Filmy akcji Liamem Neesonem przyjmuję raczej bezkrytycznie. Często bawię się na nich świetnie, jak na słynnej pierwszej „Uprowadzonej”. Albo co najmniej bardzo dobrze, jak w przypadku lekko dziurawego pod koniec „Non stop”. Jasne, bywają okazy mniej atrakcyjne i za jeden z takich zdecydowanie uważam drugą odsłonę „Taken”, która od poziomu jedynki odstawała bardzo boleśnie. Tym ciekawszy byłem kinowego seansu trójki. Frapowało mnie, czy twórcy wrócili do formy, czy po prostu klepnęli cokolwiek, byle kasa się zgadzała.
Cóż, klepnęli cokolwiek. I kasa na pewno się zgadza.
Tym razem bohater zbiorowy w postaci wszystkich ludzi, których zabije Liam, zrobił błąd ostateczny. Zamiast po prostu porwać jakiegoś członka rodziny i liczyć na taryfę ulgową, postanowili zabić mu byłą żonę. I to byłą żonę, która akurat była w nastroju na zmianę tego „byłą” na „aktualną”… ponieważ tak. Ale to nie koniec! Zły, mafijny boss – oczywiście pochodzenia rosyjskiego – ukartował to wszystko tak zmyślnie, że wrobił Neesona w morderstwo. Dlatego tym razem główny bohater nie tylko zabije na swojej drodze tłumy terrorystów, ale też okaleczy połowę zasobów ludzkich stanowej policji.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie dwa czynniki. Po pierwsze, konstrukcja scenariusza nie jest wcale tak atrakcyjna, jak mógłby wskazywać poprzedni akapit. I tak, uważam, że ludzie, którzy chodzą na tego typu filmy, uważają podobny schemat za atrakcyjny – przyjmijmy to jako punkt odniesienia. Niestety, już pierwszy kwadrans seansu zaczął napawać mnie lękiem, gdyż sto procent tego czasu było wypełnionego rodzinną „Modą na sukces”. Córka jest w ciąży. Była żona chce wrócić. Nagle na progu pojawia się aktualny mąż byłej żony i rozmawia z byłym mężem (byłej żony) o palącej potrzebie zniknięcia tego drugiego z życia tego pierwszego etc. Widzicie? Straszne!
Gdy po owym kwadransie w końcu zaczęły sypać się trupy, poczułem się uspokojony… ale nie na długo! Co chwilę Liam tulił się to do swojej córki, to ronił łzy do ekranu monitora… Po dokładnych, organoleptycznych badaniach stwierdziłem, że może połowa filmu zawierała solidną akcję – reszta kręciła się w potwornie nieciekawy sposób wokół wątków rodzinnych. A przypomnijmy, że świetność pierwszej „Uprowadzonej” nie została uzyskana dzięki ciekawym relacjom między bohaterami.
Taką konstrukcję scenariusza mógłbym wybaczyć, gdyby sposób przedstawienia akcji stał na wysokim poziomie. I tu jednak trafiłem na komplikacje. Dodam jednak od razu, iż są to komplikacje wybitnie subiektywne. O ile nadmiar wątków miłosno-rodzinnych będzie przeszkadzał raczej wszystkim fanom kina popcornowego, o tyle zastosowane techniki kinematograficzne w przedstawieniu akcji mogą znaleźć swoich fanów.
Przejdźmy jednak do rzeczy. Chciałem zażartować w niewybredny sposób, że operator kamery ma poważne problemy ze zdrowiem i dlatego wszystko trzęsie się aż do tego stopnia. Doszedłem jednak do wniosku, że w celu osiągnięcia aż takich ruchów obiektywu konieczne było chyba skonstruowanie specjalnego anty-statywu. Albo stawianie kamery na masce starego diesla, jedno z dwóch. Co więcej, ekipa odpowiedzialna za montaż wyraźnie czuła do siebie żal za każdym razem, gdy kard był wykorzystywany dłużej niż pół sekundy. Doprowadziło do kuriozalnych scen, w których, dla przykładu, Liam Neeson podnosił nogę. I owe podniesienie nogi nie mogło się odbyć bez użycia co najmniej czterech różnych, wytrzęsionych kadrów.
Nigdy nie byłem fanem epileptycznego montażu – bardziej na ogół doceniam styl, który był wykorzystany ostatnio w „Johnie Wicku”. Wolę, gdy sceny akcji korzystają z dłuższych kadrów, pokazujących w bardziej wyraźny sposób choreografie i wyczyny kaskaderów. Owszem lekkie trzęsienie tu i tam albo teledyskowy montaż też można świetnie wykorzystać, ale w „Uprowadzonej 3” obydwie te techniki były zdecydowanie, według mnie, nadużywane. Do tego stopnia, że w niektórych scenach nawet nie byłem do końca pewny, co się tak naprawdę stało (vide pościg na autostradzie).
Czy to znaczy, że nowe „Taken” jest po prostu złe? Nie, do tego jeszcze został kawałek drogi. Wolę ją chyba nawet od „dwójki”, jeśli chodzi o ogólną konstrukcję. Choć też muszę oddać sprawiedliwość „Taken 2” – finałowa walka była, według mnie, zdecydowanie lepsza od tej najnowszej. To wszystko jednak, niestety, mało. Najnowsza „Uprowadzona” to zwykły średniak. Boli to w szczególności, gdy w roli głównej jest Liam Neeson, który samym swoim głosem ratuje masę scen.
PS: Forest Whitaker stworzył chyba najzabawniejszą, najbardziej przerysowaną postać policjanta w historii kina akcji.
Zgadza się, mocno średnie kino, żerujące na niewyrobionych gustach 😉 Poza tym, wspomniałeś nieco o tym, ale dlaczego do diabła, to jest „Uprowadzona”, skoro nikogo tam nie uprowadzają!?!? No i Whitaker na koniec rozbraja system! Ach, te bajgle! Czytać w nich można jak w fusach. W sumie latał za nim (Neesonem) po całym mieście o tak sobie, dla sportu. Poważniej jednak mówiąc, mierne kino. Z rzeczy realizacyjnych: Megaton to francuska szkoła a tam lubią trząchać kamerą i w ogóle robić z nią dziwne rzeczy. Taka jakby awangarda 😉 „Colombiana” w jego wykonaniu nie była jednak taka wstrząśnięta. Polecam kiedyś sięgnąć, również głupawe kino akcji, ale chyba trochę lepiej skręcone. Wszystkich potencjalnie zainteresowanych seansem „Uprowadzonej Trzy” odsyłam do… „Ściganego” z H. Fordem. Film o tym samym (niemal 1:1 – nie ma tam jedynie córki w ciąży i ruskich) a o wiele, wiele lepszy. Ps. To Neeson powinien podkładać głos pod nowego-starego Solid Snake’a! (momentami jest bardzo podobny do głosu Haytera). A nie Kiefer „jakiś”. Phy!
Z tymi bajglami, to ja już przeczuwałem jakiś cudny wątek po tym, jak ich spróbował w domu Neesona. 😀 A później każda kolejna scena z jego udziałem była już tylko lepsza – np. powtórna kontemplacja bajgli w tej kawiarni. 😛
Zgadzam się, że nazwa „Taken” kompletnie tu już nie pasuje. W dwójce się wysilili, żeby chociaż treść do tytułu dopasować, a tu już im się nie chciało.
Co do „Colombiany” – muszę ją w końcu nadrobić. Dobrze pamiętam,że tam pierwsze skrzypce gra Zoe Saldana? :-]
Och, tak. Oczywiście. Właśnie wtedy się w niej zakochałem 😉
Haha, no tak, rozumiem. :-]
https://www.youtube.com/watch?v=EMg-hUNKPKs#t=211
Takie podsumowanie ;p
Obadam w domu, po nagłówku muszę przyznać, że zapowiada się świetnie. 😀 Dzięki za link. :]
https://www.youtube.com/watch?v=fAbyO0EpuVE
Nie jest to pierwsza parodia Taken z pieskiem. 😀 Smosh wymyślił to już 2 lata temu.
A tego jeszcze nie widziałem, postaram się w domu obadać – dzięki za link. :]
Świetne – szczególnie podobał mi się dialog o szczególnym zestawie umiejętności. ;]
Ja już po słabej dwójce stwierdziłam, że poczekam na DVD. Ale nie wiem czy i z tego nie zrezygnuję, bo nienawidzę wątków familijnych w lekkich akcyjniakach :/
Tak, na ogół jedyny strawny wątek familijny w tego typu kinie, to śmierć/porwania i nic więcej. Czyli tak z 5 procent całości filmu. Zawsze mnie bawi, jak sobie przypomnę, że w „Last Action Hero” Arnie mścił śmierć swojego „ulubionego drugiego kuzyna”. 😛 Udział owego kuzyna w całości filmu był ograniczony gdzieś właśnie do tych pięciu minut. ;]
Jasne, są wyjątki od tej zasady, jak np. wszystko, co działo się we wszystkich częściach „Zabójczej broni”. Ale to były absolutne wyżyny kina akcji, jak dla mnie.