Jak w przypadku wielu innych filmów, tak i teraz warto zacząć od ustalenia pewnych faktów. Jeśli o mnie chodzi, jestem człowiekiem, który uważam, że może być coś takiego, jak „dobry film o zombie”. Wiem, że wielu kinomanów uważa coś takiego za absolutnie niemożliwe, ja się jednak do nich nie zaliczam. Co prawda, miałbym problem napisać, jaki dobry film o zombie ostatnio widziałem – wszystko, co mi przychodzi do głowy, mimo wszystko oscylowało w okolicy kompletniej średniości. Miałem jednak nadzieję, że kiedy ktoś mi powie w najbliższej przyszłości, że absolutnie nie ma czegoś takiego, jak udana produkcja o żywych inaczej, to zamiast standardowego „A wp… chcesz?” będę mógł mu powiedzieć: „A co z World War Z?”. Cóż, po seansie stwierdzam, że jednak nie będę mógł kontrować takim argumentem, ponieważ byłby to strzał na własną bramkę.
Pora na kolejną informację, która wpływa na mój odbiór filmu – otóż, nie czytałem powieści, która stanowiła wzór/podstawę/inspirację/delikatną sugestię co do tego, jak efekt ostateczny powinien wyglądać. Coś mi się też obiło o zmysły, iż jest również komiks poświęcony dokładnie tej serii. Cóż, jego też nie czytałem. Ale! Mimo że sam film mi nie podszedł, powieść i tak chcę przeczytać, ponieważ słyszałem o niej zbyt wiele dobrych opinii, by móc ją po prostu zignorować.
Przejdźmy jednak do samego filmu. Brad Pitt z przyczyn początkowo widzowi nieznanych jest specem od przeżycia w dżungli – niezależnie od tego, czy jest to dżungla a la „Wielka księga dżungli”, czy dżungla a la Nowy Jork. W ciągu pierwszych pięciu minut seansu okazuje się, że teraz jego umiejętności będą bardzo przydatne, ponieważ ulicami właśnie zaczęła się przelewać fala żywych trupów. Co więcej, jego wiedza nie jest niezbędna tylko do przetrwania najbliższej rodziny, ale też – całego narodu. Armia Stanów Zjednoczonych szybko organizuje dla Brada (OK, grał niejakiego Gerry’ego, ale nie potrafię o nim inaczej myśleć) ewakuację i zleca niezwykle ważną misję. Pan Pitt będzie musiał się udać do Korei, wraz z grupą naukowców i żołnierzy, by ustalić źródło epidemii i spróbować ustalić możliwe sposoby walki z nią.
Przez pierwszą tercję filmu akcja rozwija się w niesamowicie satysfakcjonujący sposób – szczerze mówiąc, mimo że do finału brakowało jeszcze tak wiele, byłem już gotowy zakochać się w „World War Z”. To było takie miłe doświadczenie, obserwować losy bohaterów, którzy naprawdę myślą podczas epidemii zombie i starają się w możliwie efektywny sposób wykorzystywać swoje umiejętności. Co więcej, nie tylko Brad dobrze sobie radził, ale również nie gorsza byłą jego żona, tak odległa od stereotypu panienki w opałach. Miałem wrażenie, że oglądam – co wydaje się niepodobne – realistyczny film o żywych trupach. Zakładając, że taki typ epidemii byłby w ogóle możliwy, miałem uczucie, że właśnie tak mogłyby wyglądać hipotetyczne wydarzenia w jakimś miejscu na świecie. I to było naprawdę świetne uczucie.
Niestety, po wspomnianej jednej trzeciej seansu film najwyraźniej osiągnął szczyt swoich możliwości i później było już tylko gorzej. Katastrofa rozpędzała się co prawda powoli, ale gdy już nabrała pędu, rozbiła cały urok „World War Z” w drobny mak. Zaczęło się od nielogiczności i koncertowych pokazów ślepego szczęścia w nadmiernych ilościach, które bardzo skutecznie zaczęły podważać stawiający na realizm klimat. Następnie byłą seria żartów, tudzież „żartów” – nadal nie wiem, czy zamiarem twórców było faktycznie rozbawienie publiczności, czy po prostu były to kiepsko napisane dialogi i sceny. Wszystko zaś zmierzało w kierunku filmu o ostatnim myślącym człowieku na świecie, który jako jedyny potrafił dodawać dwa do dwóch. Znacznie lepiej by było dla filmu, gdyby kilka scen choć delikatnie zmieniono, a kilka po prostu wycięto w pień. Nie da się utrzymać jakiegokolwiek poczucia realizmu i logiki, gdy Brad notorycznie jest jedynym ocalałym z kolejnych, szybko po sobie następujących katastrof.
Największy mój problem z „World War Z” po wyjściu z seansu był taki, ze kompletnie nie wiedziałem, czym ten film chciał być. Zaczął jako inteligentny film katastroficzny, który obrazował to, jak sytuacja mogłaby się potoczyć, gdyby zombie naprawdę zagroziły ludzkości. Później twórcy dynamicznie przełączyli się na komedię sensacyjną, by ostatecznie zatrzymać się na etapie „koniec świata według Michaela Baya”. Wielce tego żałuję, gdyż bardzo wyraźnie czułem, jaki ten film miał niesamowity potencjał. Ba, sam przed sobą bardzo długo broniłem „World War Z”, powtarzając jak mantrę, że ta scena nie jest głupia, twórcy ją po prostu tak pokrętnie wymyślili. W końcu jednak i moja tama pękła, przez co do końca seansu raczej śmiałem się razem ze wszystkimi pozostałymi widzami na sali, zamiast bronić w myślach ten tonący statek przed szyderczym nastrojem publiki.
Na otarcie łez mogę powiedzieć, że to chyba najlepiej zrealizowany film o zombie pod względem wizualnym. Szczególnie chodzi mi o te wszystkie sceny, w których truposzy na planie były po prostu tysiące. Wrażenie „przelewającej się fali” było rewelacyjne. Z drugiej strony, sam koncept zombie podszedł mi co najmniej umiarkowanie – nadmiar zabawnych dźwięków i przerysowanej mimiki ostatecznie stał się kolejnym powodem do śmiechu, który bardzo brutalny sposób zarzynał dramatyzm każdej sceny. Dodam też, że „World War Z” powinno zgarnąć nagrodę w kategorii „najbardziej bezużyteczne 3D”. To już w „Krwawych Walentynkach Trzy De” twórcy postarali się chociaż, żeby w kierunku publiki poleciał kilof. A tu nic nie poleciało…
Literówka: Największy mój problem z “WORDL War Z” po wyjściu z seansu był taki,
Poprawione, dzięki! :]
Źródło epidemii w Korei? WTF?! I to może jeszcze w PN? Ten film nie podoba mi się nawet na trailerach. Czekam na jakiegoś RIPa, bo wyczuwam stratę pieniędzy 😉
A wiesz, że chyba nawet rozróżnienia na PN i PD nie było. 😀 Ale nie martw się, intryga przeciągnie Brada też po kilku innych zakątkach świata. ;]
Obadam to „Dead Set”. A teraz „Walking Dead” oglądam i pierwszy sezon bardzo mi podszedł. Choć słyszałem, że później to już ponoć różnie z jakością.
Lądowali w Korei Płd., o Północnej opowiadał historię z wyrywaniem zębów ten agent CIA. Korea nie tyle była źródłem, co złapali tam tego rebelianta i poczynili pewne obserwacje, po czy wysłali maila z ostrzeżeniem.
Dobrze wiedzieć, że ktoś słuchał an filmie, kiedy ja przestałem przyswajać informacje – dzięki. ;]
A książce to Skura mówił ostatnio na Kombinacie, jak chcesz:
http://kombinat.gniazdoswiatow.net/2013/07/04/wojna-zombie/
Dzięki, postaram się w wolnej chwili przesłuchać. ;]
Opinia zawiera Spoilery. Jeśli nie widziałeś, może lepiej nie czytaj.
Mam podobne odczucia co do tego filmu. Bardzo ale to bardzo przeszkadzała pechowość ludzi wokół Brada. Jego szczęściem do unikania śmierci, można by obdzielić tysiące postaci. Tak jak piszesz w recenzji, na siłę mój analityczny umysł starał się przetrwać absurdy filmu. Mam wrażenie, że reżyser z scen gdzie Brad miał zauważyć jakiś detal i się wycofać, zrobili schemat scena niemal pewnej śmierci -> spowolnienie na obserwację i 10 min ucieczka, gdzie giną prawie wszyscy. Spodobała mi się koncepcja człowieka z Izraela z tym 9/10. Od tego momentu zignorowałem (choć to było trudne) niespotykane zdarzenia wokół głównego bohatera i starałem się logicznie podejść do tego czym ten wirus jest. Niestety to też nie pomogło, bo jak się dowiadujemy jak z tym walczyć, to nijak nie da się wyjaśnić percepcji Zetów. Generalnie zarzutów mam tak dużo, że postaram się główne „korzenie” wypisać poniżej (a wierzcie mi, solidnie się rozgałęziają i tylko delikatnie je poruszam), w formie plusów i minusów:
Plusy:
+ Wyciąganie wniosków przez Brada i czynności mające zwiększyć szanse na przetrwanie np. odliczanie nad skarpą dachu, na wypadek ryzyka przemiany po ochlapaniu krwią Zeta;
+ Efekty specjalne są całkiem miłe dla oka;
+ Ciekawe spojrzenie na rozwój pandemii (świetne przez pierwsze 30-40 minut, potem coraz gorzej)
+ Podejście do rozwiązania problemu przez cześć państw, zwłaszcza Izrael;
Minusy:
– Niewyobrażalny wręcz fart głównego bohatera i pech wszystkich wokół (facet jest jak zwiastun apokalipsy, gdzie się nie pojawi, jeśli nawet ktoś radził sobie do tej pory świetnie, to może być pewien, że zginie);
– Wątek rodziny. Na początku ok, a potem cała ta szopka z telefonem do Korei, plus rzekoma straszność przesiedlenia ich do obozu w Szkocji nic nie wnosiła;
– Głupota ludzi. W Izraelu wiemy, że jest źle ale pozwolimy przez megafon śpiewać pieśni religijne, by zwabić wystarczającą ilość Zetów do zrobienia „żywego pomostu”;
– Przegięcie siły/szybkości/agresywności Zetów (rozpiszę ten wniosek poniżej, bo po części umiem ją wyjaśnić)
– Zety nie widzą chorych zamiast, tylko ich ignorować, albo oceniać jako ofiary o niższym priorytecie;
– Masa innych nielogiczności;
Czym są Zety:
To co teraz napiszę ma sens aż do jakiś 90% filmu, a potem serwuje się nam rozwiązanie, które nijak nie da się wyjaśnić.W trakcie postępowania fabuły, Brad czyni kolejne obserwacje o zainfekowanych jednostkach. Możemy z nich wnioskować, że:
– od momentu ugryzienia, do aktywowania wirusa jest 7 sekund;
– aktywacja polega na dużym zastrzyku adrenaliny
– po aktywacji szarżuje się na najbliższą dostrzeżona, niezarażoną jednostkę, która spełnia kryteria „dobrego nośnika wirusa”
Teraz rozprawmy się z tymi faktami. Mamy wirusa, który w 7 sekund zmienia ofiarę w Zeta. Nawet przy przyśpieszonym krążeniu, krew z ręki nie dotarłaby do mózgu w takim czasie. Mało tego. Wirus w filmie po 4-5 sek trwania infekcji decyduję, że nie atakuje dalej, bo ktoś np. stracił rękę, albo za jakiś czas umrze na chorobę. Co śmieszniejsze, od momentu zaklasyfikowania człowieka jako chory, taktują go jak jakąś przeszkodę terenową i omijają jak słupki w slalomie 😉 Nie wiadomo skąd, percepcja zainfekowanego wzbogaciła się o zmysł dostrzegania markerów chorób i innych ułomności. Składamy wszystkie razem i mamy wirus, który w kilka sekund zmienia człowieka w ludzką emanację wirusa w krwiobiegu (a cały czas ewoluuje, co wiemy bo w filmie wspomina się, że pierwsze przypadki zmieniały się po 10 min). Nie wiem, czy w książkach jest podobnie ale jak dla mnie, jest to zbyt naciągane.
Czy warto się wybrać ?
NIE !!!. Obejrzyjcie Iluzję, albo drugi raz Man of Steel. Lepiej na tym wyjdziecie.
Właśnie takie komentarze są jednym z powodów, dla których lubię prowadzić bloga. Dzięki za świetną lekturę. :]
Ze wszystkich fartownych scen mnie osobiście chyba najbardziej rozśmieszył Izrael, może przez kontrast z tym, że sam pomysł na oblężone miasto był dobry. Fakt, że ludzie zaczęli śpiewać zbyt głośno akurat wtedy, kiedy Brad przyleciał… To był dla mnie moment, kiedy ostatecznie runął domek z kart. Inna sprawa, która mnie zaciekawiła, skoro już rozbijamy tzw. „gówno na atomy”: latające helikoptery nie zachęciły zetów do wspinania się na siebie na wzajem, śpiewy i megafon tak… Głupie.
I pilot helikoptera za przegranie ze zombie, które musiały się na siebie wspinać, żeby dosięgnąć jego maszyny, powinien dostać nagrodę Darwina. ;-]
Ktoś podszedł do sprawy z trochę większą wiedzą niż my: http://technologie.gazeta.pl/internet/1,104665,14461991,Apokalipsa_zombie___zbyt_grozna__by_byla_niebezpieczna.html#BoxTechTxt
Dzięki za link, w wolnej chwili sobie bardzo chętnie przeczytam. :-]
Jak zawsze dobra recenzja. Sam jeszcze filmu nie widziałem, ale zamierzam tę zaległość nadrobić. Mam nadzieję, że zrecenzujesz też „Pacific Rim”.
Cieszę się, że tekst się podobał. :-] A recka „Pacific Rim” powinna być jeszcze dziś.
3/4 filmu dosłownie wgniata w fotel poza sporadycznymi momentami i niewiarygodnie drewnianą grą Brada Pitta, natomiast końcówka rozczarowała mnie ogromnie i ze względu na tą nieszczęsną końcówkę film spada do punktacji 7/10 choć miał szansę na utrzymać się na poziomie 8.
Gdyby utrzymali poziom z pierwszych trzydziestu minut filmu, to chętnie bym dał i 9/10. :-]
…ech, to nadrabianie odpisywania na komentarze po czasie – „11 dni temu”. ;-]
Mnie się film podobał. Owszem, super-Brad Pitt był zbyt… super, ale dla mnie nie pogrzebał tej produkcji.
Książkę przeczytaj koniecznie, choć wtedy dostrzeżesz, jak chamsko twórcy potraktowali widzów, obiecując im ekranizację. Utwór Brooksa nie ma nic wspólnego z filmem. Poza zombie, rzecz jasna. Pozycja absolutnie obowiązkowa.
http://omnesetnihilo.wordpress.com/2014/01/28/wojna-zombie-w-relacjach-swiadkow/
Mam tę książkę na liście pozycji do przeczytania – słyszałem o niej same bardzo pozytywne opinie.