Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Wojna żeńsko-męska – kolejny powód, żeby unikać polskich filmów?

W

Raz na jakiś czas czuję potrzebę – na ogół zgubną – żeby zobaczyć, co też tam słychać w naszym rodzimym kinie. Niestety, najczęściej trafiam tak, że później przez kolejne pół roku, jeśli nie dłużej, nie chcę nawet patrzeć w kierunku polskiej produkcji, a co dopiero ją w pełni oglądać. Moje ostatnie posiedzenie przed srebrnym ekranem ponownie zakończyło się właśnie taką reakcją alergiczną.

Widzieliście może trailer tego filmu? Ja tak. I dodam, iż dla zasady nie czytam zbyt dużo o filmach przed ich premierą, ponieważ niektórzy ludzie mają chyba sadystyczną przyjemność z informowania innych o tym, kto zabił. Z trailera wywnioskowałem więc, że będzie to film o kobiecie, która podejmuje się pisania felietonów o seksie, nie mając o tym temacie, delikatnie mówiąc, bladego pojęcia. Brzmiało całkiem nieźle i nieskomplikowanie. Liczyłem na prostą i lekką komedię obyczajową z naprawdę dobrą obsadą. Łudziłem się, że jakiś rodzimy reżyser w końcu stworzył coś, co jest po prostu strawne i może dostarczyć prostej rozrywki. Dopiero, gdy osiągniemy to niezbędne minimum w sztuce kręcenia filmów, powinniśmy sięgać po jakieś ambitniejsze tematy.

Okazało się, że trailer kłamie. Czy może raczej – nie pokazuje całej prawdy. Okazało się, że moje wnioski płynące z obejrzenia zapowiedzi były kompletnie mylne. Samo pisanie o seksie był dla Basi – w tej roli Sonia Bohosiewicz – tylko początkiem zawrotnej kariery. Zaraz później przyszło fotografowanie i ocenianie męskich genitaliów czy – tutaj cytat – prowadzenie Kliniki Prącia. Oczywiście, nie mogło zabraknąć dosadności – w pewnym momencie cała ściana mieszkania bohaterki była wytapetowana nagimi przyrodzeniami. Jaki był cel tego? Nie mam pojęcia.

To jest właśnie jeden z bardzo wielu problemów „Wojny żeńsko-męskiej” – widzowie są po prostu bombardowani wulgarnymi scenami. Ich użycie w żaden sposób nie jest istotne dla przebiegu filmu i nie wpływa na fabułę. Po prostu są i uprzykrzają życie. Do tego stopnia, że stłamsiły sobą kilka gagów, które w innej sytuacji mogłyby być śmieszne. Za przykład może posłużyć niejaki Krzysztof Ibisz – w tej roli Krzysztof Ibisz – którego postać byłaby naprawdę zabawna, gdybyśmy chwile wcześniej nie musieli patrzeć na ścianę genitaliów.

Nie dość, że opowieść rozwija się w najróżniejszych kierunkach bez ładu i składu, to na dodatek kończy się – uwaga, uwaga – morałem. I to morałem, który też ma się nijak do treści całej reszty filmu. Ponadto, twórcy chcieli mieść stu procentową pewność, że widzowie wyjdą z kina po prostu wściekli, więc wsadzili na sam finisz gadającego psa. Nie żartuję. W filmie, który przez cały czas trwania opiera się mniej więcej na znanych nam prawach fizyki czy biologii, nagle pojawia się gadający pies. I uwierzcie mi, sam fakt, iż jest to absurdalne, nie czyni tego zabawnym.

Chwilami miałem wrażenie, że „Wojna żeńsko-męska” chce być karykaturą współczesnego społeczeństwa – w sposób przerysowany pokazać jego wady, tak jak to miało miejsce na przykład w „Dniu świra”. Sęk w tym, że karykatura musi się opierać na czymś, co faktycznie istnieje. Natomiast autorka scenariusza – Hanna Samson – po prostu torpeduje nas sforami tak głupich mężczyzn i kobiet, że doszukiwanie się analogii w świecie rzeczywistym po prostu mija się z celem. Nawet jeśli kilka problemów społecznych zostało trafnie zaadresowanych, nie miało to znaczenia, gdyż zostało zniszczone przez koszmarne wykonanie.

Złe jest również to, że w tak potwornie kiepskim filmie marnują się dobrzy aktorzy. Wojciech Mecwaldowski naprawdę dobrze zagrał geja, unikając – w przeciwieństwie do całej reszty filmu – tanich chwytów i zbędnego przekoloryzowania. Tradycyjnie świetny był również  Tomasz Kot, który wykreował ciekawą postać prezesa magazynu dla kobiet. Szkoda, że cała ta kreatywna energia aktorów nie została wykorzystana przy produkcji czegoś, co miałoby sens.

Czy słusznie, czy nie słusznie, przez taki film, jak „Wojna żeńsko-męska” mam ochotę zrobić sobie kolejną dłuższą przerwę od rodzimych produkcji. Jeśli zastanawiacie się nad kupieniem biletów, to szczerze i od serca Wam radzę – nie róbcie tego. Miałem ochotę wyjść z kina po kwadransie, co mi się chyba nie zdarzyło od ponad roku. A co gorsze, to uczucie towarzyszyło mi już do końca seansu. Po prostu zmarnowane pieniądze.

Subscribe
Powiadom o
guest

5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Tomaro
14 lat temu

„Wojna żeńsko-męska” to powód by unikać polskich filmów
„Sala Samobójców” to powód by pokochać polskie filmy…

Tomaro
14 lat temu

To nie jest byle jaki film… Dla mnie to jest po prostu jeden z nielicznych polskich filmów o życie. O PRAWDZIWYM ŻYCIU. To nie kolejna sztuczna komedia o seksie z Adamczykiem i Bohosiewicz… Ten film wzrusza, zmusza do myślenia, ciśnie łzy do oczu… Pokazuje po prostu co się dzieje z dzieckiem, jak rodzice całymi dniami(a nawet nocami) gnają za kasą, a dzieciaka wychowuje komputer… Nie mogę napisać nic więcej, bo czuję że zaraz będę spoilować…

camelia
camelia
14 lat temu

przekonales mnie, zeby ominac ten film szerokim lukiem..i w ogole mnie nie zaskoczyles, ze jest do bani..ehh..no nic.
sale samobojcow polecam, jednak na to poszlam..co prawda te sceny „komputerowe” sa slabe i mnie draznily.. tak samo jak aktor, ktory naprawde dobrze zagral..ale jak plakal to nie wiedzialam czy sie smieje czy placze…
ale film mocny..ciezki..smutny..
jedynie pijani ludzie na sali, ktorzy co jakis czas wybuchali smiechem, troche mnie wybijali z rytmu :]
ogolnie film na plus..

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

5
0
Would love your thoughts, please comment.x