Swoją przygodę z pracami Ursuli Le Guin zacząłem od klasycznego cyklu „Czarnoksiężnik z Archipelagu”. Przyznaję się bez bicia, że mnie nie zachwycił, choć na pewno był na swój sposób intrygujący. Postanowiłem jednak podejść do dorobku Le Guin od drugiej strony – przeczytać którąś ze znacznie świeższych powieści. Padło na „Dary” z roku 2004. Miałem szczęście, że spróbowałem jeszcze raz.
Warto dodać, że za „Dary” wziąłem się zaraz po wątpliwej przyjemności czytania „Homo bimbrownikus” Andrzeja Pilipiuka. Kontrast jest wręcz trudny do opisania. Z jednej strony wręcz prostacka grafomania, a z drugiej kilkudziesięcioletnie doświadczenie, lekkość, kunszt głębsza myśl. Czysta przyjemność z lektury.
„Dary” są powieścią dosyć specyficzną. Przez całe 150 stron towarzyszy nam nastrój opowieści. Młody chłopak z Wyżyn, Orrec, snuje przybyszowi z Nizin, Emmonowi, historię o powodach, dla których jego wzrok musiał być „zapieczętowany” przez rodzonego ojca. Opowiada mu o tytułowych darach, którymi dysponuje każdy z władyków Wyżyn. Dają one władzę i możliwość obrony przed agresją pozostałych „królów”, pozwalając w ten sposób zachować kruchy pokój. Mimo że historia rozgrywa się w naprawdę sporej skali, rytm opowieści jest bardzo spokojny, płynący. Z drugiej strony, mimo teoretycznie sennej atmosfery, od powieści po prostu ciężko się oderwać. Bardzo specyficzne połączenie, możliwe jedynie dzięki niebywałej lekkości, z jaką pisze Ursula Le Guin.
Jeśli nie mieliście jeszcze styczności twórczością tejże uznanej pisarki lub też któreś z jej wcześniejszych cykli nie przekonały Was do siebie, „Darom” i tak możecie dać szansę. Wrażenia z lektury są po prostu cudowne. Pozostaje jedynie żałować, że powieść tak szybko się kończy.
Również gorąco polecam. 😉 Zostałam oczarowana, czytało mi sie wyśmienicie i naprawdę mocno żałowałam, książka jest taka krótka.;))