Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Soul Calibur – Soul Calibur wiecznie żywy

S

Od kilku miesięcy na Xboxie 360 niepodzielnym królem bijatyk jest Soulcalibur IV. Jeśli ktoś ma szansę go zrzucić z tronu, to tylko nadchodzący wielkimi krokami najnowszy Street Figther. To jednak jest pieśń przyszłości, a przy sztandarowej bijatyce Namco warto jeszcze chwilę pozostać. Czemu? A ciekawi Was, jak seria ewoluowała przez lata? Jeśli tak, to Xbox Live Arcade daje szansę, by osobiście się o tym przekonać – za pośrednictwem pierwszej części serii.

Przyznaję, że to jedna z przyjemniejszych podróży w przeszłość, jakie ostatnimi czasy odbyłem. Po pierwsze, przypomniało mi się, że zamiast jeść dodatkowe zapiekanki na obozach sportowych, przepierniczyłem budżet przy automacie (oczywiście, ofiar komendy „Instert 1 coin” było więcej). Po drugie, co było dla mnie zaskoczeniem, okazało się, że doświadczenie nabyte w pozostałych częściach SC pozwalało na… grę ulubionymi postaciami z zamkniętymi oczami! Sprawa wygląda naprawdę ciekawie, gdyż można zaobserwować postęp, jaki nastąpił na przestrzeni lat. Grając dla przykładu moim ulubieńcem, Maxim, bez problemu szybko połapałem się w podstawach, zauważając również, że brakuje wielu bardziej zaawansowanych kombinacji, które pojawiły się dopiero w przyszłości. Warto za to odnotować, iż sam koncept postaci przez ponad dekadę nie uległ zmianie! Konsekwencja godna podziwu.

A jaki wybór daje nam konwersja z automatów? Łącznie 19 postaci, które możemy wykorzystać w paru trybach na zestawie dosyć kanciastych, trącących myszką aren. W skład bojowej ekipy wchodzi m.in. niejaki Inferno, który bodaj występował tylko w „jedynce” i specjalizował się w naśladowaniu stylu wszystkich innych wojowników. Ot, ciekawostka. Jeśli ktoś z Was jeszcze nie miał styczności z serią Soulcalibur, trzeba koniecznie nadmienić, iż każdy z bohaterów dysponuje prawdziwie unikalnym zestawem ruchów. Oczywiście, są postacie łatwiejsze i trudniejsze do opanowania, ale w ostatecznym rozrachunku nie można narzekać na brak odpowiedniego zbalansowania. Jest to również gra, która powinna usatysfakcjonować wszystkich fanów obłędnego szlifowania umiejętności – mistrzowskie opanowanie wszystkich combosów to naprawdę kolosalne wyzwanie.

Pomarudzić można za to trochę patrząc na ilość dostępnych trybów. Z jednej strony, bardzo cieszy obecność takich klasyków, jak Arcade, Practice, Survival czy nawet specjalna wersja owego „przetrwania”, w której każda z walk kończy się po pierwszym celnym ciosie. Brakuje za to jednaj, ale bardzo ważnej rzeczy – multi obsługującego usługę Live! Niestety, we dwóch można pograć tylko na jednej konsoli, co bardzo ogranicza możliwości i raczej nie daje szans na szybką, wieczorną partię z kumplem. Jak łatwo się domyślić, w tym momencie żywotność tytułu leci na łeb, na szyję…

Do Namco można mieć poważny żal o jeszcze jedne aspekt konwersji – pozostawienie proporcji obrazu w formacie 4:3 i wstawienie brzydkiej tekstury po lewej i prawej stronie w formie wypełniacza. Efekt jest naprawdę fatalny! A przecież wystarczyło tylko odpowiednio poszerzyć perspektywę, co w żaden sposób nie wpłynęłoby na styl rozgrywki, a robiłoby o niebo lepsze wrażenie wizualne.

Pomijając brak trybu pełnoekranowego, cała reszta robi jak najbardziej pozytywne wrażenie. Biorąc oczywiście pod uwagę wiek edycji automatowej, która pojawiła się na rynku w roku 1998. Namco nie pokusiło o zbytnie odświeżanie grafiki, ale nie jest to problem, gdyż ta prezentuje się naprawdę solidnie. Mimo dziesięciu lat na karku, animacjom postaci naprawdę ciężko coś zarzucić. Podobnie ma się sprawa z oprawą audio, która choć może nie jest rewelacyjna, trzyma całkiem niezły poziom i nie zmusza wykończonego psychicznie gracza do wyłączenia głośników.

Z czego wynikają dwa tak poważne błędy przy tworzeniu wersji na Xbox Live Arcade? Osobiście, podejrzewam, że wynika to z chęci zrobienia konwersji na szybko – byle była, byle się wyrobić przed premierą „czwóreczki” i zgarnąć sowite żniwo dzięki zainteresowaniu graczy. Niestety, taka zagrywka sprawiła, że – jak już wspomniałem – Soul Calibur stracił bardzo na żywotności. Po odblokowaniu Achievementów i uronieniu ostatniej już sentymentalnej łzy nad wspomnieniami z dzieciństwa, grę się po prostu wyłącza i do niej nie wraca. I nie pomogła tu nawet rewelacyjna grywalność, gdyż wiadomo, że w co, jak w co, ale w bijatyki to najlepiej gra się z żywym przeciwnikiem. Z tego powodu retrospektywny Soul Calibur dostaje ode mnie 7/10. Jeśli jednak macie rodzeństwo albo ojciec lubi wam czasem spuścić łomot w nawalance, zamiast przy użyciu paska, możecie spokojnie doliczyć do tej noty jedno czy dwa oczka. I wtedy kupujcie w ciemno, ponieważ warto!

PS: Jeśli policzycie wszystkie złotówki, które musielibyście wrzucić do automatu, żeby pograć przez kilka wieczorów w Soul Calibura, to okaże się, że zakup szybko się zwróci, hyhy.

2008-12-06. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x