Są takie tytuł, za które się biorę z myślą, że raczej będę cierpiał. Dla przykładu, nieopatrznie przeczytałem kiedyś starcraftowe „Uprising” Micky’ego Neilsona, gdyż nie wiedziałem, na co się porywam. Szrot to był rozmiarów wręcz trudnych do opisania. Teraz zaś została wydana w Polsce nowa książka spod szyldu Diablo i kto jest jej redaktorem? Micky Neilson. Chciałem zrecenzować tę pozycję i byłem jej ciekawy, ale z drugiej strony – byłem też przekonany, że mój mózg się wykrwawi w tak zwanym międzyczasie. A tu się okazuje, że nie taki diabeł straszny jak go malują. A że właśnie o malowanie diabła cała rzecz się rozchodzi…
Jak dowiadujemy się z zaskakująco rozbudowanego wprowadzenia do książki, zbiór ten powstał właśnie po to, by pokazać fanom serii Diablo, jak sami twórcy pojmują grozę, która ponoć wylewa się z ekranu podczas obcowania z jednym z ich flagowych tytułów. Już to założenie mi się nie podoba, gdyż wydźwięk wstępniaka w ogólnym rozrachunku jest taki, jakby ktoś mi tłumaczył dowcip. Najwyraźniej całe tłumy ludzi nie potrafią zrozumieć przejmującej grozy w serii Diablo, i trzeba im ją rozrysować. Mocno zabawny pomysł i piszę to z perspektywy „die hard fanboja” serii. Po pierwsze, w tej grze opartej na masakrowaniu tysięcy potworów nie ma nic strasznego i nigdy nie było. Po drugie, gdyby było, nie byłoby tego trzeba tłumaczyć – Stephen King nie zaczynał „Ręki Mistrza” od wytłumaczenia, czemu zaraz będziemy się bać. Mam uczucie, że cytat z tyłu okładki „Diablo to horror psychologiczny, to strach przed potworem spod łóżka” będzie chyba jednym z moich ulubionych, bezsensownych sloganów autopromocyjnych. Ile dobrego samopoczucia i nieokrzesanej wyobraźni trzeba mieć, żeby w ogóle coś takiego wymyślić?
Wiem, że dużo miejsca poświęcam na omówienie samego wstępniaka, ale najwięcej negatywnych atrakcji dostarczył mi właśnie on. A to co opisałem powyżej, to tylko jeden z kilku problemów. Pomijając dziwne założenia przyświecające powstaniu tego zbiorku, niezmiernie mnie wymęczyła buta Micky’ego Neilsona. Po skończonej lekturze jego wprowadzenia można odnieść wrażenie, że to sam pisarski bóg, dowodzący zastępem swych władających słowem aniołów, przemówił. Nazwisko Stephena Kinga nie bez powodu padło powyżej, gdyż porównanie do twórczości tego autora pada w tekście – bardzo odważnie, bardzo pysznie i kompletnie nie na miejscu, bez związku z rzeczywistością.
Po przebrnięciu przez wstępniak, nie wiedziałem już, czy śmiać się, czy płakać. Co więcej, podczas tych wszystkich lat siekania w Diablo, dopiero teraz, po raz pierwszy powiało mi grozą. Skoro samo wprowadzenie zapewniło mi już materiału na dwa akapity tekstu, to dalej pewnie oczy czytelników są nabijane na pale, a mózg jest wypalany kwasem.
….a tu się okazało, że wcale nie. Że wszystkie przygotowane opowiadania są naprawdę… w porządku. Mają klimat, nie są przekombinowane na siłę, stosunek akcji do wszystkich pozostałych elementów jest zadowalający i można się dużo z nich dowiedzieć o świecie przedstawionym oraz bohaterach, którymi przyszło nam grać w Diablo 3. Wszystkie opowiadanka zostały skonstruowane na podobnej zasadzie – poznajemy jedną z postaci, za każdym razem z odmiennej „klasy”. Innymi słowy: mamy tu łowcę demonów, barbarzyńcę, mnicha i czarodziejkę (i szóste, że tak to nazwę, bonusowe, opowiadanie). Na ogół są to bohaterowie dopiero na początku swej kariery zbawcy świata, zaś akcja zawsze się rozgrywa przed awaryjnym lądowaniem spadającej gwiazdy w Nowym Tristram. Wszystkie opowiadania przybliżają daną klasę postaci, w naprawdę sprawny sposób wplatając rozwiązania z gry do tekstu. Byłem zaskoczony, że to nawet tak głupio w ogólnym rozrachunku nie brzmiało. Wyszła z tego solidna, rzemieślnicza robota na takim poziome, że gdyby wszystkie inne growe powieści tak wyglądały, zdecydowanie bym się nie obraził. Nie było tu niczego chwytającego za serce – a pokusiłbym się o stwierdzenie, że na taki poziom wspięła się starcraftowa „Templar Saga” od Christie Golden – ale lektura była dla mnie naprawdę przyjemna. Tak, nawet opowiadanie Micky’ego Neilsona o łowcy demonów było strawne. Ale znając jego poprzednie „dzieło” upatruję się tu łaskawej interwencji tłumacza.
W przypadku „Gdy zapada ciemność, rodzą się bohaterowie” zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz – czemu teraz? Od premiery gry minął już ponad rok, więc trochę za późno na akcję promocyjną. Zaś o premierze dodatku jeszcze nic nie wiadomo, jeszcze nie wyszliśmy z etapu gdybania, czy Blizzard zamierza kiedykolwiek cokolwiek w tej sprawie ogłosić. Co więcej, treść zbioru robi wrażenie, jakby był on idealnie skrojony pod okolice premiery gry, biorąc pod uwagę sposób, w jaki jest przybliżony świat Sanktuarium i stąpający po nim bohaterowie.
I na deser pojawia się jeszcze jedna bardzo ważna kwestia – wszystkie te opowiadania są dostępne… za darmo w sieci. Tyle tylko że po angielsku. Jest też polskie tłumaczenie, które jednak różni się od tego, które mamy w zbiorze od Fabryki Słów i tak na pierwszy rzut oka wygląda na to, że to drugie jest lepsze. Ponadto, chyba ostatnie opowiadanie nie było dotąd publikowane, więc jest to jakiś bonus. Odpowiedź na pytanie, czy warto inwestować w książkę (35 zł za 300 stron), skoro prawie to samo ma się za darmo i legalnie w sieci, pozostawiam Wam.
2013-07-13. Tekst napisany na zlecenie portalu Save!Project.