Mam za sobą pierwszą część tetralogii „Upiór południa”. Powiem tak, gdybym po Teście Jednej Strony nie dowiedział się, że kolejne odsłony są napisane innym językiem, na pewno bym się za nie nie zabrał.
„Czerń” to… to… to… Ekhm. Nie wiem, co to. Gdybym miał się pokusić o jakieś określenie tego, co wyszło spod palców (tudzież: spod pióra) Mai Lidii Kosakowskiej, powiedziałbym, że to zapis w skali jeden do jednego jej strumienia myśli. Gdzieś w tle przewija życiorys reportera wojennego, pracującego na terenie Afryki, którego ścigają jego prywatne demony przeszłości. Dosłownie i w przenośni.
Tekst jest – mówiąc bardzo delikatnie – bełkotliwy. Po przeczytaniu całości, na szczęście to tylko 200 stron z niedużym hakiem, udało mi się wyłapać, chyba, ogólny sens, ale nadal nie potrafię usprawiedliwić obranego przez autorkę kursu. To ten typ powieści – czy jak woli Kossakowska: mikro-powieści – który jednych zachwyci, a innych nie. Pierwsi będą uważali, że autorka wprost niebywale potrafiła przelać na papier granie duszy sponiewieranego trudnymi przejściami reportera wojennego, zaś ci drudzy pewnie powiedzą, że to po prostu bełkot. Jak łatwo się domyślić, ja jestem w tej drugiej grupie.
Dodam jeszcze, że gdzieś tam w połowie, kiedy już oswoiłem się ze stylem autorki, przyznaję, że nawet pewne porównania zaczęły mi się podobać. Trwało to tylko przez kilkanaście stron, ale przynajmniej w moich oczach uchroniło książkę przez mianem klapy totalnej.
Cała seria „Upiór południa” zaciekawił mnie pod jeszcze jednym kątem. Otóż, to zbiór czterech książek po 200 czy też 200+ stron. Cały zestaw kosztuje 100 złotych. Czyli przychodzi nam zapłacić fortunę za 800 stron tekstu, i to tekstu w formacie Fabryki Słów, co znaczy, że w przypadku innego wydawnictwa byłoby to pewnie ok. 600 stron. Idąc dalej, inne wydawnictwa chcą za takie już dosyć opasłe tomiszcze od 30 do 50 złotych. Czy tylko ja czuję się oszukany?
Oczywiście, rozumiem, że każdy przedsiębiorca chce maksymalizować swój zysk. Mam jednak wrażenie, że w przypadku Fabryki Słów jest to już dążenie po trupach do celu. Skoro cztery mikro-powieści należą do jednego cyklu i razem dają raptem 800 stron, to już z czystej przyzwoitości można byłoby zrobić z tego dwa tomy po 30 złotych każdy. 60 złotych w opozycji do 100 wygląda mimo wszystko znacznie przystępniej. Co o tym sądzicie?
Że iiiiile? No, to zdrowo przegięli. Nawet nie ma co porównywać do takiego MAG-a i ich liczącej 960 stron „Peanatemy” Stephensona, którą można kupić za 53 złote. No, ale najwyraźniej Fabryce musi się to jakoś opłacać (?). Swoją drogą, zawsze niezmiernie denerwuje mnie to, jak kupuję niezbyt grubą książkę z czcionką tak wielką, że zwiększa dwukrotnie liczbę stron.
Jeśli chodzi o literackie strumienie myśli, to ja z reguły jestem wśród tych zadowolonych tego typu zabiegami. Ale pewnie nie każdemu autorowi dobrze to wyjdzie, to raczej dość trudna technika.
Po Kossakowską kiedyś, w dalszej przyszłości, pewnie sięgnę, ale więcej dobrego słyszałam o „Siewcy wiatru”, więc zacznę raczej od niego.
Ja kiedyś myślałem, że jak dałem 50 zł za „Obcego w obcym kraju” Heinleina, to przepłaciłem… A to była cegła w twardej oprawie. Tutaj płacimy 100 zł za cztery tomy, a – jak sama zauważyłaś – wszyscy wiedzą, jaki jest format Fabryki Słów. MAG zrobiłby z tego pewnie ok. 600 stron, wydał w jednym tomie i wziął nawet te 50 zł. Ale to nadal byłoby o połowę mniej.
Co do strumienia myśli – ja właśnie nie lubię takich zabiegów (choć wiadomo, czasem, jeśli są genialnie wyegzekwowane, potrafią zaimponować). Może przeczytasz „Czerń” i dasz znać, co o tym myślisz? :] Dla Ciebie to będzie jeden wieczór. :]
Aha, Siewcę zdecydowanie polecam, mogę Ci pożyczyć, jeśli masz ochotę. :]
„Może przeczytasz „Czerń” i dasz znać, co o tym myślisz? :] Dla Ciebie to będzie jeden wieczór. :]”
Jasne, chętnie sprawdzę, przez 200 stron jakoś dam radę przebrnąć, nawet jak mi się nie spodoba. Chociaż wtedy to mogą być aż dwa wieczory. 😉
„Aha, Siewcę zdecydowanie polecam, mogę Ci pożyczyć, jeśli masz ochotę. :]”
Równie chętnie przygarnę. ^^ A to ma jakieś dalsze części?
Ostatnio pojawił się „Zbieracz burz” (oczywiście w dwóch tomach, a jak…), którego też mam już u siebie, ale jeszcze się za niego nie zabrałem. Jak z nim skończę, też mogę pożyczyć. :]
Okay. ^^
No i oczywiście ja też bardzo chętnie pożyczę wszelkie książki z biblioteczki. Prawie pełna lista posiadanych do wglądu na LC. 😉
Pierwszego tomu akurat nieszczęśliwie nie czytałem, ale pozostałe to cud miód. Widać po nich, że Kossakowska po pierwsze rozwinęła się jako pisarka, po drugie – ma na tyle ugruntowane nazwisko że rzuca ochłapy dla baaardzo szerokiej i często młodej publiki („Zbieracz Burz” – kontynuacja „Siewcy”), a przy tym wydaje takie perełki jak te cztery mini-powieści. W sumie najlepsza z nich jest iście faulknerowska „Pamięć Umarłych”. „Burzowe Kocię” to taka mroczna baśń, a ten ostatni – tytuł wyleciał mi z głowy – w klimatach psychiatrycznych nieco zawodzi, ale daje się czytać. Tyle tylko, że to już nie jest klasyczna fantastyka…
A swoją drogą, od kiedy liczba stron ma znaczenie dla jakości tekstu? 😉 W takim razie arcydziełem literatury powinny być ostatnie tomy „Harry’ego Pottera”, a do śmietnika trzeba wyrzucić Stokera, Miltona czy choćby dramaturgię Słowackiego. ;P
Ostatnia część to „Czas mgieł”. „Pamięć umarłych” przeczytałem i bardzo mi się podobała (niedługo na blogu), a teraz czytam „Burzowe kocię” i na razie jest zdecydowanie OK.
„A swoją drogą, od kiedy liczba stron ma znaczenie dla jakości tekstu? ;)”
A ktoś tu pisał o czymś takim? :] Bo rozumiem, że nawiązujesz albo do tekstu, albo do któregoś z komentarzy. Jedyne, o czym pisałem (a raczej pisaliśmy, bo i Ocia się dołożyła), to stosunek ceny do objętości. A nie objętości do jakości. Niezależnie od jakości samego tekstu, 100 zł za 800 stron paperbacka z rozdmuchanym rozmiarem czcionki to jednak zdzierstwo w mojej opinii.
O, właśnie – „Czas Mgieł”, moim zdaniem najsłabszy z tej trójki którą czytałem – może to dlatego, że ta konwencja jest nieco wyświechtana, a przy okazji pisanie o szpitalu psychiatrycznym bez znajomości tematu jest takie… no… nie-keseyowskie. 😉
A z tą ceną, chodziło mi o pierwszy komentarz, Oceansoul. 😉 Co prawda nie od dziś wiadomo, że Fabryka to – nomen omen – fabryka, ale nie oznacza to że za dobrą literaturę nie warto zapłacić. Mnie się te wydania podobały, fajne okładki itp., jedyne zastrzeżenie mam do konwencji – jakiś kretyn, bo inaczej tego nie nazwę, postanowił ilustrować powieści w taki sposób, że czytelnik dostaje atrofii wyobraźni. 😉
Zgadzam się, że za dobrą literaturę warto zapłacić, ale tutaj po prostu Fabryka posunęła się o ten krok za daleko. :] Choć to już oczywiście zahacza o dyskusję poniekąd akademicką, ponieważ można byłoby się rozwodzić, ile faktycznie można zapłacić za ową dobrą literaturę i gdzie ta „dobrość” się zaczyna. Każdy będzie miał jakieś swoje subiektywne granice.
Przeczytaj może w takim razie jeszcze „Czerń” do kompletu – ciekawe, czy Ci się spodoba. Jest zupełnie odmienna tak od „Pamięci umarłych”, jak i „Burzowego kocięcia”.
Jasne, jak na tablicę wejdą wrażenia, to właściwie ciężko się dogadać. 😉
A ten pierwszy tom właśnie akurat przyjaciółce wsiąkło… Ale nadrobię. 😉 A Ty jak lubisz „Siewcę” to koniecznie ogarnij sobie „Zbieracza Burz” – zdaje się, że wyszedł już drugi tom, bo ja czytałem, jak był tylko pierwszy i historia naturalnie urywała się w połowie… Ale to taki „Siewca” tylko sprawniej napisany, bo wiadomo że chodzi o to samo. 😉 I w sumie bohater też rozwinięty lepiej, niż tam (czyli „romantyczny twardziel”), bardziej autoironicznie… Zresztą z drugiego tomu bodaj jest świetny tekst jak zdaje się Gabriel i Michał podczas walki rozmawiają przez jakieś tam magiczne oko (cytuję z czapki, ale z zachowaniem sensu):
– Dawaj anioły 5. kręgu!
– Nie ma, wszystkie na awangardzie!
– No to Dżiny!
– Też nie ma, bronią czegośtam!
– KURRRWA!
– Kurew też już nie ma…
„Zbieracz Burz” już czeka na półce, najpierw od dziewczyny dostałem pierwszą część, a później czekaliśmy cierpliwie na drugą i też dostałem. :] Jest w najbliższej kolejce do przeczytania (choć sam wiesz, jak to jest – taka lista potrafi się czasem strasznie wydłużyć).
Oj wiem… Ja teraz z racji nadchodzących miesięcy chudych za ostatnią wypłatę nakupiłem sobie gierek na PSN, żeby mieć na dłuższy czas. xD
To ja jeszcze wspomnę na wszelki wypadek, że absolutnie nigdzie nie piję do jakości i nie kwestionuję tego, że warto za nią płacić. Wręcz bardzo lubię płacić za ładne wydania świetnych książek. Zauważam jedynie, że inne wydawnictwo za tę samą liczbę stron (czyli taką samą zawartość i taką samą jakość) zażądałoby pewnie mniej i jeszcze dołożyło twardą oprawę. A że sporo w tym gdybania? Cóż, pomarzyć zawsze miło.