Świat Dysku od samego początku jest dla mnie bardzo ciekawą przygodą literacką. Zacząłem czytać książki należące do tego cyklu gdzieś osiem lat temu i przez ten czas zdążyłem poznać zdecydowaną większość z nich. Z Terrym Pratchettem spędzałem praktycznie wszystkie urlopy i wakacje, na ogół biorąc ze sobą przynajmniej jedną powieść jego autorstwa. Dzięki temu widziałem nie tylko, jak rozwija się to unikalne uniwersum, ale też – jak mi się wydaje – jak zmienia się sam autor. Spokojnie mogę powiedzieć jedno – od „Koloru Magii” do „Niucha” bardzo wiele się zmieniło.
Przyzwyczaiłem się, że powieści należące do cyklu Świat Dysku w ciągu ostatnich lat zaczęły uderzać w – może nie tyle poważniejszy ton co raczej – poważniejsze tematy. Pratchett zaczął brać na warsztat kolejne instytucje państwowe czy zjawiska społeczne, analizując je w swoim stylu, przy okazji niesamowicie pogłębiając swoje uniwersum. I tak dostaliśmy cały cykl o Straży Miejskiej, który przeżył metamorfozę nie mniejszą od tej, która dotknęła cały Dysk. Dostaliśmy też rewelacyjne „Piekło pocztowe” i „Świat finansjery”. „Niuch” zaś przynosi… gorycz, chyba jako pierwsza z powieści mistrza Pratchetta. Przynajmniej w takim wymiarze.
Żeby zabrać się za tę powieść, zdecydowanie radzę poznać najpierw cały cykl o Straży oraz dwutomowe (jak dotąd) przygody Moista von Lipwiga – inaczej, jak mi się zdaje, ciężko byłoby mieć z tej lektury pełną przyjemność. Tym razem stery fabuły bierze w swe ręce – nie po raz pierwszy zresztą – kapitał Samuel Vimes. Diuk Ankh-Morpork, pod subtelnym acz stanowczym wpływem żony, postanawia zrobić sobie urlop i wyjechać do rodzinnego dworu. Sielanka nie trwa jednak długo, gdyż Vimes szybko trafia na trop eksterminacji goblinów, która miała miejsce nie dalej, jak trzy lata wcześniej. Goblinów, które może nie pachną najładniej na świecie, ale, jak pokazuje rozwój wydarzeń, są równie świadomymi istotami, co ludzie, krasnoludy i trolle. Czy więc mieliśmy tu do czynienia z eksterminacją szkodników? Czy może ludobójstwem z goblinami w roli głównej? Zanim Vimes znajdzie zgodną z prawem odpowiedź na to pytanie, postanawia wziąć sprawy we własne ręce i potrząsnąć całą okolicą, by poznać odpowiedzi na pytania, które go interesują. Z nadzieją, że prawo go kiedyś dogoni.
Już sama fabuła robi wrażenie znacznie cięższej niż w poprzednich tomach Świata Dysku, co – mam nadzieję – udało mi się zarysować powyżej. Do tego dochodzi też zupełnie inny ton dialogów i przemyśleń postaci, które tym razem często są pełne goryczy i żalu do przepełnionego bezmyślnym okrucieństwem świata.
Jak się czyta tak odmiennego Pratchetta? Cóż, dla osób nastawionych wyłącznych na absurdalne poczucie humoru może być to dosyć ciężkie przeżycie i spore zaskoczenie. Sam na początku czułem się trochę zagubiony, ale równie szybko poczułem się kupiony narracją „Niucha”. Tak, to zdecydowanie inny Świat Dysku niż ten, który znaliśmy na początku, ale w sumie mam uczucie, że jest to zmiana, której można było się spodziewać po coraz poważniejszym tonie poprzednich powieści. Poza tym, to nie znaczy, że to już koniec tej lżejszej odmiany Dysku – o tym będziemy w stanie dyskutować tak naprawdę dopiero za parę kolejnych powieści. Wtedy będziemy wiedzieli, czy „Niuch” był jednorazowym zwrotem w bardziej gorzkie tony, czy może jednak jest to zmiana na stałe.
Wszystko to jednak nie wpływa na moje bardzo pozytywne wrażenia z lektury. Może wynika to z tego, że przyjmuję Świat Dysku takim, jakim chce go tworzyć Pratchett – jest to seria, wobec której praktycznie nie mam już oczekiwań, tylko daję się porwać fali zmian i ewolucji. Dzięki temu, nie czuję się znudzony serią i mogę z zainteresowaniem obserwować to, jak się z czasem zmienia, wraz z autorem i czytelnikiem.
PS: Akurat kiedy pisałem ten tekst, Robert Lewandowski strzelił pierwszego gola w spotkaniu z Grecją. :]
Hm. Stopniową zmianę tonu i wydźwięku całości można wyczuć u Pratchetta już dużo wcześniej. Wielu osobom nie podobały się np. Pomniesze Bóstwa, które już wiele lat temu poruszały cięższe tematy (religia, inkwizycja, definiowanie dobra-zła itd). Już od „Zbrojnych” w klimatach straży zrobiło się ciężej, a moje ulubione „Na glinianych nogach” to rasowy kryminał z filozoficznymi pytaniami o cenę wolności, o to, co sprawia, że ktoś jest człowiekiem itd. Ale już ksiażki z Moistem czy jedna z najnowszych „Niewidoczni Akademicy” są raczej lekkie w tonie i bardziej zabawne 🙂
Tak czy inaczej, Pratchett ewoluuje i Kolor Magii i Niuch dzielą lata świetlne literatury. Jednak nawet najpoważniejsze książki Pratchetta wciąż bawią i wyśmienicie sie je czyta. Jak dla mnie, zmiany zdecydowanie in plus.
Osobiście, zmianę tonu poczułem najbardziej w okolicach „Łups!” i „Piekła pocztowego” (to drugie, choć lekkie, było znacznie bardziej złożone niż wiele wcześniejszych powieści Pratchetta, według mnie).
Choć czytałem wszystkie książki, które wymieniłaś, tak – relatywnie – ciężką powieścią jest dla mnie dopiero „Niuch” właśnie. „Pomniejsze bóstwa”, w pełni się zgadzam, poruszały już trudniejsze tematy, ale według mnie były znacznie lżej napisane.
A czy zmiany na plus? Dla mnie zdecydowanie tak. A czuję to jeszcze bardziej teraz, kiedy wziąłem się za nadrabianie ostatnich zaległości. Czytam „Wyprawę czarownic” i zdecydowanie bardziej podoba mi się to, co Pratchett pisze aktualnie.
BTW, bardzo miło widzieć Cię w komentarzach na moim blogu. :]
Mi też miło 🙂 Pisz więcej o moich ulubionych pisarzach to będę częściej 😛
Co do Pratchetta to cięższe, nawet bardzo gorzkie tematy pojawiaja się np. w opowieściach o Tiffany Aching/Dokuczliwej/Obolałej (??). Mnie np. strasznie ruszyła opowieść o staruszce, albo w „W północ się odzieję” o stracie dziecka i próbie samobójczej… Ciężkie tematy wplecione w lekką z zasady opowieść. Chyba to najlepiej oddaje ducha najnowszych książek Pratchetta.
Pozdrowienia!
„W północ się odzieję” jeszcze nie czytałem, ale już czeka na swoją kolej. Natomiast to, co o nim napisałaś, chyba przyśpieszy jej miejsce w kolejce. ;]