Zawsze bardzo sobie ceniłem serię Dungeon Siege. Miałem szczęście grać we wszystkie jej odsłony przeznaczone dla PC i wszystkie je również ukończyłem. Odkąd tylko pojawiły się informacje o Throne of Agony, czyli wersji przeznaczonej dla handhelda Sony, zawsze irytowało mnie, że gdzieś tam zawsze będzie odsłona DS, której nie miałem okazji rozpracować. Wszystko się jednak pozmieniało i… wreszcie się do nie niej dorwałem. Mimo licznych obaw, związanych z przenoszeniem Dungeon Siege’a na PSP, okazało się, że naprawdę mam do czynienia z tytułem nie tylko rewelacyjnym, ale i świetnie wykorzystującym możliwości i właściwości mobilnej platformy.
Całe szczęście, twórcy postanowili, że jedynym nawiązaniem do PeCetowej serii Gas Powered Games nie będzie sama nazwa gry. Naszą przygodę ponownie rozegramy w umęczonej zawieruchą wojenną Arannie, ponownie też nie raz spotkamy się ze wzmiankami o wydarzeniach, związanych z Zaramothem. Nie będziemy jednak bezpośrednio kontynuowali wątku żadnej z dotychczasowych odsłon – dostajemy nową przygodę, nowe lokacje i, przede wszystkim, nowego bohatera.
Tak, nowy bohater jest w tym wypadku bardzo ważny, gdyż z nim są związane największe różnice między wersją na PSP a tymi na PC. Nie zaczynamy już wieśniakiem, który – w zależności od naszych poczynań – zmieni sie w przyszłości w maga bądź wojownika, lecz już z góry wybieramy, kim chcemy być. Wybór tradycyjny i od razu przywodzi na myśl pierwsze Diablo. Będziemy mieli okazję wcielić się w wojownika, maga lub coś na kształt łuczniczki. Nie są to postacie całkowicie archetypowe – dla przykładu nasz spec od zabijania podczas walki w zwarciu może się wspomagać magią run, a czarodziej nie stroni od miecza. Brak systemu rozwoju, znanego z innych gier serii, został zrekompensowany ogromną liczbą umiejętności, które każda z postaci może rozwinąć. Do tego, każda droga rozwoju prowadzi do dwóch klas specjalistycznych, zaś każda z nich daje możliwość rozwinięcia opcji jeszcze bardziej wyspecjalizowanej. Żeby jednak przejść całą drogę rozwoju, nie wystarczy jednokrotne przejście na normalnym poziomie trudności.
To jednak nie jest ostatnia z najistotniejszych zmian we Throne of Agony. Jeśli marzyliście o poprowadzeniu drużyny śmiałków, to musicie, niestety, od razu o tym zapomnieć – tym razem przyjdzie nam samotnie stawić czoła złu. Cóż, może lepiej napisać: prawie samotnie – zawsze mamy możliwość zatrudnienia sobie jakiegoś wsparcia, które będzie za nami biegało i pomagało w krytycznych sytuacjach. Gdyby nie kapłanka, która non-stop leczyła rany mojego osiłka, miksturki życia schodziłyby mi w tempie iście ekspresowym. A tak zupełnie przy okazji – smaczek dla starych wyjadaczy: owa kapłanka, to Taar, którą mieliśmy okazję poznać już wcześniej.
Zasady rozgrywki zasadniczo są bajecznie proste. Ot, biegamy od lokacji do lokacji, wykonując zlecone nam zadania i, zupełnie przy okazji, rozwiązując problem przeludnienia planety. System walki został dopracowany wręcz rewelacyjnie, dzięki czemu wszelkie starcia są czystą przyjemnością z rozgrywki. Możemy – poza normalnym atakiem, oczywiście – wykorzystywać cały ogrom dodatkowych umiejętności, które są przy tym naprawę użyteczne i różnorodne. Warto też nadmienić, że żadna z klas nie została zaniedbana, dzięki czemu satysfakcję można czerpać zarówno z prowadzenia maga, jak i wojownika. A wiadomo, że nie zawsze spotykamy się z tak oczywistym zrównoważeniem.
Żeby nie ograniczać się do samego jeno rąbania, nasza postać cały czas awansuje na coraz to wyższe poziomy doświadczenia i robi to w tempie naprawdę sensownym – niezbyt często, ale też nie rozwleka tego jakoś strasznie w czasie. Ot, w sam raz. Do tego dochodzi też cały asortyment rozmaitego ustrojstwa, w który możemy się wyposażyć. Do naszej kolekcji może dołączyć kilka gatunków broni w kilkuset odmianach – to samo tyczy się praktycznie każdego elementu pancerza. Na brak rozmaitości i nudę na pewno nie da się narzekać.
Tak jak w innych grach z serii Dungeon Siege, tak i tym razem dostajemy do dyspozycji naprawdę ogromny świat, wypełniony po zęby lokacjami, które tylko czekają na to, aby je splądrować. Między poszczególnymi miejscami – czy to wioskami, czy też grobowcami – przemieszczać będziemy się po bardzo efektownie zaprojektowanej mapie świata, której ogrom zrobił na mnie niezłe wrażenie. Same lokacje zresztą też są rewelacyjnie zaprojektowane, a wielkie przepaście, nad którymi nie raz będziemy przechodzić, autentycznie cieszą oczy.
Ogólnie grafika jest czymś, nad czym we Throne of Agony można się rozpływać. Wszystkie modele są szczegółowo dopracowane, tekstury w żadnym wypadku nie rażą w oczy niską rozdzielczością, a animacja postaci stoi na najwyższym poziomie. To samo tyczy się wszelkich wybuchów i rozbłysków, których w grze jest po prostu zatrzęsienie!
Równie wiele dobrego można powiedzieć o oprawie audio. Muzyka nie dość, że zapada w pamięć, to jeszcze świetnie pasuje do akcji, którą akurat mamy okazję obserwować na ekraniku – kilka z dostępnych melodii naprawdę nieźle zagrzewało do walki. Całe szczęście, twórcy nie zaniedbali też wszelkich wybuchów, grzmotów i tego, co wszyscy paladyni światłości lubią najbardziej, czyli jęków wyprawianych na tamten świat stworów.
Tak się rozpływam na tym Thorne of Agony i rozpływam – z mojego tekstu na razie wynika, że błędów raczej nie dostrzegłem. I powiem Wam, rzeczywiście tak jest! Jedyne, do czego można się przyczepić, to fakt, że cała rozgrywka polega na bezmyślnym wyrzynaniu wrogów. Ale… przecież takie jest założenie, prawda? Twórcy nie obiecywali epickiego, rasowego cRPG, lecz epickiego, rasowego hack’n’slasha. A to właśnie dostaliśmy i w tym zakresie handheldowy DS spisuje się po prostu bez żadnych zgrzytów i potknięć. Za najlepszą rekomendację może chyba posłużyć fakt, że – mimo naprawdę pokaźnej długości rozgrywki – nie byłem znudzony nawet przez chwilę. Jeśli więc macie ochotę na kawał niezłej jatki w klimatach fantasy i niewiele ponad to, Throne of Agony jest tytułem dla Was!
2008-02-23. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.