Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryGry

Fight Night Round 4 – Bokserski król

F

Krajobraz symulacji sportów walki został ostatnio solidnie przemodelowany na Xboxie 360. Początkowo do wyboru były dwa tytuły bokserskie – bardzo solidny Fight Night Round 3 oraz raczej przeciętny Prizefigher sygnowany nazwiskiem Dona Kinga. Do tego jeszcze cała seria spod bandery WWE dla fanów wrestlingu i… tyle. Wszystko się zmieniło, kiedy pojawiło się UFC Undisputed. Gra po prostu weszła i pozamiatała, pokazując, że na MMA jest rynek zbytu. Właśnie po wybuchu takiej branżowej bomby atomowej ma swoją premierę czwarta odsłona Fight Night. Powstaje pytanie – czy tytuł, skupiający się tylko i wyłącznie na boksie, ma jeszcze jakieś szanse? (więcej…)

Virtua Tennis 2009 – Jeśli tenis, to Virtua Tennis!

V

Tenis. Miałem już styczność z kilkoma grami, które próbowały podjąć ten temat i jak dotąd – odbijałem się od nich dosyć boleśnie. Seria Top Spin w ogóle do mnie nie przemówiła, zaś nazbyt arcade’owe inkarnacje sportu rakietowego z postaciami od Wielkiego N odstraszały mnie w pięć minut. Teraz zaś trafiłem na produkcję, która w sam raz trafiła w gust gracza takiego, jakim i ja jestem. W sam raz wymieszane proporcje między realizmem a przyjemnością z gry, odpowiednio dobrane poziomy trudności i można się bawić! Przedstawiam Virtua Tennis 2009. (więcej…)

Amped 3 – Tony Hawk na śniegu

A

Od dawna miałem wielką ochotę zagrać w coś, co byłoby można nazwać tak, jak tę recenzję – Tonym Hawkiem na śniegu. Bodaj rok temu miałem przyjemność grać w Shauna White’a, który choć niezły, prezentował jednak inną filozofię rozrywki. Może karkołomną, ale nie aż tak radośnie aracade’ową. Jak się okazało, żeby znaleźć to, czego szukałem, było trzeba się cofnąć aż do roku 2005 i pierwszych gier wydanych Xboxa 360. Ponieważ wtedy powstało Amped 3.

Z poprzednimi odsłonami serii nie miałem okazji się zetknąć – nie zostały wydane na next-genie Microsoftu, więc siłą rzeczy mnie ominęły. Warto za to zaznaczyć, że „trójeczka” jest exclusivem dla X360 – nie jest to żaden morderca pokroju co najmniej Crackdowna, o Gears of War nie mówiąc, ale i tak nie wypada takiej informacji pominąć. Czym zaś jest sama gra? Cóż, najlepiej byłoby użyć tu kilku solidniejszych wulgaryzmów, żeby opisać nie tylko szalone ewolucje, które wykonujemy, ale też totalnie pokręconą i – nie bójmy się tego słowa – chorą otoczkę. Wybaczcie łacinę, ale trzeba scenarzystom oddać sprawiedliwość: są po prostu posrani. Bardzo i najwyraźniej od dziecka. (więcej…)

Shadow Complex – EPICki arcade!

S

Epic Games – dwa słowa, a tak wiele znaczą dla graczy. Po tej ekipie zawsze spodziewałem się najlepszych shooterów i, co więcej, zawsze je od nich dostawałem. Nie myślałem jednak, że nadejdzie dzień, w którym dostarczą mi również najlepszego arcade’a, dostępnego na XBLA.

Po Shadow Complex oczekiwałem naprawdę wiele, otrzymałem zaś jeszcze więcej. Epic wyprodukował kolejną genialną, piękną strzelankę, tym razem jednak w konwencji Army of Mario – nie dość, że poruszamy się w dwóch wymiarach, jak przykazał hydraulik, to na dodatek mamy do wyboru naprawdę atrakcyjny pakiet pukawek. Nie tylko do przepychania kanalizacji. To po prostu „wielka mała” gra, warta tych 1200 punktów, które są bardziej niż rozsądną ceną za taki produkt. Możecie po prostu w ciemno kupować i ściągać! Jeśli jednak jesteście ciekawi powodów, dla których tak się rozpływam w zachwytach, zaś Epic w rubryce „developer” to dla was za słaby argument, to zapraszam do dalszej lektury. (więcej…)

Tony Hawk's American Wasteland – Najsłabszy z Jastrzębi

T

Fanem serii gier o Tonym Hawku byłem zawsze. Kto choć trochę kojarzy mój recenzencki dorobek, pewnie o tym wie. Miałem styczność ze wszystkimi odsłonami, na tej czy innej platformie. I, niestety, muszę to napisać – jest to klasyczny przykład sagi, która też ma swoje wzloty i upadki. Absolutnie genialne, niemal wizjonerskie odsłony z logiem THPS, ciekawe, choć trochę dresiarskie Undergroundy, odrodzenie w postaci Project 8 pociągnięte później w Proving Ground. I dokładnie pośrodku tej wyliczanki – ona, czarna owca. American Wasteland. Najsłabszy z Jastrzębi. (więcej…)

Red Faction: Guerrilla – Demolka, demolka i jeszcze raz demolka!

R

Pierwsze Red Faction wyryło się w pamięci graczy, jako produkcja, w której naprawdę wiele dało się zniszczyć. A, jak powszechnie wiadomo, każdy lubi sobie czasem coś zdemolować, więc tytuł ten nie mógł przejść bez szumu. Jak na swoje czasy był poniekąd rewolucyjny, a przy okazji pozostał również przykładem sprawnie zrealizowanej strzelanki. Dwójka… była, i może na tym zakończmy, gdyż sukcesu praojca nie powtórzyła. Po wielu latach czekania nastał czas Guerrilli. Czy udało się jej powtórzyć sukces? (więcej…)

Eragon – Crap, większy crap, Eragon

E

Nikogo raczej nie zaskoczy fakt, że Eragon jest daleki nawet od poziomu średniego. To w końcu egranizacja filmu, a w tradycję branżową wpisane jest, by każda tego typu pozycja nie zasługiwała na więcej niż marną szóstkę w skali dziesięciostopniowej. Oczywiście, są naprawdę cudowne wyjątki od tej reguły, jak na przykład recenzowany kiedyś przez Siekierę Wolverine czy też całkiem solidna Kung Fu Panda, którą osobiście testowałem. Niemniej jednak, z reguły produkcje bazujące na filmach są kiepskie. Eragon poszedł o krok dalej – jest tragiczny. (więcej…)

Trials HD – "Extreme" is my middle name

T

Jeśli myślicie, że widzieliście trudnego arcade’a, a nie graliście w Trials HD, to… nic nie widzieliście. Życia nie znacie. Nic nie wiecie. To jedna z nielicznych gier, których stopień trudności w zdobyciu calaka określa się jako 10/10. Tytuł, o którym nawet twórcy mówią, że chyba jest zbyt skomplikowany, a jeden z aczików jest „w sumie nie do zdobycia”… Sęk w tym, że Trials jest nie tylko diablo trudny, ale też piekielnie wciągający! (więcej…)

Army of Two: The 40th Day – Wejście smoków

A

Army of Two: The 40th Day było dla mnie typową grą, którą recenzowałem, ponieważ ktoś to i tak musi zrobić. Jedynka mi zupełnie nie podeszła. Nie widziałem sensu gry (skoro nie musiałem recenzować) w coś, co chce być klonem Gears of War, ale nie za bardzo sobie z tym zadaniem radzi. Tego samego spodziewałem się po kontynuacji. Jak się okazało, czekała na mnie miła niespodzianka.
Przyznaję się bez bicia, że nadal nie do końca wiem, o co chodziło w The 40th Day, mimo że całość z radością przeszedłem. Rios i Salem, bohaterowie pierwszej części, trafiają do Szanghaju, gdzie mają wykonać podejrzanie prostą misję. Jak się okazuje, haczyków nie ma i zadanie faktycznie jest po prostu łatwe. Sęk w tym, że gdy już się z nim uporali, Szanghaj „się akurat wziął i wybuchł”. Całe szczęście, okazało się, że nie tylko ja nie rozumiem, co i dlaczego się dzieje – bohaterowie też byli zaskoczeni. Grunt, że przez najbliższe sześć godzin będą się przebijać przez ruiny, wybijając w pień armię klonów, ratując swoją koleżankę, zabijając złego dyktatora i odlatując w kierunku zachodzącego słońca. Do ostatniej chwili nie wiedziałem, dlaczego, ale… cholera, fajnie było! (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze