„Toy Wars” było najgorszą książką, jaką przeczytałem w zeszłe wakacje. Nie myślałem, że Ziemiański byłby w stanie napisać coś tak absurdalnie beznadziejnego. Udało mu się jednak mnie zaskoczyć – napisał. W tym roku postanowiłem więc sprawdzić, czy z tak marnego tematu, jakim jest uniwersum „Toy Wars”, da się wyciągnąć coś sensownego. Tego wyzwania podjął się Robert J. Szmidt – pisarz, którego bardzo sobie cenię, nawiasem mówiąc: kolega Ziemiańskiego. I ponownie jestem pod wrażeniem – „Toy Land” czytało się naprawdę przyjemnie.
Trzeba tu jednak zaznaczyć od razu – „Toy Land” z „Toy Wars” ma naprawdę mało wspólnego. Główna bohaterka pierwowzoru – Toy – przewija się tylko raz, i to w retrospektywnym, króciutkim dialogu. Głównym bohaterem jest Pat Dante, czyli bohater drugoplanowy z poprzedniej części. Ale! Tutaj również Szmidtowi udało się odciąć od dorobku Ziemiańskiego, przerzucając Dantego w odległą przyszłość za sprawą karnej hibernacji. Innymi słowy – z „Toy Wars” nie zostało tutaj nic. Powieść mogłaby się nazywać równie dobrze „Lego Land” i nikt by nie zauważył. Szmidt sprytnie pozbył się kłopotliwego bagażu, jednak… powstaje pytanie – po co? Skoro chciał napisać coś, co faktycznie z powieścią Ziemiańskiego nie ma większego związku, nie mógł sobie po prostu wybrać innego imienia dla głównego bohatera? Zupełnie nie rozumiem tego zabiegu.
Nie zmienia to jednak faktu, iż „Toy Land” jest niezwykle przyjemnym w odbiorze czytadłem Sci-Fi i właśnie w tej kategorii określiłbym powieść Szmidta mianem dobrej. Dialogi są sprawnie napisane, narracja płynna i dynamiczna, a pojawiający się w pewnym momencie klimat survival-horroru a la „Obcy” naprawdę potrafił mnie wkręcić. Niestety, trzeba też przyznać, że zakończenie jest sporym zawodem – głównie z powodu totalnego, zdałoby się, braku pomysłu. Jeśli jednak będziecie mieli ochotę poczytać coś przyjemnego w pociągu, „Toy Land” powinien Was usatysfakcjonować.
Kto wie, może po tej zachęcającej wypowiedzi się skuszę.;)
W razie czego, mam w swojej domowej biblioteczce. :]