Activision już dawno mnie przyzwyczaiło do faktu, iż ich egranizacje znanych przebojów kinowych ciężko nazwać dobrymi grami. Jednak w przypadku takiego trzeciego Spider-mana czy też Shrek The Third można było się przynajmniej posunąć do bardzo odważnych stwierdzeń w stylu „nawet da się grać”. Szkoda, że tak ciepło nie jestem w stanie się wyrazić o swoich doświadczeniach z Teenage Mutant Ninja Turtles, które – bardzo delikatnie rzecz ujmując – są tragiczne od początku do końca. Zasadniczo, w tym miejscu można byłoby zakończyć recenzję, gdyż naprawdę odradzam zbliżanie się do tego tytułu. Recenzencki obowiązek wymaga jednak ode mnie, bym opinię uzasadnił – tak też więc zrobię.
Szukasz przygody, szukaj gdzie indziej
W teorii i praktyce gra Activision oparta jest na naprawdę niezłej kinówce o przygodach wielkich żółwi. Będziemy mięli okazję razem z czterema braćmi przeżyć przygodę, uratować świat, zjednoczyć rodzinę i… wynudzić się na śmierć. O ile materiał na platformówkę był po prostu genialny, o tyle wykonanie po prostu zabiło cały potencjał. Jedyne rzeczy, które można poczytać w kategoriach plusów, to wstawki pochodzące z filmów i naprawdę nieźle nagrane dialogi między wojownikami ninja. Cała reszta jest już porażką pierwszej wody.
Scenariusz został podzielony na 16 etapów, które różnią się od siebie tylko jedną rzeczą – doborem Żółwi Ninja, które możemy wykorzystać. Czasem będziemy mieli do dyspozycji tylko Raphaello czy Donatello, a czasem wszystkich czterech z możliwością zmiany w dowolnym momencie. Tak, zmiany – nie ma szans na zobaczenie całej ekipy na raz na ekranie. Wciskając odpowiedni przycisk, jeden ninja znika, a na jego miejsca pojawia się drugi. Niestety, różnice w umiejętnościach między braćmi są dosłownie kosmetyczne. Jeden zadaje większe obrażenia, ale ma mniejszy zasiąg ciosu, drugi zaś na odwrót – i tyle. Żeby gracz nie poczuł się zupełnie osamotniony, twórcy oddali do dyspozycji 1 (słownie: jedno) combo wykorzystujące dwa żółwie na raz. Niestety, ten jakże fascynujący zabieg jest zupełnie zbędny i niepotrzebny, gdyż…
…Wszystkie walki najłatwiej przechodzi się przy pomocy podstawowego silnego ciosu. Poziom trudności jest tak porażająco niski, a mechanika rozgrywki tak prymitywna, że wszystkie starcia – od etapu 1. aż do 16. – wyglądają dosłownie tak samo. Na planszę wpada tłum przeciwników, zaś my ładujemy silny cios – po zdjęciu palca ze spustu, Żółw raz dwa zdejmie pięciu adwersarzy za jednym zamachem. Oczywiście, zapętlić aż do skutku i tak przy każdej walce. Próba bardziej finezyjnego podejścia do starć na niewiele się zdała, gdyż po prostu coś takiego nie zostało w grze przewidziane. Walki z bossami też niczego nie zmieniają – są proste, nudne, a do tego i tak potrafią frustrować. Jako że pomysły najwyraźniej szybko się skończyły, spora część ostatniego etapu polega na ponownym pokonaniu wszystkich „szefów”, których spotkaliśmy wcześniej. Szczyt oryginalności.
Jeśli mieliście nadzieję, że choć walka jest dokumentnie skopana, to chociaż elementy czysto platformówkowe mogą uratować ten tytuł, to… cóż, zawiedziecie się. Nigdy, dosłownie nigdy nie nudziłem się aż tak przy skakaniu z jednej półki na drugą. Cały design poziomów polega na zasadzie „kopiuj-wklej”. Jeśli właśnie przeskoczyłeś nad jedną pułapką z laserem, to znaczy, że zaraz przeskoczysz jeszcze nad 20 identycznymi. Granie w TMNT jest swego rodzaju mantrą – połowę każdego z etapów można przejść trzymając się schematu „wdech-skok-wydech-skok” i zapętlić. Zdarzyło Wam się kiedyś usnąć nad grą action-adventure? Ja byłem ostatnio blisko…
Powie ktoś: „ale to przecież gra dla dzieciaków”. OK, zgodziłbym się, gdyby nie kilka prostych faktów. Po pierwsze, nawet gdyby Activision wydało ten tytuł z myślą o trzylatkach, to i tak ubliżyłoby ich inteligencji. Po drugie, TMNT posiada ograniczenie wiekowe „12+”, a nie wierzę po prostu, by gimnazjalista padł ze szczęścia, móc „przejść jeszcze jeden super etap”…
Tu warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, która na pewno miała pomóc trochę w sprzedaży Wojowniczych Żółwi Ninja. Otóż, wersja na Xboxa 360 ma jedne z łatwiejszych achievementów – jeśli kusi Was zdobycie pełnego 1.000, spokojnie wyrobicie się w około 4 do 5 godzin. I, szczerze mówiąc, jestem święcie przekonany, że zabieg ten nieźle mógł poprawić wyniki finansowe, gdyż – jak dobrze wiemy – świat jest pełny achievement hunterów, którzy nie przejdą obojętnie obok tak łakomego kąska.
Port z PSX na X360?
Jeśli TMNT w czymś się wybija, to na pewno w zakresie designu graficznego. Ba, mogę nawet stwierdzić, że czegoś takiego to ja na Xboxie 360 jeszcze nie widziałem! Dziecko Activision jest tak niemiłosiernie brzydkie, szkaradne i obrzydliwe, iż po prostu słów zaczyna szybko braknąć. Połowa obiektów w grze to płaskie, pełne pikseli sprite’y, które mogą niektórym przypomnieć gry sprzed dekady. Aż się łezka w oku może zakręcić ze wzruszenia (ew. z bólu – to kwestia sporna). Żeby nie było zbyt różowo, druga połowa obiektów to trójwymiarowe maszkary. Powróciły czasu, gdy samochód składał się z kilkunastu polygonów na krzyż. Gdybym miał do czegoś otrzymany całokształt przyrównać, to chyba padło by na porta gry z ostatnich dni PSX-a lub pierwszych PS2.
Gwoździem do trumny jest „mnogość” postaci i ich animacja. Standardem jest, że w każdej walce spotykamy się z maksymalnie dwoma różnymi przeciwnikami, którzy zostali kilkadziesiąt razy sklonowani (o dziwo, wątek Złego Genialnego Naukowca w grze nie został poruszony). Co zaś się tyczy naszych bohaterów… Cóż, może to po prostu lepiej przemilczeć? Jedno jest pewne, wydanie takiej gry na next-geny to po prostu jedna wielka kpina.
Tyrada przekleństw i klątw dotarła właśnie do warstwy audio. O ile – jak już wspomniałem – dialogi są jedną z nielicznych zalet gry, o tyle cała reszta wymaga od gracza po prostu puszczenia muzyki z wieży. Soundtrack jest kwintesencją przeciętności i słuchanie go przez dwie godziny z rzędu to zdecydowanie za dużo dla skołatanych nerwów. Męczą również wszystkie inne dźwięki, które są tak samo wtórne i powtarzalne, jak każdy z elementów gry.
Jak mówiłem – nie tykać
Nie będę ukrywał – jeśli nie kusi Was łatwe zdobycie 1.000 punktów w krótkim czasie, to od TMNT trzymajcie się po prostu z daleka. Siłą rzeczy, tytuł musiałem w pełni ukończyć, żeby móc Wam opisać wrażenia z frontu i wierzcie mi, że nie było to miłe przeżycie. Mimo że całość zajęła mi niecałe 5 godzin, pod koniec miałem już szczerze dosyć i czekałem, aż to wszystko będę miał już za sobą. Jak dotąd – najgorsza egranizacja ze stajni Activision, w jaką miałem nieprzyjemność grać.
2008-09-11. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.