Są takie filmy, które są skazane na podobanie mi się. Nic nie poradzę – kiedy widzę piękną konwencję wizualną, moja ocena jest po prostu sprzedana. Nie obchodzi mnie, czy scenariusz będzie dobry, czy aktorzy wykażą się imponującymi umiejętnościami, czy całość zostanie pięknie spięta przez błyskotliwy morał. Ważne, że ładnie wygląda i ślicznie gra.
A „Sucker Punch” nie tylko ładnie wygląda i ślicznie gra, ale też potrafi wciągnąć i zaskoczyć.
Już sam wstęp jest istnym dziełem sztuki. Gdybym zapłacił 20 złotych za obejrzenie pierwszych pięciu minut „Sucker Punch” i tak wyszedłbym z kina zadowolony, ze świadomością, że właśnie widziałem coś niesamowitego. Oczywiście, wszystko jest kwestią gustu, ale ja się po prostu zakochałem w otwierającej całość scenie, z coverem „Sweet Dreams” w tle. Słuchając tego pięknego kawałka poznajemy Babydoll, będącą właśnie o krok od zastrzelenia swojego ojczyma, który ma na sumieniu śmierć młodszej siostry głównej bohaterki. Dziewczyna nie ma jednak tyle odwagi by pociągnąć za spust – ucieka z domu i niebawem wpada w ręce policji, która, pod czujnym okiem ojczyma, zawozi ją do szpitala psychiatrycznego. Oczywiście, cała wina za śmierć młodszej z sióstr spada właśnie na Babydoll.
Dziewczyna zdaje sobie sprawę, że jeśli szybko nie wydostanie się z domu opieki dla osób normalnych inaczej, czeka ją marny koniec. Żeby jednak znaleźć w sobie siłę do wyrwania się na wolność, ucieka w najtrudniejszych chwilach w świat swojej wyobraźni, gdzie to ona ustala zasady gry. Ciężko to wszystko wytłumaczyć, powinniście po prostu sami obejrzeć, żeby dokładnie zrozumieć, o co chodzi.
Właśnie te części filmu, które rozgrywają się w wyimaginowanym świecie, robią największe wrażenie pod kątem wizualnym. Mamy tu Babydoll i kilka jej koleżanek ze szpitala w finezyjnych strojach z niemniej finezyjną bronią. Mamy też tabuny fantastycznych przeciwników – napędzanych parą nazistów Prusaków, smoki czy orki rodem z ekranizacji Władcy Pierścieni. Bardzo ważną rolę gra w tych scenach muzyka, która została świetnie dobrana do konkretnych scen i zbudowała tym samym intrygujący klimat. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że również sceny rozgrywające się w świecie rzeczywistym zostały zrealizowane naprawdę dobrze.
Warto tu na chwilę odwołać się jeszcze do tego, co mówiłem na początku. Otóż, „Sucker Punch” nie jest tylko i wyłącznie ucztą dla oczu. Scenariusz został naprawdę świetnie pomyślany, a to, co Wam opisałem, to tylko wierzchołek góry lodowej. Niestety, nie chcę nic więcej dodawać, żeby z kolei nie zdradzić zbyt dużo. Wiedzcie jednak, że ja do tej chwili zastanawiam się nad tym, co widziałem. „Sucker Punch” ma konstrukcję podobną poniekąd do „Incepcji” – zaprezentowany świat składa się z kilku warstw: ze świata rzeczywistego i świata wyobraźni. Dopiero po wyjściu z sali zacząłem składać wszystko w jedną całość i analizować, co tak naprawdę oznaczało zakończenie i jakie płyną z niego wnioski.
Nie mam tu jednak na myśli, że „Sucker Punch” jest filmem głębokim – nie jest. Jest po prostu zakręcony w dobrym stylu i zmusza widza do dokładnej analizy faktów, ponieważ nie wszystko jest tym, czym się na pierwszy rzut oka wydaje. A ja po prostu lubię takie zagrywki ze strony scenarzystów i reżyserów. Jeśli widzieliście „Fight Club”, „Mechanika” czy „Memento”, to zapewne będziecie wiedzieli, o co mi chodzi.
By jednak być w pełni uczciwym, muszę dodać, że „Sucker Punch” nie jest aż tak dobrze zrealizowany, jak wspomniane przed chwilą trzy tytuły. Gdzieś w środku seansu wkradło się do mojej głowy lekkie znużenie i obawiałem się, że już tak niestety zostanie. Na szczęście, okazało się, że finał był nie tylko sprawnie nakręcony, ale też po prostu zaskakiwał, wymazując z karty pamięci wszystkie grzechy reżysera.
Cóż mogę powiedzieć, „Sucker Punch” nie tylko spełnił moje oczekiwania pod kątem wizualnym, ale też pozytywnie zaskoczył scenariuszem. Szczerze mówiąc, nie rozumiem, czemu ten film zbiera czy to u nas, czy to za granicą oceny z przedziału od 3 do 6 na 10. Nie wiem, czego ludzie po nim oczekiwali, ale jeśli rozprawy filozoficznej, to się niestety zawiedli – jak zapewne możecie się zresztą domyślić nawet po obejrzeniu samego trailera. Jeśli nie macie podobnie absurdalnych wymagań względem pięknie wyglądającego filmu akcji, to myślę, że macie szansę zachwycić się „Sucker Punch”. Albo przynajmniej nie żałować wydanych pieniędzy.
Fajny fajny fajny fajny film 😀 Ciary na ciele po wstępie, nie rozumiem tego niezadowolenia niektórych widzów 😉 A taki wygłaskany dla mnie film 🙂 Mało dialogów, bo przeważają odgłosy jak z Tekena 😀
Taaak, początek to dla mnie arcydzieło po prostu. Mija chyba drugi tydzień od seansu, a ciągle mam przed oczami i wieczorami słucham sobie tego covera „Sweet Dreams”. :]
Można obejrzeć, ale porównanie tego filmu do Fight Club czy Mementu to splunięcie w twarz tamtym arcydziełom.
To nie jest porównanie jakości tylko pewnej zagrywki ze strony twórców.
Warto obejrzeć choćby dla samych Steampunkowych Prusaków (bo naziści to to nie byli :))
Dzięki – mimo że tekst stary, właśnie poprawiłem. :]