Spotkała mnie ostatnio podwójna przyjemność. Nie dość, że po chyba ponad pół roku przerwy byłem w końcu w kinie, to na dodatek na pierwszy seans wybrałem „Wrath of Man”. I było idealnie!
Kocham filmy Guya Ritchie’ego. Wszystkie, jak leci. I na tle jego, nazwijmy to, bardziej typowych obrazów „Wrath of Man” wypada niecodziennie. I to mimo Stathama w roli głównej, który u Ritchie’ego występuje bardzo regularnie. Rekordowo mało tu zaawansowanych zwrotów akcji, które zaczynają się zapinać dopiero w ostatnich minutach filmu. Dialogi są jakieś takie… stonowane, mniej przewrotne. Całość zaś ma w sobie coś teatralnie minimalistycznego, mimo że scen akcji nie brakuje (nie mam pojęcia, jak udało się osiągnąć taki efekt).
(więcej…)