…niestety. Tak, lubię nolanowską wizję Batmana. Owszem, można się do paru rzeczy przyczepić, ale i tak coraz bardziej się nakręcam na to, co nasz czeka w kinie w lipcu. Piszę zaś o tym, żebyście przez przypadek nie pomylili serii wydawanej w ramach „New 52” oraz wspominanych filmów – to dwie odrębne rzeczy. Niestety, nie różnią się tylko scenariuszem, ale też jego jakością. Do tego stopnia, że gdy skończyłem czytać siódmy zeszyt, nie zauważyłem, że wątek fabularny już się w sumie skończył, a miesiąc później zaczął się już inny…
Fabuła pierwszych siedmiu zeszytów „The Dark Knight”, autorstwa Paula Jenkinsa i Davida Fincha, rozkręca się w taki sposób, że gdy dotarłem do jej finału, nie miałem pojęcia, że „to już”. Po raz kolejny, największa na świecie klatka na superzłoczyńców okazała się wadliwa – fala osób stabilnych emocjonalnie, tylko że inaczej, wylała się ponownie ze szpitalu Arkham prosto na ulice Gotham. Niestety, tym razem większość z nich zdaje się być pod wpływem jakiejś nowej toksyny, która znacząco zwiększa ich siłę fizyczną, ale pozbawia strachu i wyobraźni. Liczba rozbojów i masakr sięga tak astronomicznego pułapu, że Batman przestaje powoli wiązać koniec z końcem i część spraw po prostu mu umyka – jak choćby okazanie wsparcia komisarzowi Gordonowi, gdy ten tego najbardziej potrzebuje.O ile wygląda to ciekawie w formie streszczenia, w rzeczywistości już nie jest tak dobrze. Autorzy szybko przeskakują z arcyłotra na arcyłotra, przez co nawet nie zauważyłem, że ostatni przeciwnik jest faktycznie tym, który ukuł cały plan. Szczerze mówiąc, byłem przekonany, że mimo wszystko on również jest tylko kolejnym szczeblem dłuższej drabiny. Żałuję, że w tym wątku zabrakło jakiegoś bardziej wyrazistego zakończenia. Choć początek i zwieńczenie nie powalały, samo rozwinięcie w pewnym momencie naprawdę zaczęło mnie wciągać. Padło między innymi ciekawe pytanie „co byś zrobił, gdyby zabrakło Alfreda?”. Niestety, autorzy nie pokusili się o próbę rozwikłania tego ciekawego problemu. Jeśli natomiast ten wątek zostanie pociągnięty w dalszej części „The Dark Knight”, to z miłą chęcią po niego sięgnę.
Co się tyczy zeszytu ósmego, jest to po prostu tak zwany „one shot” – historia, która kończy się i zaczyna w tym samym, pojedynczym komiksie. Skąd taki zabieg? Otóż, przez wszystkie zeszyty z batmańskiej rodziny, opatrzone numerem „9” właśnie przebiega event, który nazywa się „Night of the Owls” i zapowiada się naprawdę ciekawie. Sama historia zaś w owym „jednostrzałowcu” jest raczej nieciekawa i kompletnie nie zapada w pamięci. Jedynym aspektem, który mnie zainteresował, to pogłębienie postaci Jima Gordona.
Graficznie „The Dark Knight” jest po prostu śliczny. Na takie komiksy się miło patrzy, a do niektórych paneli z chęcią wracałem, by jeszcze raz móc podziwiać szczegóły. Zaciekawił mnie natomiast projekt – zdaje się że nowej – przeciwniczki Batmana o wiele mówiącym pseudonimie White Rabbit. Biorąc pod uwagę to, jak została przedstawiona, powinna się raczej nazywać White Playboy Bunny. Zresztą, zobaczcie sami na jednym z paneli załączonych do tego wpisu. Jasne, miło się patrzy na takie rysunki, ale takie podejście do kobiecych ról w komiksach czasem zaczyna mnie jednak męczyć i nie do końca wiem, czemu ma to służyć. „Hej, Paul, ta fabuła się za bardzo nie trzyma kupy, więc chyba ją jeszcze trochę rozbierzemy”? Problem w tym, że taki wygląd White Rabbit nie został absolutnie niczym uzasadniony, przez co projekt tej postaci – jeśli nie zostanie z czasem lepiej rozwinięty – póki co wydaje się, cóż, płytki.
Ze wszystkich serii o Batmanie, które czytałem w ramach „New 52”, „The Dark Knight” wydaje mi się w tej chwili zdecydowanie najsłabsze. Czyta się miło i, bynajmniej, nie twierdzę, że jest złe. Ale w stosunku do porywającej fabuły „Batman & Robin” czy naprawdę wkręcającego scenariusza serii „Batman”, ten konkretny tytuł wypada lekko blado. Można przeczytać w ramach lekkiej rozrywki, ale w pamięci nie zapadnie raczej nic poza pięknymi panelami i jednym czy dwoma dobrymi dialogami.
Aby w pełni uzasadnić taki, a nie inny sposób przedstawiania kobiecych postaci warto przypomnieć sobie słowa Cezarego Pazury odnośnie zagadnienia: 'Dlaczego kobieta stara się pięknie wyglądać?’.
W skrócie chodzi o międzykobiecy wyścig zbrojeń, więc nie trudno się dziwić oczywistemu powabowi White Rabbit i jej koleżanek po fachu^^
”
W skrócie chodzi o międzykobiecy wyścig zbrojeń, więc nie trudno się dziwić oczywistemu powabowi White Rabbit i jej koleżanek po fachu^^”
Powiadasz, że to taka forma rywalizacji z Cat Woman? ;]
BTW, witam na blogu, to chyba Twój pierwszy komentarz u mnie. :]
Oh jak ja kocham te roznegliżowane heroiny miotajace się po polu bitwy. Pancerne bikini przeciwko pociskom, cudowny pomysł, zaprawdę. Ja wiem, że to ma służyć zadowoleniu męskiej (większej) części fanów komiksów, ale naprawdę, czasami człowiek musi sobie zadać pytanie: po co? Po co Black Canary albo Zatana biegaja w strojach kompielowych? Czemu sporo heroin ma w „kuloodpornych” spandexowych zbrojach okrągłą dziurkę by było widać „przedziałek” między biustem? Superherosi noszą kostiumy by ukryć swoją tożsamość albo wystraszyć przestępców. Superheroiny zwykle nie noszą masek, a ich stroje służą do…? Zdezorientowania przestępców? Wywołania spontanicznego krwotoku z nosa? A może to działa jak u Supermena? Nie ma okularow- superman, okulary- Clark Kent. Jest biust- Black Canary, nie ma biustu na wierzchu- Dinah Laurel Lance. Ot taka przykrywka 😛
Widzę, że nie tylko mnie ten temat drażni. :] Choć tak z drugiej strony – jest chyba więcej kobiet niż facetów, którym to przeszkadza. ;]
„Pancerne bikini przeciwko pociskom, cudowny pomysł, zaprawdę.”
Pod tym kątem można w sumie docenić większość filmów (z wyjątkiem „Cat Woman”…), w których kobiety na ogół mają stroje może obcisłe, ale mimo wszystko funkcjonalne. Widać to chociażby po Avengersach, gdzie – o zgrozo! – Black Widow jest „szczelniej opakowana” od takiego Hawkeye’a.
Cieszy też to, że w aktualnych komiksach o Batmanie Kobieta Kot ma, że tak to ujmę, pełny strój, a nie owe pancerne bikini.
„Czemu sporo heroin ma w „kuloodpornych” spandexowych zbrojach okrągłą dziurkę by było widać „przedziałek” między biustem?”
Czyżby Power Girl? ;]
Jak dla mnie całe to „52” ssie. Mieli zrobic wszystko od nowa, poważniej, nowe concepty postaci, które miały byc bardziej wiarygodne (widziałem wstępne szkice- design Green Lanterna był GE-NIA-LNY!) a co dostaliśmy? Napierdalanki bez ladu i składu, zadufane w sobie postaci, i do tego niezmienione designy, nie licząc dodaniu paru kresek i ujęciu czerwonych gaci Es’a…
Marvel roxi w tym przypadku. Choc może nieraz z powagą przegina w druga stronę.
Hm, z brakiem ładu i składu zgadzam się przy takim choćby „The Dark Knight”, opisanym powyżej. Ale już „Batman & Robin” oraz „Batman” są naprawdę solidne, zaś „Night of the Owl” zapowiada się bardzo ciekawie. :] Z drugiej strony „Detective Comics” zaczynał się bardzo obiecująco, a pierwszy wątek (i kolejne) skończyły się raczej nijak.
Swoją drogą, które komiksy Marvela teraz Ci tak bardzo podchodzą? Czytałem trochę najnowszego Spider-Man (Spider-Island na przykład) i kompletnie mi nie podeszło niestety…
Nie nie, Spidey ostatnio ssie na potęgę. Mówię o zeszytach Avengers (mi tam się „Fear Itself” bardzo podobało), Incredible Hulk…Av vs. X men to klasyczny zapychacz i mi się nie podoba, ale „Daredevil” czy „Invisible Iron Man” trzymają niezły poziom.
O, powiadasz, że Iron Man trzyma poziom? Dobra wiadomość, chętnie go poczytam (po Avengersach mam jeszcze większą ochotę na Iron Mana). Teraz chcę się też dobrać do całego Vol.4 (ten, co się od Extremis zaczyna), ponoć dobry. :]