Szczerze mówiąc, nie interesowałem się nigdy tym, czy Terry Pratchett jest kociarzem, czy też może jednak nie jest. Po przeczytaniu „Kota w stanie czystym”, wiem, że musi być, ponieważ w przeciwnym wypadku chyba nic podobnego by mu do głowy nie przyszło.
Ta sympatyczna pozycja jest zbiorem przemyśleń autora o czworonożnych panach i władcach świata. Kiedy ma się takie nazwisko, można wydawać podobne pozycje. A kiedy ma się tak lekką rękę, osoba kompletnie nie zainteresowana Puszkami Okruszkami – czyt. niżej/wyżej podpisany – przeczyta ją z miłą przyjemnością. Choć nie proponuję połykać tego w całości. Całość jest króciutka, razem niecałe 120 stron (i to nie takich „pełnych”– nie brakuje ilustracji), ale wydaje mi się, że znacznie lepiej sprawdzi się w roli kilku małych dań niż jednej biesiady.
Sam pochłonąłem „Kota w stanie czystym” w trakcie dwóch średnio frapujących wykładów i pod koniec lektury leciałem już tylko z rozpędu, czując, że mam lekko dosyć. Jednak nawet mimo tego, humor Pratchetta uważam za bezcenny, zaś niniejsze wydawnictwo tradycyjnie powinno podejść jego fanom.