Wyobraź sobie taką sytuację: Jesteś szczerbatą łopatą… W zależności od humoru, możesz zmienić się w konewkę albo paczkę nasion. Nie, nie siejesz konopi indyjskich. Wbrew pozorom, również ich sobie nie aplikujesz. Ale wróćmy do tematu – jesteś wspomnianą łopatą i masz zaśmiecony ogródek. Korzystając z głowy – czyt. przedłużenia styliska – usuwasz zbędne śmieci, z których hurtowo wysypują się czekoladowe pieniądze. Gdy – rzecz jasna, po małej metamorfozie w paczkę nasion – zakwitnie Twój trawnik, zbiegną się do niego pocieszne zwierzątka o, na ogół, dosyć specyficznej anatomii. Zakładając, że jesteś dobrą łopatą/konewką (w zależności od stanu faktycznego, niepotrzebne skreślić), jest wielce prawdopodobne, że owe stworzonko się u Ciebie osiedli na stałe i zostanie Twoją własną… Pinatą!
Nie, teraz nie przeczytasz nic w stylu: „Budzisz się z koszmaru, zlany zimnym potem i z nienawiścią w oczach patrzysz na opakowanie po czekoladzie…”
Witam w świecie Viva Pinata!
Piekło lalki Barbie
Wygląd świata już przed Wami nakreśliłem. Jak się zapewne domyślacie, wszystko jest kolorowe, błyszczące, świecące, śpiewające, tańczące… ogólnie rzecz biorąc – radosne. I teraz wszystko zależy od Waszych preferencji – dla jednych Viva Pinata będzie „cudownie radosna” a dla innych „obrzydliwie radosna”. Żaden satanista długo raczej przed monitorem nie wytrzyma. Oczywiście, można się uplasować jeszcze gdzieś po środku – wtedy zasadniczo nie grożą Wam żadne silniejsze emocje, ale z góry możecie założyć, że więcej niż parę godzin przed telewizorem nie spędzicie. Ja właśnie byłem w tej trzeciej grupie, z mojego – recenzenckiego – punktu widzenia nazywanej „ZZZ”, czyli „Zagrać, Zrecenzować, Zapomnieć”.
Z czym to się je?
Viva Pinata zasadniczo najlepiej pasuje do tego samego stołu, przy którym siedzą wszystkie części The Sims i inne im podobne „symulatory codzienności”. Oczywiście, zamiast bawić się w nudne życie osobiste jakiegoś cyfrowego człowieczka, przyjdzie nam bawić się w kolorowe życie osobiste cyfrowych Pinat. Swoją drogą, tu może niektórym, mniej wtajemniczonym użytkownikom należeć się wytłumaczenie – owe Pinaty, to taki specyficzny rodzaj zabawki, której głównym przeznaczeniem jest… bycie w bliskiej przyszłości rozbitą. Czemu taki smutny jest ich los? Zapewne mają z tym związek słodycze, ukryte w ich układzie trawiennym… Wszystkim zmartwionym fanom wszelkiego życia cyfrowego spieszę ze sprostowaniem – żadna z Pinat nie ucierpiała podczas testowania gry. Zasadniczo, nasze zadanie jest jak najdalsze od testowania wytrzymałości kija na tych pociesznych zwierzakach.
Wróćmy jednak do meritum sprawy, czyli „simsowości’ rozgrywki. Naszym zadaniem, jako dobrej łopaty, będącej emanacją ogrodnika i hodowcy w jednym, jest sprawienie, by nasz ogród był możliwie przyjaznym miejscem dla wszelkiej maści Pinat. Dlatego też, korzystając z sił, drzemiących w naszym stylisku, możemy użyźniać glebę, siać trawę, kopać stawiki, budować domki, etc. Wszystko to ma na celu zainteresowanie naszym ogrodem jak największej ilości radosnych mieszkańców okolicznych łąk. Wiadomo, im więcej gatunków u nas zamieszka, tym lepszym hodowcą będziemy.
Oczywiście, na tym się nasze możliwości nie kończą. Gdy Pinaty już u nas zamieszkają, możemy je zachęcić do romansowania i prokreacji. W razie czego, przeludnienie nam nie grozi, gdyż mniejsze Pinaty są zjadane przez większe, dzięki czemu te drugie mają więcej siły i chęci do prokreacji i… tak w kółko. Gdy już nazbieramy sobie pokaźną liczbę zwierzaków, możemy na przykład… zapakować je do pudła i wysłać na eksport, buahaha! A tak na serio, rzeczywiście Pinatami można handlować i jest to główne źródło lokalnej waluty – czekoladowych monet, za które możemy kupować wszystkie rzeczy ze sklepów. Są też, rzecz jasna, bardziej humanitarne sposoby zarządzania zwierzyńcem i jeśli ktoś tylko ma ochotę, to może grać praktycznie w nieskończoność.
W ramach spełniania wymagań Pinat, mamy naprawdę sporę możliwości kreowania naszego ogrodu. Poza wspomnianymi już wcześniej opcjami, mamy też do dyspozycji sklep, w którym można się zaopatrzyć w ziarna kilkudziesięciu roślin, rozmaite słodycze, warzywa i surowce. Część flory jest zjadana przez faunę w celach wiadomych, a część ma po prostu znaczenie estetyczne. Swoją drogą, esteci będą zapewne zachwyceni, gdyż metod na urozmaicenie terenu zabawy jest bez liku. Możemy stawić rozmaite płotki, brukować ścieżki czy przyozdabiać stawy. Jeśli ktoś lubi tego typu zabawę, to powinien być usatysfakcjonowany.
A skoro o estetach mowa…
Z graficznego punktu widzenia po prostu nie ma się do czego przyczepić. Twórcy z Rare wyznaczyli sobie pewną graficzną konwencję (nie trzeba chyba pisać, że cukierkową) i się jej konsekwentnie trzymali. Wszystkie modele są dokładne i bogate w szczegóły, żadna z tekstur nie razi niską rozdzielczością, a wszelkie pinatowe efekty specjalne zostały dobrze dopracowane. Zasadniczo, jest to naprawdę duża zaleta gry i nawet jeśli komuś takie klimaty nie odpowiadają, to trzeba przyznać, że to kawał solidnej roboty.
Podobnie ma się sprawa z dźwiękiem – po prostu żadnych braków. Każda Pinata ma swój zestaw dźwięków i „muzyczek godowych”, odgrywanych podczas pierwszego romansu każdego z gatunków. Sam miałem przyjemność grać w wersję spolonizowaną. Więcej – mogę napisać, że była to przyjemność z gatunku tych niewątpliwych, gdyż wszystkie głosy zostały podłożone w pełni profesjonalnie. Swoją drogą, właśnie po tym zabiegu doskonale widać, że gra jest skierowana głównie do młodszych odbiorców. Do takich spostrzeżeń może doprowadzić również kilka pierwszych godzin zabawy, które są licznie upchane we wszelkiej maści tutoriale (co akurat dla bardziej ogarniętych graczy może być irytujące, gdyż część z nich nie została obdarzona opcją pominięcia lub przyspieszenia).
Akcja społeczna „Wybieram łopatę”
Ocena Viva Pinata jest dosyć trudnym zadaniem. Jak w mało której grze, tu po prostu wszystko zależy od indywidualnych gustów graczy. U ludzi, którzy mają alergię na cukierkowość, gra ze studia Rare mogłaby doprowadzić do śmierci klinicznej. Z kolei fani Simsów, połączonych klimatycznie z Loco Roco, będą usatysfakcjonowani. Poza tym, przypuszczam, że Viva Pinata może przykuć większość dzieciaków na wiele godzin do telewizora, więc jeśli jacyś rodzice narzekają na to, że ich syn za dużo czasu spędza z kolegami na świeżym powietrzu, grając w piłkę, to właśnie znaleźli remedium na swój problem.
2008-03-08. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.