Lubię być czarowany w kinie. Lubię tę iluzję, gdy historia kompletnie nieprawdopodobna przyozdobiona jest tak doskonale w znamiona realności, że nie sposób jej odróżnić od barwnej ułudy. Dokładnie taki jest „Wiek Adaline”, film, który doskonale balansuje między baśnią a bardzo tradycyjnym melodramatem, biorąc z obydwu gatunków to, co najlepsze.
Tytułowa Adaline, której wiek dla prawie wszystkich ludzi jest głęboko skrywaną tajemnicą, została wyrwana przez ślepy z los z tradycyjnego cyklu życia i śmierci. Niesamowity zbieg okoliczności, który towarzyszył jej podczas wypadku samochodowego na początku XX wieku, sprawił, że w wieku lat około trzydziestu przestała się starzeć. To, co początkowo wydawało się „dobrymi genami” po kilku dekadach stało się przekleństwem. Z matki swojej córki musiała się w oczach ludzi zmienić w jej koleżankę, równolatkę. A z czasem i ten fortel nie był już możliwy. Z biegiem lat zdała sobie sprawę, że przeżyje każdego, kogo pokocha. Zarówno ta myśl, jak i względy czysto praktyczne – FBI ma głęboki uraz do ludzi nieśmiertelnych – wymusiły na niej ciągłą ucieczkę.
Siła tej historii wynika z bardzo wielu kwestii, często wręcz z niesamowitych drobiazgów, które budują piękną całość. Świetnie napisane, błyskotliwe dialogi, mowa ciała głównej bohaterki czy pojedyncze, ulotne gesty przedwiecznej trzydziestolatki tworzą magiczny klimat, któremu jednocześnie… nie brakuje zwykłej, codziennej przyziemności. Obiło mi się o uszy, że rola Adaline była proponowana kilku znanym aktorkom i żadna z kandydatek jej ostatecznie nie przyjęła. Z perspektywy Blake Lively, która ostatecznie została zaangażowana przy realizacji filmu, powiedziałbym, że naprawdę szczęśliwie się ta sytuacja ułożyła. Jak się okazało, była to dla mnie świetna okazja do poznania tej – jak mi się aktualnie wydaje – całkiem utalentowanej, urokliwej aktorki. Mam nadzieję, że „Wiek Adaline” otworzy jej drogę do kolejnych ciekawych ról.
W całym tym kinematograficznym pięknie jest tylko jeden zgrzyt, który burzy poczucie realizmu i przeciąga historię bardziej w kierunku baśni. W szczegóły zdecydowanie nie chcę wchodzić, gdyż – co też mnie pozytywnie zaskoczyło – „Wiek Adaline” bardzo mocno trzymał mnie w napięciu. Z drugiej jednak strony czułem się w obowiązku uczciwie zaznaczyć, iż choć w filmie, jako całości, się zakochałem, to nie jest on mimo wszystko pozbawiony wad. Czy może konkretnie: jednej wady. Więcej ich po prostu nie potrafiłem znaleźć
Avengers: Age of Adaline : )
Tak, to samo przeszło mi przez myśl, jak zobaczyłem oryginalny tytuł. ;]
Bardzo mi się spodobał ten film. Ma swój urok. Bardzo polecam wszystkim niezdecydowanym.
Cieszę się, że nie tylko mi się spodobało. :]