Miałem kiedyś okazję czytać „Smokobójcę” Tomasza Pacyńskiego – nie była to lektura szczególnie frapująca, ale za to w miarę wartka i przyjemna. Dlatego nie miałem też większych obaw przed zakupem „Września”, którego wypatrzyłem w nieprzyzwoicie niskiej cenie na straganie „Taniej książki”. Niestety, tej lektury nie mogę już opatrzyć tymi samymi epitetami, których użyłem przed chwilą w przypadku „Smokobójcy”…
Mija właśnie tydzień, odkąd skończyłem czytać ową powieść, i przyznam się szczerze, że już w tej chwili ciężko mi powiedzieć, o czym była. W pamięci pozostały przede wszystkim takie określenia, jak „bełkot” czy „psychologiczna mielizna”. Początkowo głównym bohaterem jest niejaki Wagner – nazywany wiedźminem ze względu na swój „zawód”. W powojennej Polsce ściga różne bestie, nie będące jednak mutantami, a „po prostu” żołnierzami, okupantami. Oczywiście, nie robi tego za darmo – inaczej nie mógłby się nazywać wiedźminem… Zanim jednak zdążyłem wciągnąć się w wątki z nim związane, do baru wszedł Kędzior – w tym miejscu autor uraczył nas obszerną retrospekcją na temat nowej postaci. Retrospekcja się skończyła i Kędzior miał już zająć miejsce przy stole obok Wagnera, gdy do knajpy wszedł Frodo (tak, był niski i przypominał hobbita…). Oczywiście, była to świetna okazja do kolejnej długiej retrospekcji, przybliżającej nam postać konusa. I tak w koło Macieju… W pewnym momencie nie wiedziałem już nawet, który fragment należy od „czasu rzeczywistego” powieści, a który jest jedynie przebłyskiem z przeszłości.
Co więcej, gdzieś od jednej trzeciej powieści Wagner przestaje być głównym bohaterem, a zostaje nim Frodo. Autor w związku z tym najwyraźniej postanowił wymazać z nieszczęsnego „wiedźmina” wszystkie cechy charakterystyczne, które zdążyliśmy poznać – odkąd to „hobbit” przejął fabularne stery, Wagner stał się tylko pustą powłoką. Gdzieś w tle tego wszystkiego rozgrywały się dwa bełkotliwe romanse, z których jeden miał chyba służyć za powód wszystkich irracjonalnych zachowań Froda. Podkreślam – chyba.
Może komuś uda się ujrzeć we „Wrześniu” jakieś drugie dno, które dla mnie było najwyraźniej zbyt głęboko ukryte. Jeśli o mnie chodzi – narracja męczy, postacie są kiepsko zbudowane, zabieg z „podmianą” głównych bohaterów nie wyszedł ciekawie, a brak sensownej motywacji czynów tylko wszystko dobił.