„Diaboliada” jest dla mnie tworem przedziwnym. Z jednej strony zdaje mi się, iż rozumiem, czego satyrą jest. Z drugiej strony – radzieckie realia są mi na tyle obce, zaś opowieść Bułhakowa na tyle zagmatwana i chaotyczna, że nie podjąłbym się wyzwania odpowiedzenia na pytanie „co artysta miał na myśli?”. Już zupełnie pomijając kwestię, że mógł mieć na myśli coś zupełnie niezwiązanego ze swoją twórczością, na przykład pieniądze i uciechy cielesne.
Głównym bohaterem naszej groteski jest towarzysz Korotkow, który właśnie stracił pracę w Głównej Centralnej Bazie Materiałów Zapałczanych. Jak się zdaje poszkodowanemu, musiało zajść jakieś przykre nieporozumienie, spowodowane przysłaniem do Cebamazapu nowego kontrolera, który szybko zajął miejsce Korotkowa. Prawdziwy dramat zaczyna się jednak w momencie, gdy ów dymisjonowany towarzysz próbuje dojść sprawiedliwości…
Zastanawia mnie sam fakt wydania „Diaboliady” jako samodzielnej „powieści” – całość w rzeczywistości jest opowiadaniem, liczącym sobie 50 stron. Bułhakow miał na swoim koncie jeszcze kilka minipowieści („Fatalne jaja”, „Psie serce”) – ciekaw jestem, czemu te kilka tekstów nie zostało wydanych jako „Dzieła zebrane” na przykład. Ale to już tak zupełnie na marginesie.