprawia, że czasem musiałem sobie zrobić chwilę przerwy, mimo że sama powieść należy do gatunku tych krótkich. Cóż, teraz tylko trzeba się przejść do kina i sprawdzić, jak Johnny Depp uporał się z nową, ciekawą rolą.
Za materiał do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Niebieska Studnia.
*Warto zaznaczyć: w Polsce film będzie dostępny pod tytułem „Dziennik zakrapiany rumem”. Bo tak. A na plakatach oczywiście nie mogło zabraknąć takich sloganów, jak „Johnny Depp wrócił na Karaiby” oraz „Kocha, lubi… i nie szanuje”. Bo tak. Wiele gorzej być nie mogło…
Czytałem kiedyś artykuł o Thompsonie. Podobno postacie które występują w literaturze to jego alter ego. Mi się wydaje, że chyba właśnie taki był. Może trzeba poznać tego artystę bliżej. Dla mnie Las Vegas jest filmem ponadczasowym, a niektóre sceny robią wrażenie naprawdę straszne, mam na myśli Dr Gonzo jak się przeistacza w diabła z sześcioma cyckami:D
Tak, i „Dziennik rumowy” też był oparty na jego przeżyciach, tak mocno autobiograficznie. Zresztą, z tego co pamiętam, gdyby nie sukces „Lęku”, „Dziennik” nigdy nie zostałby wydany. Mimo że Thompson napisał go wcześniej, pierwszy raz został wydany chyba dobrych kilka lat po „Fear and loathing”.