Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tron: Dziedzictwo – porozmawiajmy o Willing Suspension of Disbelief

T

Wiecie, czym jest tak zwane „Willing Suspension of Disbelief”? Cytując za angielską wikipedią:

Suspension of disbelief or „willing suspension of disbelief” is a formula for justifying the use of fantastic or non-realistic elements in literature.

W wolnym tłumaczeniu z ichniego na nasze – to umiejscowienie elementów fantastycznych w utworze (tu: literackim, ale filmów też się tyczy jak najbardziej) w taki sposób, by widz był skłonny uwierzyć w ich wiarygodność. Oglądając pierwszego „Matrixa” mówił ktoś: „ej, ale ludzie nie potrafią latać”? Nie, a przynajmniej ja nie słyszałem. Czemu? Ponieważ bracia Wachowscy tak wprowadzili ten element do swojego filmu, że widzowie byli w stanie go zaakceptować, mimo iż był nierealny. Problem pojawia się wtedy, kiedy autorowi ta sztuka nie wyjdzie.

Czemu o tym piszę?

Ponieważ w moim odczuciu, „Tron: Dziedzictwo” po prostu nie potrafi zatankować zbiornika z zapasami owego Willing Suspension of Disbelief (gdybym musiał to koniecznie przetłumaczyć, chyba spróbowałbym z „dobrowolnym zawieszeniem niewiary”, co o tym sądzicie?). Szczerze mówiąc, nie pamiętam nawet, czy oglądałem jedynkę. To było bardzo, bardzo dawno, ja byłem wtedy zaś bardzo, bardzo mały. A raczej – w ogóle mnie wtedy nie było. Jeśli jednak miałem styczność z protoplastą, to na pewno w takim wieku, że uwierzyłbym we wszystko. Teraz było już znacznie gorzej.

Oto młody Sam Flynn dostaje wiadomość od ojca – sygnał wysłany na pagera. Sęk w tym, że rodziciel, szef wielkiej firmy komputerowej, zaginął dwadzieścia lat wcześniej. Zaś ów sygnał został wysłany z jego dawnego biura w salonie z grami. Oczywiście, Sam udaje się na miejsce, tam znajduje dziwną, ukrytą za tajemnym przejściem aparaturę i… przenosi się do świata programów (jak w pierwszym Tronie jego ojciec właśnie). Wirtualny świat wypełniony jest po brzegi programami, które wyglądają jak ludzie. OK, to jeszcze kupuję, nie jest źle. Gorzej zaczyna się robić wtedy (spokojnie, żadnych spoilerów, obiecuję), gdy na scenę wchodzi bełkot o rasie cyber-programo-ludzi, którzy stworzyli się samoistnie i mieli pomóc, po przeniesieniu do świata realnego, w leczeniu raka etc. Oczywiście, w wirtualnym świecie funkcjonuje instytucja igrzysk, ponieważ… jak powszechnie wiadomo, programy mają typowo ludzką skłonność do przemocy? Nie wiem, naprawdę.

Powiecie, że to czepialstwo? Że liczy się akcja? Zgodzę się z Wami… Prawie. Problem polega na tym, że stosunek bełkotu do akrobacji jest bardzo niekorzystny dla tych drugich. Mamy jeden wyścig – dosyć krótki – na kultowych świetlnych motorach i kilka średnio nakręconych walk. Dopiero finał trochę ratuje całość, gdyż mamy przyjemność oglądać ciekawie zrealizowane bitwy powietrzne między futurystycznymi machinami. Niestety, gdy do widowiska ostatecznie doszło, byłem już lekko zmęczony seansem. A trzeba Wam wiedzieć, że całość trwa dwie godziny, z czego może ze 30 do 40 minut było wypełnionych akcją i efektami, a reszta gadaniem i chaotycznym przemieszczaniem między losowymi miejscami.

Na szczęście, „Tron: Dziedzictwo” ma też kilka mocnych stron. Pierwszą jest aktorstwo – młody Sam został naprawdę dobrze zagrany przez niejakiego Garretta Hedlunda. W przeciwieństwie do popularnych dziś trendów, nie był wychudzonym mięczakiem, tylko facetem z krwi i kości. Miła odmiana po niektórych rolach, na przykład Haydena Christensena. Jeff Bridges też dał radę. Bardzo ciekawie było zobaczyć go w wersji młodej, niemalże kropka w kropkę jak z początku lat 80-tych, jak i, że tak to ujmę, współczesnej. Na deser została Olivia Wilde, która de facto w pewnym momencie przekształciła się z postaci drugoplanowej w pierwszoplanową. Pola do popisu może szczególnego nie miała, ale pewnie i tak wszyscy mężczyźni na seansie byli zachwyceni samą jej obecnością. W szczególności, że mimo ograniczeń zagrała OK.

Bardzo dużym plusem jest udźwiękowienie. Tak jak rzadko zwracam na to uwagę, tak w przypadku „Dziedzictwa” byłem po prostu zachwycony! Genialne wrażenie robiła niska wibracja, od której aż nerki się trzęsły, emitowana wtedy, gdy na ekranie przelatywał jakiś masywny statek powietrzny. Świetna sprawa, po prostu. Zresztą, samym efektom wizualnym też nie można niczego zarzucić. Koncept graficzny jest całkiem ciekawy, zaś wykonanie było rzemieślniczo solidne.

Gdyby nowy „Tron” był filmem o jakieś pół godziny krótszym, paradoksalnie mógłby być również filmem lepszym. Zmęczyły mnie bzdurne dialogi, zaś brak odpowiednich dawek akcji sprawiał, że uwaga skupiała się na idiotycznie skonstruowanym uniwersum. Ja tego konceptu na świat po prostu nie byłem w stanie kupić. Na seansie bawiłem się co najwyżej umiarkowanie, ale jestem bardzo ciekawy, czy może ktoś z Was też już był i ma skrajnie inne wrażenia?

Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
maciekBWR
maciekBWR
14 lat temu

Trona widziałem z dwa tygodnie temu i bardzo mi się spodobał. Lubię to uniwersum i przymknąłem oko na wymienione przez Ciebie niedociągnięcia. Zgadzam się z Tobą w sprawie stosunku gadania do akcji, jednak nie zepsuło mi to seansu. Co sądzisz o muzyce?? Moim zdaniem Daft Punk pokazał na co ich stać i zarządzili.

Intuitio
14 lat temu

Przed pojsciem na ten film, nie mialam wielkich oczekiwan co do fabuly. To, ze historia jest banalna i plytka niczym kaluza, bylo do przewidzenia na podstawie licznych trailerow i poprzedniej czesci. Od filmu oczekiwalam dobrej muzyki oraz duzej ilosci wyscigowych popisow i efekciarstwa (spodziewalam sie wiecej scen z tytulowej gry Tron – motocykle itp). Niestety obraz ten spelnil tylko oczekiwania muzyczne, reszta jest totalna porazka. Sam watek zwiazany z najwazniejszym turniejem trwal maksymalnie z 10-12 minut, reszta filmu poswiecona byla naprzemiennie nudnemu gadaniu i glupim poscigom (Razacy w oczy pojazd oraz caly dom powinny byc widoczne, zwlaszcza na nieoswietlonym terenie, z dystansu min kilkudziesieciu kilometrow. Dlaczego wiec zaden z tych zidiocialych programow ich nie wypatrzyl?).
Ogolnie film uwazam za nieudany, ocenilabym go maksymalnie na 6/10.

Chimek
14 lat temu

O, a ja jeszcze nie widziałem, ale sam tytuł przypomniał mi naszą przedwieczną rozmowę właśnie o WSoD 😀 TRONa obejrzę, ale pewnie w domowych pieleszach, bez tego bajeranckiego 3D i tak dalej… No i gra tam Trzynastka. ;>
BTW, obadaj sobie koniecznie „Valhalla Rising” – i niech Cię nie odstraszy idiotyczny opis na Filmwebie, film jest naprawdę wart uwagi, mimo że pada w nim niewiele słów i człowiek się czuje tak nie-hollywoodzko. 😉

Chimek
14 lat temu

Mam do niej słabość, tj. Trzynastki – nawet jak film będzie absosmerfnie do bani to i tak chyba obejrzę. 😉

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

7
0
Would love your thoughts, please comment.x