Filmy Clinta Eastwooda zdecydowanie zaliczają się do tych, na które zawsze pójdę w ciemno. Nawet jeśli nie jestem fanem wszystkich aspektów jego stylu, na ogół wychodzę z seansu co najmniej zadowolony. Ba, w takich produkcjach, jak „Za wszelką ceną” czy „Gran Torino” jestem po prostu zakochany! Z kolei jestem umiarkowanym fanem kina wojennego, więc siłą rzeczy jego „Sztandar chwały” i „Listy z Iwo Jimy” po prostu gorzej trafiały w moje upodobania. Dzięki znajomości tych filmów podejrzewałem, czym będzie „Snajper”. Nastawiłem się na sporą dawkę patosu, na amerykańskie kino „ku pokrzepieniu serc”, nie pozbawione jednak gorzkich motywów. I, jak się okazało, wstępna diagnoza okazała się całkiem trafna, choć parę elementów mnie mocno zaskoczyło. Niekoniecznie na korzyść.
Tytułowym snajperem jest Chirs Kyle, świetnie sportretowany przez Bradleya Coopera, który specjalnie do tej roli przeistoczył się w prawdziwego zawodnika wagi ciężkiej. Kyle jest postacią dosyć znaną. Jest żołnierzem, który dzięki swym osiągnięciom przebił się do świadomości nie tylko mieszkańców USA, ale też osób z innych zakątków świata. Mimo że sam tematami wojennymi, jako się rzekło, interesuję się umiarkowanie, postać jego w ogólnym zarysie kojarzyłem. Kojarzyłem też, że historia jego życia faktycznie może stanowić bardzo ciekawy materiał na film, biorąc w szczególności pod uwagę to, jak jego wędrówka po tym świecie się zakończyła.
I tu przyszedł pierwszy i w sumie główny mój zawód związany ze „Snajperem” – brak łapiących za serce chwil. W moim odczuciu najnowszy film Eastwooda charakteryzuje się stylem bardziej sprawozdawczym niż emocjonalny. Oglądając „Za wszelką cenę” czy „Gran Torino” bardzo mocno walczyłem o to, żeby nie płakać, a później, jak to śpiewał Justin Timberlake, wypłakałem rzekę. I to nie były, bynajmniej, tanie zagrywki – każdy, kto widział te filmy, dobrze o tym wie.
A „Snajper”? Cóż, „Snajper” nawet takie epizody, jak trzymanie dziecka na muszce, potrafi potraktować chłodno i rzeczowo. Nie twierdzę, że Kyle został zobrazowany jako pozbawiony emocji. Albo że Cooper wyprał z nich tę rolę. To raczej kwestia tego, jako owe przeżywanie tak trudnych chwil zostało pokazane. Nie podkreślały ich ani ujęcia, ani montaż, ani muzyka. Sam scenariusz też nie zostawiał wiele miejsca na zobrazowanie tych okresów, w których Kyle próbował sobie radzić z traumą. Zdecydowanie największa część filmu obejmuje jego cztery pobyty w Iraku, zaś wszystko, co działo się między nimi zostało potraktowane zdawkowo.
Przez cały seans czekałem, aż w filmie w końcu się coś zmieni. Czekałem na ten niesamowity fabularny zwrot, którymi Eastwood tak mistrzowsko potrafi operować. Czekałem tym bardziej, że historia Kyle’a taki zakręt oferowała. Jednak to, co mogło być zwrotem, służyło za szybki i krótki koniec historii. Zresztą, ów minimalistyczny finał wzbudził we mnie de facto więcej emocji niż cała reszta „Snajpera”.
Zaciekawił mnie też inny problem – nie za bardzo wiedziałem, jaki ostatecznie był pomysł Eastwooda na przedstawienie postaci Kyle. Tytułowy snajper nie należał do ludzi, który ogólnie uznałoby się za wzór, za bohatera – przynajmniej nie na podstawie tego, co widziałem w filmie i wywnioskowałem z fragmentów jego książki. Tak, był genialnym strzelcem, był niezłomny, ale jego ego potrafiło zarówno narazić członków jego zespołów, jak i zniszczyć jego rodzinę. I problem nie leży w tym, że Kyle nie jest czarno-biały – wręcz przeciwnie, dzięki temu jest bardziej ludzki. Sęk w tym, że przez cały seans miałem wrażenie, że Eastwood chciał nakręcić film o bohaterze wojennym, tylko materiał źródłowy mu na to nie pozwalał. Ponieważ Chirs Kyle, najwyraźniej, nie był doskonały.
Paradoksalnie, przez to rozdwojenie jaźni zaczęły mnie bardziej interesować postaci drugoplanowe albo epizodyczne, których spojrzenie na wojnę naprawdę mnie zaciekawiło. Z jednej strony był niedoszły duchowny, który zrezygnował z habitu na rzecz innego słowa na „h” – hazardu. Niezachwiana pewność, że interwencja USA w Iraku jest niezbędna, szybko w nim erodowała, a jego przemiana robiła wrażenie świetnego materiału na film. Z drugiej strony barykady pojawił się człowiek niemniej fascynujący – syryjski olimpijczyk, też snajper, który w Iraku polował na amerykańskich żołnierzy. Jego historia mogłaby się przemienić w kolejny niezwykły scenariusz.
Nie twierdzę jedna, że „Snajper” jest zły. Nie, jest po prostu… poprawny. Tak jak – w moim odczuciu – „Niezłomny” Angeliny Jolie. Łapie się za ciekawy temat, ale obrazuje go bez werwy, emocji i przekonania. I trochę też, jak mi się zdawało, bez konkretnej, jasnej wizji.
Miałem bardzo podobne odczucia po seansie. Ten film był zupełnie wyprany z emocji. Nawet te krótkie chwile, szczególnie w domu, albo w sytuacjach, które opisałeś (dziecko na muszce etc.) zostały potraktowane bardzo rzeczowo (nie potrafię znaleźć innego słowa).
Swoją drogą ten pojedynek dwóch snajperów mógł być zobrazowany bardziej tak jak to co się działo we „Wrogu u bram” – tam tez mieliśmy dwóch snajperów, ale tamten film zrobił na mnie o niebo lepsze wrażenie.
„Snajper”, to kino bardzo przeciętne, aż dziwię się, że został nominowany do Oscara w kategorii najlepszy film. To już pewnie bardziej wynikało z pobudek politycznych niż artystycznych. Na szczęście nie dostał żadnej ważnej statuetki xD
Cieszę się, że nie jestem sam z tą opinią. Znam sporo ludzi, którzy mało chodzą do kina, ale na „Snajperze” akurat byli i się zachwycali. Zastanawiałem się, z czego to wynika, i nadal nie wiem. Są lepsze filmy wojenne, są lepsze filmy Eastwooda – ba, są lepsze filmy wojenne Eastwooda. ;-] Ciekaw jestem, jaki zachwyt by towarzyszył innym filmom, skoro ktoś tak potrafił się rozpływać nad „Snajperem”.
Co do statuetek – dostał za… najlepszy montaż dźwięku. 😀 To chyba tak zwana „kategoria awaryjna”, żeby tego typu filmy mogły coś w ogóle dostać. 😀
Powiem Ci szczerze, że u mnie z kolei odwrotnie. Nie słyszałem jeszcze dobrej opinii o tym filmie 😐 Najlepsze to „troszkę ponad przeciętną”.
A co do nagród, to montaż dźwięku był naprawdę dobry xD Ale tylko montaż dźwięku… trochę szkoda,bo podobno było kilka lepszych filmów,które mogły być nominowane w kategorii Najlepszy Film.
Montaż dźwięku to jedna z tych rzeczy, o których kompletnie nie mam nic do powiedzenia. 😛 Ale zastanawiam się, czy mimo wszystko nie był lepszy w „Whiplashu” – tam wszystko, co związane z dźwiękiem było najlepsze. ;-]
A co mogłoby zająć jego miejsce na liście? Miałbym problem tak z pamięci odpowiedzieć, musiałbym swoją listę z zeszłego roku przejrzeć. :-]
No ja też się zupełnie nie znam na takich rzeczach jak montaż dźwięku, ale w „Whiplashu” to sam dźwięk był ciekawy, ale montować to tam chyba nie było czego (ups, tutaj moja ignorancja się wysuwa na pierwszy plan:]).
A co do filmów, to nie oglądałem, ale słyszałem opinie, że „Interstellar” był naprawdę dobry. Sam chyba o tym pisałeś xD
Moim zdaniem „Snajper” to takie 6/10, więc jak na Oscara, a nawet nominację, za mało. Ale co ja tam wiem…
Tak, „Interstellara” bym zdecydowanie widział na tej liści – zapomniałem, że go nie było. :-]
Co do montażu dźwięku, to w sumie w „Snajperze” też nie wiem, co się montowało – ale to właśnie dlatego, że zielonego pojęcia o tym nie mam. 😛 Dlatego wydaje mi się, że to taka dobra kategoria awaryjna – nikt nie wie, o co chodzi, ale Oscar jest.
BTW, cieszyłem się, że „Interstellar” dostał za efekty specjalne – zasłużone. :-]
No wiesz, może docenili te wszystkie strzały, świsty, wybuchy etc. xD A w „Whiplashu” to raczej całe kawałki były, więc montaż na pewno też był, ale może w mniejszym stopniu trudny :]
Ja muszę wreszcie „Interstellara” obejrzeć, ale jakoś póki co nie mam weny :/ Ale nie lubię odkładać takich filmów zbyt długo, bo później w ogóle nie obejże, tak jak było z „Grawitacją”. Było głośno, ja nie obejrzałem i teraz zupełnie nie mam motywacji. Może dlatego, że to trochę nie moja bajka. Ale lubię być na bieżąco ze wszystkimi filmami, które są dość mocno dyskutowane. Nawet jak nie należą do mojego ulubionego gatunku.
Niestety, wydaje mi się, że „Grawitacja” w warunkach innych niż kinowych kompletnie nie będzie robiła wrażenia. Poza aspektami wizualnymi, film jest mocno przeciętny.
A „Interstellara” naprawdę warto, jeśli lubi się S-F z dużą ilością „S”. ;-] Inna sprawa, że też byłoby lepiej w kinie, ponieważ strona wizualna jest niesamowita.
No wiem, że w kinie każdy film lepiej „smakuje”, a niektóre wręcz wymagają ich seansu w kinie, ale wolę w domu. Na sprzęt jakoś mocno nie narzekam, a więc powinno być dobrze. Swoją drogą nie lubię filmów, które są dobre tylko pod pewnym względem (tak ja np. efekty specjalne). Dla mnie najważniejsza jest opowiadana historia, reszta to jedynie dodatek. Jednak jeśli nie ma historii, mojego zainteresowania, to nawet najlepsze dodatki nie wystarczą :/
Właśnie dlatego nie przepadam za „Grawitacją” :-] Choć są film, które kocham tylko i wyłącznie za wykonanie, ponieważ np. fabuła jest śladowa, jak na przykład „Raid”. :-]
„Raid”? Słyszałem, że to całkiem ciekawy film 😀 Chyba nawet niedawno jakoś drugą część zrobili? Czy to nie to?;>
To to. :-]
Zrobili drugą część, ale jeszcze jej nie widziałem – trwa ponad 2,5 godziny, a chcę się móc nią rozkoszować, dlatego czekam na dobry moment.
Film jest kosmiczny – kładzie na łopatki jakieś 98% filmów akcji z ostatniej dekady. I kosztował raptem milion baksów. :-]
Ostro! No to mnie zachęciłeś :] Muszę wreszcie znów zacząć oglądać filmy :/ xD
Daj znać, czy się spodobało! Zresztą, jak obejrzę dwójkę, to chcę obydwu filmach napisać. :-]
Spoko, napiszę 😉 Choć nie wiem kiedy to nastąpi xD