Tenis. Miałem już styczność z kilkoma grami, które próbowały podjąć ten temat i jak dotąd – odbijałem się od nich dosyć boleśnie. Seria Top Spin w ogóle do mnie nie przemówiła, zaś nazbyt arcade’owe inkarnacje sportu rakietowego z postaciami od Wielkiego N odstraszały mnie w pięć minut. Teraz zaś trafiłem na produkcję, która w sam raz trafiła w gust gracza takiego, jakim i ja jestem. W sam raz wymieszane proporcje między realizmem a przyjemnością z gry, odpowiednio dobrane poziomy trudności i można się bawić! Przedstawiam Virtua Tennis 2009.
Zaznaczę na wstępie, że recenzję piszę z pozycji osoby, która w tenisa grała, choć nigdy nie dorobiła się takiego serwu, jak Nadal, czy takiej łysiny, jak Agassi. Mecze też zawszę chętnie oglądałem, jeśli tylko zawodnicy byli z prawdziwie najwyższej półki – jak chociażby dwaj wymienienie przed chwilą panowie.
Mimo że o omawianym sporcie „coś tam wiem”, absolutnemu realizmowi jestem przeciwny. W grę ma się… no cóż, grać. Chcę mieć przyjemność, a nie nerwy. Chcę mieć wyzwanie, a nie frustrację. I to właśnie dostałem wraz z pudełkiem, w które zapakowane była płytka z Virtua Tennis 2009. To ten typ produkcji, w której coś dla siebie znajdą zarówno amatorzy, jak i osoby uważające się za pr0. Jeśli tylko odpowiednio ustawimy poziom trudności, otrzymamy przeciwników w sam raz dostosowanych do naszych potrzeb. W trybach od bardzo łatwego do normalnego można nauczyć się, którą stroną rakiety celować w piłkę, zaś od trudnego wzwyż zaczyna się ostra jazda bez trzymanki. Nawiązanie równej rywalizacji czy chociażby utrzymanie dłuższej wymiany na poziomie „jestem hardkorem” wymaga nie tylko odpowiedniego przygotowania fizycznego, ale i mentalnego, gdyż nie raz przyjdzie dostać nam po tyłku. Każdy błąd zostanie wykorzystany przeciwko wam, tego możecie być pewni.
Virtua Tennis korzysta z licencji ATP i WTA, dzięki czemu zagrać można takimi sławami, jak Andy Roddick, Rafael Nadal, Roger Federer, James Blake, Venus Williams, Maria Szarapowa, Amelie Mauresmo czy Daniela Hantuchová. Warto zaznaczyć, że nie ma problemu z meczami „mieszanymi”. Jeśli chcemy, możemy sprawdzić, jak mogłoby wyglądać starcie Nadala z Szarapową (co sam zresztą chętnie zrobiłem). Ponadto, otrzymaliśmy możliwość stworzenia własnego zawodnika i zagrania nim w rozbudowanym trybie kariery.
Właśnie, kariera! Ta poszła tropem coraz popularniejszych ostatnio „kalendarzyków”, które mogliśmy widzieć między innymi w UFC 2009 i Fight Night Round 4. Wszystkie nadchodzące wydarzenia są uszeregowane chronologicznie, dzięki czemu możemy sobie wydzielić czas na pięcie się w górę w rankingu najlepszych tenisistów, dać sobie chwilę odpoczynku czy popracować nad umiejętnościami. Szczególnie ta ostatnia opcja dostała bardzo ciekawą, odrealnioną oprawę. Gdy chcemy podreperować nasze kulejące serwy, odpalamy mini-grę, polegającą na… celnym uderzaniu w wielkie klocki Lego. Praca nad returnami to odbijanie kanonady z pirackich statków, zaś dbanie o kondycję wygląda jak wielki szał zakupów. Pomysł nie dość, że ciekawy, to na dodatek świetnie przygotowany i zabawny. Poza tym, stanowi świetną odskocznię od normalnych meczy.
Brawa należą się również za sterowanie, gdyż jest wybitnie proste, ale i nie mniej dokładne. Do dyspozycji dostaliśmy topspiny, slide’y oraz loby. Jeśli przytrzymamy odpowiedni klawisz wraz ze strzałkami kierunkowymi, zadecydujemy o torze lotu piłki i miejscu jej lądowania. Im lepszego skilla ma nasz zawodnik, tym celniejsze uderzenia będziemy w stanie wykonać. Warto tu zaznaczyć, że granie na klawiaturze nie jest karą za grzechy. Kursory i WSAD jak najbardziej wystarczą do komfortowej gry oraz skutecznego łojenia wrażych zadków asami serwisowymi. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak pad króluje we wszystkich grach sportowych. Jeśli tylko macie dostęp do jakiegoś dobrego zestawu drążków analogowych, z klawiatury warto się przesiąść. Virtua Tennis ma lekkie problemy z konfiguracją joya – nie wyświetla odpowiednich oznaczeń przycisków w menu ustawień – ale obejście tego nie stanowi trudności.
Zbliżając się do końca, warto poświęcić jeszcze akapit na kwestie oprawy. Graficznie Virtua Tennis 2009 robi największe wrażenie w zakresie animacji zawodników. Mo-cap jest naprawdę najwyższych lotów, zaś zachowanie graczy świetnie pasuje do sytuacji na korcie. Trochę gorzej ma się, że tak to ujmę, warstwa detaliczna. Modele wyglądają dosyć solidnie, ale nie powalają szczegółowością. Na szczęście, gra ma bardzo sensowne wymagania sprzętowe i ustawienie wszystkich suwaków na maksa nie powinno zabić nawet starszego PieCyka. Mój dwulatek (co prawda na sterydach) nie schodził nawet na chwilę poniżej komfortowych 60 FPS-ów. Dopełniając komentarz na temat oprawy – ścieżka dźwiękowa… jest. Po prostu. Trochę westchnień, uderzeń, muzyki. Jakość audio wpasowała się idealnie w stany średnie.
Jeśli macie ochotę pograć w wirtualnego tenisa bez przeżywania stresu, że nie łapiecie się w sterowaniu, gra od Segi jest dla was. Świetnie sprawdza się zarówno w grze solo, jak i ze znajomymi, gdyż multi można bez problemu odpalić na jednym komputerze. Ciekawy tryb kariery, pomysłowe mini-gry, licencjonowane nazwiska i dobrze przygotowane poziomy trudności są świetnym sposobem na spędzenie wielu wieczorów przed komputerem. Dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak po prostu Virtua Tennis 2009 polecić.
2009-07-26. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.