Dobrze pamiętam, jaki szczęśliwy wyszedłem z kina po seansie z pierwszymi „Transformerami”. Nie spodziewałem się niczego odkrywczego, a dostałem naprawdę solidnie nakręcone, kreatywne kino akcji z bohaterami z piaskownicy. I nawet moje wspomnienia z dzieciństwa nie zostały brutalnie zgwałcone! Później… Później zaś był płacz i zgrzytanie zębów. Podczas seansu dwójki prawie wybiegłem z sali z krzykiem, gdy główny bohater trafił do nieba dla robotów, a Optimus Prime wziął się za przeszczep organów. Myślałem, że kontynuacja, „Zemsta upadłych”, może być w takim razie już tylko lepsza. Cóż, nie była – zamiast patrzenia na starcia robotów, byłem zmuszony oglądać kolejne rozmowy kwalifikacyjne i problemy z kobietami. Choć pojawiają się racjonalne argumenty, że jednak niebo robotów było gorsze od rozmów kwalifikacyjnych i nie będę się z tym kłócił.
Nie byłem już na tyle głupi, by myśleć, że w takim razie czwórka, „Wiek zagłady”, będzie lepsza od pozostałych filmów. Ale nie myślałem, że może być wiele gorsza. I zgadnijcie, co się okazało…
Że jednak może być jeszcze straszniej, rzecz jasna. Nie mówię, że to z automatu przebija myśliwiec chodzący o lasce i transplantację kończyn. Muszę jednak uczciwie przyznać, że twórcy robili wszystko, by pobić swoje własne pomysły i rekordy. Mam na przykład wrażenie, że czwarte „Transformery” najbardziej kreatywnie unikały pokazywania scen akcji z robotami. Zawsze było coś lepszego do przedstawienia.
Dobrym przykładem jest (jakże zła) scena pościgu, w której ekipa głównych bohaterów ucieka przed siłami rządowymi. Równocześnie, w trakcie jej trwania, ma również miejsce walka Optimusa Prime’a z Lockdownem. Niestety, zamiast skupiać się na tym drugim, Michael Bay ze starcia robotów zrobił prawie niewidoczne tło dla mało kreatywnego pokazu jazdy.
Charakterystyczne dla tego filmu jest również unikanie animacji samej transformacji. A transformacja, zgodnie z moimi wyobrażeniami, powinna akurat być nakręcona w 8k i 4D, dając przynajmniej 300 klatek na sekundę. Tak, żebym mógł się cieszyć każdym najdrobniejszym detalem, ponieważ moje zabawki tak nie potrafiły. Bay i na to znalazł remedium. Nie licząc może czterech-pięciu pokazanych w pełni przemian, cała reszta jest przerywana zaraz po rozpoczęciu (wychodzi na to, że biceps Wahlberga jest atrakcyjniejszym widokiem). Albo, i to jest jeszcze lepsze, tradycyjna transformacja została zastąpiona rozsypaniem się na milion kostek i ponownym przekształceniem się gotowego już robota. Tym samym kreatywne lenistwo osiągnęło absolutnie niespotykane wyżyny.
Całość jest dobijana przez fabułę. Celowo zostawiłem ją sobie na później, mimo że jest to jedna z tych kwestii, z którymi na ogół się rozprawiam w pierwszej kolejności. Jednak to widowisko, a nie opowiedziana historia, jest najważniejsze w takich produkcjach. Ustaliliśmy już jednak, że widowiska nie ma, więc można sprawdzić, czy chociaż scenariusz ratuje sprawę.
Oczywistym jest chyba, że nie.
Mark Wahlberg wciela się w kulturystę, który jest, ponoć, majsterkowiczem. Niestety, spod jego młotka nie wychodzi nic, co by przekraczało możliwości popsutego rekwizytu z filmu S-F, tak z końca lat 70-tych. Dlaczego tak się dzieje, nikt nie wie. Nie wie nawet jego córka, która… naprawdę nie wiem, jak się dostała na plan zdjęciowy, ale o reżyserze krążą bardzo brzydkie plotki w tym zakresie. „Era zagłady” jest wypchana po brzegi dialogami, które mogłyby zostać uratowane tylko przez dobór obsady. Niestety, Wahlberg jest jedną z tych osób, która się za bardzo stara, przez co wszystko wychodzi mu gorzej od takiego Dwayne’a Johnsona, będącego po prostu sobą. Przez to na rolę Marka (i całej reszty) patrzyłem z prawdziwym, niekłamanym bólem. Wszystko, co mówili, było tak źle napisane, a oni dalej wkładali w te słowa serce, wiarę i swoją pracę… By w efekcie osiągnąć jeszcze bardziej groteskowy efekt.
Są takie rzeczy, z którymi mogą sobie poradzić tylko najlepsi z najlepszych. Gdy Sylvester Stalone, ubrany w strój Sędziego Dredda, krzyczy „I AM THE LAAAW”, jest to głupkowate, ale jednocześnie epickie – sala staje w płomieniach, publika szaleje. Wystarczy, że Arnold powie „GET INTO THE CHOPPA” i każdy fan kina akcji wie, że jest w niebie. Ale kiedy bezimienny, nieciekawy agent oświadcza – po usłyszenia stwierdzenia, że nie posiada nakazu – „moja twarz jest moim nakazem”, to, niestety, rzeczywistość pęka w szwach, a widz zostaje wciągnięty do równoległego wymiaru, zbudowanego tylko i wyłącznie z nudnego zażenowania.
Najnowsze „Transformery” nabierają rozpędu dopiero na finałowe pół godziny. Zaś przez ostatnie piętnaście czy dwadzieścia minut na ekranie wreszcie – po raz pierwszy! – pojawiają się Dinoboty, które przecież tak intensywnie reklamowały ten film. To był etap, przy którym czułem się już zwyczajnie oszukany – miałem Grimlocka i to była jedna z moich ulubionych zabawek…
Rozumiem doskonale, że ten film został nakręcony tylko i wyłącznie dla kasy, zaś w tym zakresie Bayowi jak zwykle się udało. „Wiek zagłady” otwarcie miała wręcz – ha ha – kosmiczne. Nie rozumiem jednak jednej rzeczy i jest to kwestia, która mnie fascynuje. Skoro i tak już jest ten budżet, to czy nie można byłoby się postarać nakręcić czegoś… bo ja wiem? Dobrego? Po co za te setki milionów dolarów kręcić trwającego ponad dwie i pół godziny gniota, skoro fani płakaliby jak małe dzieci na widok tłukących się przez półtorej godziny robotów?
PS: Dodam jeszcze, tak już zupełnie na marginesie, że fabuła nie tylko jest idiotyczna, ale też tak dziurawa, że to przechodzi ludzkie pojęcie. W kontekście całości filmu nie robi to już jednak większej różnicy. Mam wrażenie, że scenariusz powstał w wyniku jakiegoś nieszczęśliwego rozlania kawy na klawiaturę…
Transformersów widziałem dawno temu bodajże pierwszą część, nawet nic nie pamiętam i jakoś nie zamierzam sobie przypomnieć, ani obejrzeć nowszych filmów 😉
Ja się zastanawiam trochę na odświeżeniem pierwszej części. Jestem ciekawy, czy faktycznie była dobra, czy mi się coś wydawało w trakcie seansu…
Jedynka jest faktycznie dobra, wiem to, bo wracam do niej co jakiś czas. Natomiast, po tej twojej recenzji bałem się, że oczy mi pękną, jak na dwójce, a wcale nie jest tak źle. Faktycznie, trochę przegadany ten film, nie bardzo wiem, jak rozwiążą w przyszłości kolejne skomplikowanie „backstory”. Płynnie tez przeszli do nowego zestawu ludzkich bohaterów (ale nie udało się zastąpić neurotycznego Shii), więc spoko. Jasne, trochę mi nie pasowało, czemu jeden z autobotów zamienia się w samuraja, a drugi w podstarzałego komandosa, miało to jednak swój koloryt. Generalnie z kina wyszedłem w miarę zadowolony.
Z tym „backstory” kompletnie nie wiem, co zrobią. Ty się lepiej orientujesz – powiedz, wzmianki o tych całych „rycerzach” Optimusa były już w poprzedniej częściach, czy to nowość dla tej serii?
Co do samej jakości – zdaje się, że na kontynuacje Transformerów masz po prostu znacznie większą tolerancję niż ja (czego w sumie zazdroszczę). A, i czytałem, że, niestety, nowe Żółwie to ponoć koszmar i porażka. Jakoś w przyszłym tygodniu się pewnie przekonam.
Z tym, że Dinoboty sa jego rycerzami, to chyba nowość, Stwórcy też (jeśli dobrze pamiętam transformersy zostały stworzone przez Primusa, robota będącego prawie boskim stworzeniem – który sam został stworzony wraz ze swoim bratem-przeciwieństwem Unicronem przez twórcę wszechswiata)
Co prawda nie oglądałem, ale przypuszczam, że byłbym ukontentowany 2 i pół godzinną animacją składania i rozkładania się robotów, przeplataną z okazjonalnymi scenami walki…
Gdyby tak był ten film skonstruowany, byłoby idealnie… Sam bym chętnie obejrzał (i to nie raz).
Hmmm…czyli jednak zobaczę na Kinomanie, i nie dam Bayowi forsy. Dobrze, dzięki. 🙂
Teraz uwagi wobec twojej recenzji:
1. Ale jak to…nie ma transformacji? Ale…to chyba jedyne co im wychodziło świetnie w poprzednich filmach. Dlaczego? ;_;
2. To wiadome, że Bay ma tragiczne wyczucie w castingu aktorów.
3. I jak to? Unikają walk robotów? Czyżby Michael zaczął…oszczędzać kasę na efekty?
4. „Ustaliliśmy już jednak, że widowiska nie ma, więc można sprawdzić, czy chociaż scenariusz ratuje sprawę.” HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH. Nie. Ja w ogóle nie rozumiem w czym jest taki problem ze zrobieniem scenariusza, który nie boli. Scenariusz jest tańszy i stworzy się go szybciej, niż efektowne walki i eksplozje. Więc to raczej te drugie powinno się trudniej osiągnąć 😉
Konkretnie seria zawodzi i rani serce pięciolatka wewnątrz mnie. Ktoś może powie że ” Z samochodo robotów nie da sie zrobić dobrego filmu”. Tak samo myślałem o Planecie Małp, do czasu „Genezy”.
Seria potrzebuje konkretny Reeboot. Tyle. Lepszy reżyser ( A Bay powinien dostać dożywocie w kopalniach Energonu) – obecnie do głowy przychodzi mi jedynie Del Toro.
„3. I jak to? Unikają walk robotów? Czyżby Michael zaczął…oszczędzać kasę na efekty?”
Z tego, co się orientuję, budżet był jak zwykle mega wysoki (ponad 200 baniek bodaj). I łatwo można było przyoszczędzić na wycięciu przynajmniej godziny materiału z aktorami – to zawsze kasa w kieszeni. Nie mam pojęcia, czym to usprawiedliwić. Chyba tylko lenistwem.
„Konkretnie seria zawodzi i rani serce pięciolatka wewnątrz mnie. Ktoś może powie że ” Z samochodo robotów nie da sie zrobić dobrego filmu”. Tak samo myślałem o Planecie Małp, do czasu „Genezy”.”
Da się z tego na pewno zrobić dobre widowisko. A z nowej Planety Małp faktycznie przy okazji zrobili też naprawdę dobry film. Jestem ciekawy kontynuacji, chyba w niedzielę będzie okazja obejrzeć. :]
Czyli tak jak się spodziewałem. Wystarczy zobaczyć zwiastun żeby widzieć najlepsze sceny. Sz.P. Michał Przystań znowu (stwierdzając wulgarnie) dał dupy, czyli nic nowego u niego ostatnio. Transformery już po pierwszej części powinny szukać kogoś innego do reżyserii, taki np. Kevin Smith (przede wszystkim znany ze „Clerks – Sprzedawcy”), człowiek który siedzi totalnie w komiksach i jako reżyser daje radę. O. I Wahlberg. Ten człowiek nadaje się jedynie do komedii. We wszystkim innym wymięka. Jak wszyscy aktorzy kina akcji szli po „one-linery” to on stał w kolejce po twarz. I Dostał. Always sad face. Zakładam że nawet film w którym Transformery walczą na arenie przez 2h byłby o wiele lepszy. Nawet bez fabuły. Dobrze że w Teenage Mutant Ninja Turtles i A Nightmare on Elm Street 2 jest tylko producentem. Chociaż to też za bardzo nie uspokaja… No i te beztalencie Megan Fox w TMNT zwiastuje że film może być słaby, a szkoda 🙁
Dopiero po 10 min. załapałem o co chodzi z Michałem Przystanią.
http://images5.fanpop.com/image/photos/30800000/you-failed-me-brain-deadpool-30816793-500-311.jpg
+10 za Martwybasen 😉
Martwybasen. <3
btw. teraz się tak przyglądam, czy on nie ma przypadkiem fragmentu zbroi Iron Mana na klacie?
Ej, faktycznie trochę tak wygląda. 😛
Wujek google nie chce mi podpowiedzieć z jakiego to jest numeru 🙁
Z jednej strony Wahlberg niby ma wszystko to, co sprawia, że lubię kiepskich aktorów. Z drugiej zaś… on chyba wbrew pozorom traktuje siebie zbyt serio i dlatego tak źle mu to wychodzi. Zawsze się męczę, kiedy na niego patrzę.
I tak, Transformersy powinny dostać innego reżysera. Szczerze mówiąc, ja bym widział… Guillermo del Toro. On by to potrafił pocisnąć tak, żebyś pomdleli z wrażenia wszyscy.
No nie wiem… Oglądałem jego „Pacific Rim” po „Man of Steel” i nie robił jakiegoś superwrażenia. Niby to takie roboty vs. głodzilla, ale za mało rozpierduchy było. „MoS” za to pokazał ogrom zniszczeń. Myślę że w kwestii walk reżyserować powinien Zack Snyder, a za resztę del Toro. Byłoby idealnie wtedy. No i za dialogi powinien odpowiadać Kevin Smith :>
Transformersy Baya, po pierwszej części dałem se spokój z tą serią, za bardzo męczyła mnie walka głupich ludzi z głupimi złymi robotami :).
Mark który podobał mi się w takich filmach jak Strzelec czy Fighter to gra też w produkcjach typu Max Payne, Pain & Gain.
Nicola Peltz kolejna dziewczyna w serii TF która ma tylko ładnie wyglądać :).
Bay najwyraźniej gustuje w takich dziewczynach – nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć.
Hejo, Koz!
Kurcze, a mi film się podobał. Obejrzałem go dopiero wczoraj, więc jestem na świeżo. Czytałem Twoją recenzję, gdy ją napisałeś, wiedziałem, że nie mogę się spodziewać niczego specjalnego… Ale bawiłem się bardzo dobrze! Przyjąłem, że większość rzeczy będzie czerstwych, to co ma być wzniosłe będzie śmieszne i jakoś poszło.
Marka Wehlberga lubię, jak drewniany by nie był. Lubię to jego staranie się za bardzo w każdym filmie. W teorii ma aparycje mordercy, ale we mnie wywołuje bardzo pozytywne emocje. Co do reszty obsady, to jego filmowa córka prezentuje głównie bardzo ładne nogi. Możliwe, że oprócz chodzenia coś jeszcze robiła, ale nie zwróciłem uwagi.
W takich filmach rzadko łapię się na roztrząsaniu fabuły, ale nawet zdarzyło mi się. Niemniej i tak uznałem, że nie warto bo chodzi o roboty!
Faktycznie czasem mogło być więcej Transformersów w filmie o Transformersach (chociażby ten pościg z pierwszej połowy filmu), ale koniec końców bawiłem się naprawdę dobrze. Przymknąłem oko na co się tylko da, włączyłem tryb grubego Amerykanina, który myśli, ze Europa to 47. stan USA i dobrze się bawiłem, jak roboty się napierniczały.
Cieszę się, że wróciłeś pod reckę po obejrzeniu filmu. :-]
Że lubisz Wahlberga… cóż mogę powiedzieć, rozumiem – sam mam tak z niektórymi „kiepskimi” aktorami, więc wiem, jak to jest. :-]
A skoro sam film też Ci się w miarę podobał, to nie czułeś się mimo wszystko oszukany przez te nędzne animacje transformacji? Wiesz, to rozbijanie się na sześciany…
Często wracam, ogółem staram się oglądać filmy, które recenzujesz. :]
Przy „rozbijaniu” się Transformersów bardziej zmartwiłem się jak Autoboty ich pokonają, skoro mogą się rozbijać i tak unikać ataków! :O
Nie poczułem się nawet okradziony z tych transformacji, choć jakby nie patrzeć to były najlepsze ujęcia w poprzednich częściach. No, ale jakoś to przeżyłem. 🙂
Nie wiem czy widziałeś, Koz:
https://www.youtube.com/watch?v=_wYtG7aQTHA
Obejrzyj do końca 😉
To jest takie dobre 😀 „Even make Mark Whalberg make some money”. 😀
Dzięki za linka, muszę więcej filmów z tej serii zacząć oglądać. I cieszę się, że regularnie wracasz. :-]