Staram się zbyt mocno nie nastawiać na wysoką jakość filmu ze względu na takie przesłanki, jak na przykład nazwisko reżysera. Przyznaję, że jednak czasem jest to dla mnie wręcz niemożliwe. Kocham kryminały kręcone przez Finchera i kiedy zabieram się do obejrzenia kolejnego z tychże filmów, nie jestem w stanie wyciszyć swojej nadziei na wciągające, trochę brutalne, trochę brudne kino. I kiedy kończy się na tym, że oglądam coś na poziomie “Zodiaca”, czuję, niestety, straszny zawód, mimo że przecież miałem sobie nic nie obiecywać.
Rzecz rozchodzi się o tytułowego seryjnego mordercę, który co parę lat paraliżował Stany Zjednoczone lękiem, to popełniając, to przypisując sobie liczne zabójstwa. Jego historia zainteresowała nie tylko policję – bardziej z zawodowego punktu widzenia, siłą rzeczy – ale też ludzi postronnych. Takich jak rysownik Robert Graysmith (Jake Gyllenhaal), który nie tyle się go bał, co się nim fascynował i pragnął rozwikłać jego tajemnicę. Zresztą, mnie, jako widza, Zodiac też zainteresował, ale…
Sęk w tym, że “Zodiac” nie jest złym filmem. Nie, on jest dobrym, wciągającym kinem kryminalnym, które – to chyba nie spoiler – kończy się… po prostu niczym. I to nie świetnie napisanym i wyreżyserowanym niczym. To jest takie zwykłe, szare nic, które pozostawia po sobie też nic – kompletną pustkę. Film trwa blisko trzy godziny i kiedy po takim przebiegu nagle pojawiają się napisy, czuję się “lekko” oszukany. Miałem wrażenie, jakby twórcy sobie powiedzieli pod koniec “nie, to nigdzie nie prowadzi, skończmy tutaj”. Niedokończone wątki, finał nakręcony od tak zwanego “niechcenia” i po prostu powódź zmarnowanego potencjału. Taka sytuacja najgorsza jest własnie wtedy, kiedy film przez 2 godziny i 30 minut trzymał w napięciu, a na ostatnio 10 minut uznał, że mu się jednak nie chce i puścił.
Przynajmniej świetne aktorstwo mogę sobie powspominać – obsada podeszła pod mój gust wręcz idealnie. Jake Gyllenhaal, Mark Ruffalo, Anthony Edwards czy Robert Downey Jr. to może nie są najpopularniejsze nazwiska w Hollywood, ale możecie mi wierzyć, że warto na tych panów zwracać uwagę. Szczęśliwie, “Zodiac” pewnie bardziej im pomógł w karierze niż zaszkodził – grania u Finchera złym nie można nazwać chyba dla nikogo.
Niestety próbuje i próbuje sie zmusi© do tego filmu, ale cos ciagle mówi, ze nie warto brac sie za niego za niego mimo,ze lubie kryminaly, a Roberta junora uwielbiam jako aktora. Nie pamietam czy to Ty polecales Kiss Kiss Bang Bang, ale od tamtej pory kocham ten film i tego aktora, jesli to byles Ty to dziekuje Ci.
Tak, to ja Ci chyba poleciłem Kiss Kiss, Bang Bang – bardzo się cieszę, że aż tak Ci podeszło. :]
I rozumiem Cię, że do Zodiacu nie możesz się zabrać – sam się przez kilka dobrych lat zabierałem. ;]
Od kiedy Robert Downey Jr jest malo popularnym aktorem?:P
Pewnie wtedy, gdy pisano ten tekst był właśnie mało popularny
Tekścik to akurat świeżynka. :] A co do mojego podejścia do Downeya Jr. – wszystko w poście powyżej. :]
Szczerze mówiąc, ja go nadal jakoś nie potrafię postrzegać jako pierwszoligowego aktora z „Holiłudu”. Bardzo możliwie, że błędnie, nie będę się przy tym upierał. :] Większą sławę kiedy tak naprawdę zyskał? Chyba mniej więcej przy okazji Iron Mana, kiedy zaczął też na prostą wychodzić z dragami. Wcześniej przez parę lat było o nim dosyć cicho, nie miał bodaj wielkich ról (ta w Zodiacu też wielka nie była).
Ale tak jak napisałem – to bardzo subiektywne spojrzenie na jego karierę. :]
Jeden z moich nielicznych, ulubionych filmów
Powiedz, a co Ci aż tak w tym filmie podeszło? :]
fabuła i gra aktorska
Mi gra aktorska niesamowicie podeszła – problem był z tą fabułą, a raczej jej finałem. :]
no właśnie mnie zakończenie bardzo zaskoczyło, dlatego lubię