Nie jest tajemnicą, że nie jestem fanem tak zwanych „Bondów z Craigiem”. Wychowałem się na starych przygodach Agenta 007, przez co oswojenie się z ich nowoczesną, współczesną wersją przychodziło mi na tyle opornie, iż… ostatecznie nigdy się do nich nie przekonałem. Było to uczucie na tyle silne, iż łaknąłem wszelkich pojawiających się zastępników. Dlatego tak bardzo ukochałem sobie „Kingsman”, ostatnie „Mission Impossible” czy „A Man from U.N.C.L.E.”. Z drugiej jednak strony, nie zmieniła się jedna rzecz. Gdy nowy Bond wchodził do kina, ja też wchodziłem do kina. Były to seanse, których mimo wszystko nie umiałem sobie odpuścić. I cieszę się niezmiernie, iż „Spectre” również sobie nie odpuściłem.
Od razu uspokoję – nie musicie obawiać się żadnych spoilerów, poniższy tekst jest od nich wolny.
Odruchowo chciałem tu wcisnąć zdanie, iż fabuła jest na wskroś klasyczna, ale… nie byłaby to w pełni prawda. Owszem, mamy tu tajemnicze nemezis, potężne ugrupowanie złoczyńców i próbę przejęcia kontroli nad światem. Ale pojawił się też, po raz kolejny w „odświeżonym Bondzie”, wątek daleko bardziej osobisty, ponownie odkrywający tajemnice przeszłości najlepszego z najlepszych agentów zero-zero. Co więcej, „Spectre” ciągnie wątki z poprzednich trzech filmów, stanowiąc de facto ich zwieńczenie. Jak wiele osób pewnie wie, w tej serii nie jest to typowa praktyka. Na szczęście bycie na świeżo z „Casino Royale”, „Cośtam of cośtam” i „Skyfall” nie jest niezbędne, by dobrze się bawić.
Najnowsze przygody Bonda, Jamesa Bonda są wyraźną ewolucją w stosunku do… praktycznie wszystkich wcześniejszych filmów z Agentem JKM, nie tylko tych z Craigiem. Jest tu brutalniejsza akcja rodem z „Casino Royal” oraz dialogi i żarty w stylu Brosnana, Moore’a, Daltona czy Connery’ego. Co więcej, kompletnie uniknięto niezręczności ze „Skyfall”, który też próbował łączyć stare z nowym, ale – w moim odczuciu – kompletnie poległ na tym polu. Nowy Bond jest z jednej strony mocno urealniony i bardzo dynamiczny, a z drugiej: przyjemnie lekki i błyskotliwy. Świetnie to widać na przykładzie gadżetów – w końcu wróciły, były bajeranckie, ale nie umożliwiały lotów w kosmos. To samo tyczy się tak zwanych „dziewczyn Bonda”. Ich rola wyszła daleko poza „estetyczny rekwizyt drugoplanowy”, ale też nie poszła w kierunku nazbyt rzewnych uczuć, wyciskania łez i egzaltacji.
Uczciwie muszę napisać, że „Spectre” nie jest wolny od rozmaitych potknięć i, nazwijmy to, błędów. Role genialnego Christopha Waltza jest trochę mniej wyeksponowana, niż by mi się to marzyło. Z kolei wątek z przeszłości Jamesa, wydawał się miejscami pisany trochę na siłę i robił mało wiarygodne wrażenie. Oczywiście, mówimy tu o wiarygodności w kontekście filmu o ostatecznym super-szpiegu, a nie o wiarygodności jako takiej. Kulał też lekko finał, który odstawał trochę napięciem od bardzo emocjonującego wstępu i rozwinięcia.
Choć część powyższych uwag może brzmieć dosyć poważnie, uwierzcie mi – cały film jest tak dobry, że każdy z powyższych problemów nie potrafi zabić frajdy płynącej z seansu. Jestem zachwycony tym, na jakim poziomie zakończyły się przygody Bonda z Craigiem, w szczególności, że część pomysłów wróży pomyślną przyszłość serii. Postacie drugoplanowe pokroju Moneypenny i Q ewoluowały w ciekawym kierunku, zaś M w wykonaniu Ralpha Fiennesa jest wyborny. Co, oczywiście nie znaczy, że Judi Dench nie była idealna. Wręcz przeciwnie: była. Po prostu, Fiennes potrafił ją idealnie zastąpić. Z przyjemnością obejrzałbym kolejne przygody Agenta 007 z tak rozwiniętą kadrą wspierającą.
„Spectre” warto obejrzeć niezależnie od tego, czy kochacie tylko stare Bondy, tylko nowe Bondy, czy może jesteście gdzieś po środku. W tym filmie chyba każdy fan szpiegowskiego kina akcji znajdzie coś dla siebie. To jedna z tych produkcji, przy której miałbym ochotę chwalić całą masę drobiazgów w oddzielnych akapitach, ponieważ tak wiele detali przyciągnęło moją uwagę. Niestety, wtedy mógłbym zdradzić aż za dużo ciekawostek, a nie chcę pozbawić Was możliwości odkrycia ich osobiście. Przejdźcie się do kina. Obstawiam, że nie będziecie zawiedzeni.
Nic dodać nic ująć.
Świetnie się bawiłam i również polecam na wyjście do kina. 
Bardzo się cieszę. :-]
Najważniejsze pytanie – skoro w filmie pojawia się Spectre, to czy uświadczymy słynnej kwestii „Zanim Pana zabiję, Panie Bond, chcę by Pan zobaczył…”?
Nie ma tej kwestii w przełożeniu jeden do jednego, ale… cóż, jest cała scena zbudowana na tej zasadzie. Bardzo dobra scena. ;]
Cześć Koz! Pamiętasz mnie? Pamiętasz? Dawno tu nie przychodziłem… Ale teraz siadłem i czytam!
Cieszysz się?

Nie oglądałem jeszcze nowego Bonda. I powiem szczerze, że się nie palę. Casino Royale nawet mi się podobało (gdy oglądałem je te 8 lat temu), Cośtam of cośtam (rozbiłeś tym bank!) nigdy nie zobaczyłem, a Skyfall był taki, no, okej. Nie przepadam niestety za Danielem w roli agenta 007. Ale może obejrzę Spectre, kto wie?
W ramach ciekawostki dołączam porównanie ocen w największych serwisach o wszystkich Bondach z Craigiem. Tak, w sumie, sam nie wiem. For fun.
Wiem, że Spectre dopiero weszło, więc ocena jeszcze może się zmienić, więc to tylko tak poglądowo.
I przepraszam za excelowanie, ale praca nauczyła mnie, że exceluje się wszystko.
This is Excelent.
„Was that a Microsoft Office Pun?”
Of cource not, you have my WORD.
;-]
I see my POINT have some POWER.
Cudowny Excel.
Oczywiście, że pamiętam – jak mógłbym zapomnieć jednego z czołowych komentatorów. ;-] Przepraszam, że tak długo czekałeś na odpowiedź na ten komentarz. Na wszystkie pozostałe jakoś natychmiast odpisałem, a ten czekał, nie wiedzieć czemu.
Jeśli chodzi o oceny – taka bliskość „Spectre” i „Quantum” to dla mnie jakieś nieporozumienie…
Dla mnie niestety zrobił się z Bonda taki trochę film dla „BAB”. Nie będę spojleprował ale całe te sceny z „dziewczyną Bonda?? Przecież Bond to zawsze był Macho. Podrywa zalicza i jedzie na kolejną misję (poza historia gdzie grał George Lazenby – jeden z gorszych filmów Bondów ever). A on taki „mięciutki jak kaczuszka” jest. Czy to wpływ poprawności politycznej i feminizmu??:)
Fakt jest lepiej niż Skyfall i coś tam coś tam (respekt za określenie.. swoja droga chyba najgorszy Bond ever). Ma też swoje „Bondowskie” momenty. Ale dla mnie przytoczona przez Ciebie 3ka filmów biją go na głowę.
Swoją droga muszę obejrzeć kiedyś jeszcze raz wszystkie Bondy. Może po prostu mam inne wyobrażenie filmów z dzieciństwa a aktualna szara rzeczywistość jest inna;).
Jeśli chodzi o przytoczone trzy filmy, to też je wolę od najnowszego Bonda. Po prostu lepsza rozrywka. :-]
Ja dla odmiany dosc lubie odswiezonego Bonda a 'Skayfall’ uwazam za najlepsze w serii* zatem po Twoim wstepie mialem obawy czy isc do kina.
Poszedlem bawilem sie przyzwoicie, chociaz jednak wole wersje bez tajemnej bazy na pustyni czy potwierdzeniu istnienia Bleofelda za pomoca skanowania pierscionka (co to mialo byc?)
Najwieksze plusy to jak wspomniales pelnokrwiste postacie drugoplanowe oraz ciag przyczynowo skutkowy z poprzednimi filmami.
Ciekawe w ktora strone teraz pojda tworcy…
*Jedyne czego mi tam zabraklo to Connergo w roli Kincadea… Nawet muzyka byla OK.
Też jestem ciekawy, co będzie dalej z tą serią. Jeśli Craig jeszcze raz zagra, to pewnie znów będzie taka nowoczesno-klasyczna hybryda. Jeśli zmienią aktora, to nic nie idzie przewidzieć.
To widać, że nie lubisz Bondów z Craigiem, bo uznałeś że najgorszy (chyba ze wszystkich) jest najlepszy. Więcej już nic nie napisze, ale moje zdanie jest diametralnie różne.
W tej części podobało mi się tylko samo otwarcie do momentu zamknięcia drzwi hotelowego pokoju. Reszta – żałość.
Przy tak skrajnie różnych zdaniach ciężko dyskutować. :-]
Powiedz, „Quantum” naprawdę bardziej Ci się podobało od „Spectre”? Wydaje mi się to tak abstrakcyjne, że po prostu muszę dopytać. :-]
Tak, zdecydowanie. Podobało mi się na równi (no, może troszkę mniej) co Casino Royale i Skyfall. Ale cóż, opinii tyle co oglądających.
Jasne, to kwestia gustu. :-] Chciałem dopytać, ponieważ akurat „Quantum” wybitnie mi się nie podobało i było dokładnie po przeciwnej stronie spektrum wrażeń w stosunku do „Spectre”.
Jeszcze co do „Spectre” – jeden z tych filmów, który każdemu widzowi podszedł kompletnie inaczej. Aż ciężko komukolwiek polecić.
Tu masz rację. Mojej znajomej nie podobał się jeszcze bardziej niż mnie, a natomiast kolega był zadowolony z seansu. To po prostu był chyba taki trochę stary (Spectre i jej machinacje) nowy (spocony i nie zawsze ubrany w garnitur James) Bond. Moim zdaniem zbyt wiele chcieli upchać w ten film. Zbyt wiele połączyć. I zbyt wiele wyjaśnić co dało na koniec takiego kasztana przeładowanego domysłami i wydumanymi teoriami. Ale spoko, może jak ochłonę trochę i obejrzę jeszcze raz, to bardziej mi się spodoba
Oo popatrz! Mam bardzo podobne zdanie, choć wśród znajomych dominuje jednak przekonanie, że ten Bond nie powala. Mi się podobał. Weszłam do kina i oglądałam z ciekawością od początku do końca filmu, a różnie z tym bywa. Btw – parafraza tytułu poprzedniej części – „cośtam of cośtam” mnie rozwaliła. Czekam na to co powiesz o „Moście szpiegów”, więc śmigaj do kina! Pozdro600
„Most szpiegów” chyba w ten weekend obejrzę, więc jakiś tekst niedługo powinien być. :-]
A powiedz, te filmy z pierwszego akapitu widziałaś? Jeśli nie, to gorąco polecam. :] Jeszcze dla wygody:
-Kingsman,
-Mission Impossible 5,
-A Man from UNCLE.
Niet, muszę nadrobić.
Jak obejrzę, to na pewno dam znać! 
To kilka naprawdę dobrych seansów Cię czeka.
Udanej zabawy życzę. ;]