Seria „Step Up” ma szczególne miejsce w moim sercu. To właśnie pierwszy „Step Up” sprawił, że polubiłem coś, co można byłoby nazwać współczesnymi filmami sportowymi. Jasne, nie ma już szans na prawdziwego „Rocky’ego”, ale muszę przyznać, że na otarcie łez taki „Never Back Down” jest naprawdę niezły. I do tego te wszystkie produkcje taneczne… nawet jeśli ktoś nie lubi tańczyć, to ciężko się nie zachwycić cudownymi choreografiami, które często wyglądają wręcz nierealnie. Zaś czwarta część tanecznej sagi podbiła poprzeczkę jeszcze wyżej. I to w kilku kategoriach.
Pierwsze dwie części miały niewinnie głupią fabułę – ot, zbuntowany chłopak, panienka z dobrego domu i wirujący seks. Lub na odwrót – zbuntowana panienka, cała zgraja dobrze wychowanych dzieciaków i wirujący seks. Trzecia część fabułę miała już po prostu głupią. Zaś „Revolution”… cóż, tu głupota osiągnęła poziom artystyczny. Tym razem dostaliśmy hybrydę – zbuntowaną panienkę z dobrego domu, która wraz z mieszkańcami slumsów układa rewolucyjne układy taneczne, które zmieniają świat.
Jednak nie scenariuszem „Step Up” stoi i pewnie stać nigdy nie będzie. Choreografie, choreografie i jeszcze raz choreografie! Twórcy „Revolution” naprawdę przebili wszystko, co do tej pory widzieliśmy w tej serii filmów. Jeśli ktoś zakochał się w scenie kończącej drugą część filmu, niech się przygotuje na kompletny odlot – w czwórce każdy układ taneczny jest co najmniej tak bardzo dopracowany! Jedyną uporczywością podczas seansu może być 3D, które w scenach statycznych wyszło zaskakująco solidnie, ale podczas tańca jest powodem licznych rozmyć. Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać edycji DVD.
Żeby nie było wątpliwości… ja kupuję tę konwencję i na swój sposób zachwyca mnie poziom głupoty scenariusza, w szczególności, że jest świetną podkładką pod te wszystkie fascynujące choreografie. Ba, jestem szczęśliwy, że żadna z głównych ról nie została obsadzona przez… aktorów. Tak jest, postacie pierwszo planowe to po prostu tancerze, którzy o aktorstwie pojęcia za bardzo nie mają. Ale za to jak się ruszają! Muszę tu jednak uczciwie zaznaczyć pewną kwestię – trzeba dać się porwać takiej kinematograficznej formie. Nie analizować – oglądać i się zachwycać. Co ciekawe, to właśnie my, Polacy, jesteśmy niezwykle łaskawi dla takich produkcji i chyba można śmiało powiedzieć, że je po prostu lubimy. Na IMDB najnowszy Step Up ma średnią 5,7, zaś u nas… 7,4! Różnica jest to kolosalna i pozostaje się tylko cieszyć, że – globalnie rzecz ujmując – umiemy się bawić na tak pozytywnie głupich seansach.
Mam wrażenie, że duża ilość wymuskanych układów z fajerwerkami de facto wpłynęła negatywnie na końcowe wrażenie. W poprzednich częściach finałowa scena jeżeli nie w całości, to przynajmniej fragmentami przyprawiała o opad szczęki. W tym przypadku twórcy rozpuścili widza serwując mu 3 albo 4 choreografie i mimo zawieszania tancerzy na elastycznych linach i wprowadzeniu aktorów z trzeciej części końcowa scena mnie nie powaliła.
Poszedłem na film w 3D, bo oczekiwałem co najmniej tak samo dobrej zabawy jak podczas oglądania trójki, niestety tu również film kulał. Dlatego właśnie bardziej przychylałbym się do oceny w okolicach 5, bo w porównaniu z Step Up 3 Evolution wypada blado.
Ja z kolei kupiłem w całości film i pod względem tanecznym jak dla mnie 10/10. A fabuła? Jaka fabułą pytam. W takich filmach nie o nią chodzi. To tak jakby po „Święty Mikołaj kontra Marsjanie” wymagać psychologicznej głębi. 🙂
Hm, to trochę zabrzmiało, jakby „film był tak dobry, że aż niedobry”. :] Owszem, ostatnia scena nie wyglądała bardziej epicko od pozostałych choreografii w filmie. Ale to dlatego, że wszystkie były epickie, ostatnia też. Przy czym trzeba dodać, że ostatnia była do tego jeszcze kilka razy dłuższa od pozostałych.
Swoją drogą, mi się na razie najmniej chyba właśnie Step Up 3 podobał, ale to może przez bardzo słabe 3D. Muszę go obejrzeć jeszcze raz, w domowych warunkach. :]
Ty tu sobie recenzujesz Step Up’y jakieś, a ja nadal czekam na twoją opinię na temat „Prometeusza” i „Mroczny Rycerz powstaje”.
http://koziol.info.pl/2012/08/prometeusz-ladny-obcy/ Mówisz, masz. ;] Ale nie wiem, czy się z Batmanem wyrobię przed wyjazdem.
Swoją drogą, witam na blogu – to chyba był Twój pierwszy komentarz. Mam nadzieję, że nie ostatni. :]
Na bloga uczęszczam już od dawna, ale dopiero teraz przełamałem się i postanowiłem coś skomentować 😉
A widzisz, to bardzo się cieszę, że się „ujawniłeś” – dzięki. :]