Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że zdecydowanymi władcami handheldów są gry proste i przyjemne, których twórcy nie wpisują w wymaganiach sprzętowych dodatkowej pary rąk i gumowych stawów. Tak, przenośne konsole to wręcz ziemia obiecana wszelkich arcadówek, które z – między innymi – PeCeta zostały wyparte przez wszelkiej maści złożone symulatory i rozmaite hybrydy RTS-RPG-FPS-FIFA. Zasadność tej tezy zdecydowanie podkreśla Sega Rally, w którą zostałem wciągnięty na kilkanaście godzin świetnej zabawy i… jeszcze z nią wcale nie zamierzam skończyć!
Easy right!
Start z grą jest prosty i przyjemny. Żeby szybko zobaczyć, z czym tę produkcję się je, wystarczy zacząć od opcji Quick Race i już po chwili będziemy się ścigali wybranym wózkiem z pięcioma innymi zawodnikami. Po drodze wystarczy jedynie wybrać model samochodu, bieżnik opon oraz typ skrzyni biegów, co zajmuje dosłownie chwilę i jest – tak, jak całe menu – bardzo przejrzyste.
Oczywiście, pierwsza w oczy rzuca się od razu grafika. Ta jest naprawdę kawałkiem rewelacyjnej roboty! Samochody można bezproblemowo rozpoznać – całe szczęście – nie tylko dzięki firmowemu logu, wymalowanemu na klapie. Wierność oryginalnym modelom jest naprawdę zadowalająca, mimo pewnych koniecznych uproszczeń. I tak do dyspozycji dostajemy między innymi takie kultowe zestawy kółek, jak Subareta (WRC, oczywiście), Lancer czy – moja ukochana – Celica i to zarówno generacja piąta, jak i szósta! Gwarantuję Wam, że jest w czym wybierać, gdyż wózków jest w grze kilkadziesiąt.
Gdy już wreszcie oderwałem oczy od tyłka Imprezy, kolejną rzeczą, która zwróciła moją uwagę, było zdecydowanie środowisko i wystrój tras. Wszystko – od świetnie dopracowanego podłoża po drzewa i krzaki w tle – jest wykonane porządnie, z dbałością o szczegóły. Kolejną zaletą jest to, że w żadnym wypadku nie możemy narzekać na pustotę, gdyż wszędzie są jakieś urozmaicające horyzont elementy (wliczając w to nisko latające helikoptery i malownicze wodospady). A że do tego jest aż pięć różnych scenerii (każda z trzema trasami do wyboru), gracz nie powinien się nudzić.
Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że program pamięta trasę przejazdu wszystkich zawodników, przez co – na przykład – można wyjeździć śnieg aż do asfaltu, co zmienia warunki jezdne na drodze. A że cały ten śniegi i błoto muszą przecież gdzieś zniknąć, to na ogół… efektownie brudzą nam samochód. Bardzo przyjemny bajerek.
W wielu aspektach jest też bardzo dobrze z oprawą audio, ale… tu już nie jestem aż tak bezkrytycznie zachwycony. O ile całokształt soundtracka jest plusem – nie męczy, nie nudzi, nie trzeba go wyłączać – o tyle już wiele dźwięków otoczenia zostało potraktowanych po macoszemu. Mam tu przede wszystkim na myśli dźwięk silników, który przywodzi na myśl bardziej elektryczny samochodzik niż potwora, przeznaczonego do ostrych rajdów.
Easy left!
Sterowanie w Sega Rally jest równie przyjemne, co cała oprawa graficzna. Jeśli ustawimy skrzynię biegów na automat, do zabawy wystarczy nam analog oraz X. Ewentualnie, fanom hamulca ręcznego może przydać się jeszcze O, ale nie jest to absolutnie niezbędne, gdyż większość wślizgów można robić bezproblemowo, operując jedynie silnikiem. Dzięki tej prostocie, zabawa nie męczy nawet po godzinie gry non-stop. Sam model jazdy jest zaś na tyle intuicyjny, że – gdy minie pierwsze zaskoczenie – opanowanie go okazuje się kwestią raptem kilku wyścigów. Najważniejsze jest jednak to, że dzięki temu Sega Rally jest praktycznie wolne od frustracji, a dostarcza za to masę rozrywki na wysokim poziomie.
Oczywiście, mówiąc o modelu jazdy, trzeba wziąć poprawkę na to, że mamy do czynienia z rodowitym arcadem, przez co nawet Wipeout Pure wydaje się przy nim tytułem złożonym. To, czy komuś takie rozwiązanie przypadnie do gustu, czy też nie, zależy już tylko od indywidualnego gustu. Mogę Wam jednak napisać, że nawet taki fan komputerowych symulacji, jak – nie przymierzając – ja, czerpał z tego tytułu masę radochy.
Tree incomin’!
Sega Rally jest dla mnie grą prawie bezbłędną. Prawie… Niestety, poza wspomnianymi już wcześniej przeciętnymi dźwiękami, znalazło się miejsce jeszcze dla jednej czy dwóch niedoróbek. Najbardziej kłuje w oczy (i nie tylko) fizyka podczas wypadków, a raczej… jej brak. Nie dość, że zderzeniu towarzyszy odgłos, jakby ktoś połamał właśnie plastikowe pudełko, to jeszcze zachowanie pojazdów nie ma najmniejszego związku ze zdrowym rozsądkiem. W skrajnym wypadku, wóz przeciwnika potrafi odlecieć (sic!) gdzieś w kierunku bandy, odbić się od niej i jechać dalej, praktycznie nie zmieniając prędkości. Arcade arcadem, ja to wszystko rozumiem, ale to jest już po prostu błąd i niedopracowanie, a nie – konwencja.
Teoretycznie mógłby to być nawet błąd, dyskwalifikujący Sega Rally w oczach graczy, ale na szczęście tego typu sytuacje mają miejsce bardzo rzadko, gdyż po prostu częste starcia z przeciwnikami nie są kluczowym elementem zabawy. Humor poprawia jeszcze fakt, że reszta zachowań samochodów jest już bezbłędna (w rozumieniu arcade’owym, oczywiście), dzięki czemu pokonywanie wszelkich hopków, czy wchodzenie poślizgiem w wiraż, sprawia od groma przyjemności.
Finish!
Z jednej strony, bardzo chętnie wystawiłbym Sega Rally ocenę nawet w granicach 10/10. Czemu? Otóż, dostarczyła mi ona takiej masy dobrej zabawy, że aż sam się zdziwiłem, iż handheldowa gra może przytrzymać przed monitorkiem na więcej niż 8-10 godzin. Jest to zresztą zasługa naprawdę wciągającego trybu Championship, składającego się z 84 wyścigów, z czego każdy trwa ok. 5 minut. Już po prostych obliczeniach widać, że tylko ten jeden rodzaj zabawy gwarantuje nieprzespanych kilka nocy. A że przy okazji odblokowujemy nowe trasy i wozy, to mamy świetną motywację do nieprzerwanej gry…
Muszę być jednak fair wobec Was i wobec innych gier, więc w ocenie ostatecznej uwzględniłem wspomniane wyżej niedoróbki. Nie dajcie się jednak zwieść! Jeśli lubicie arcade’y, to w Sega Rally znajdziecie wszystko to, czego szukacie, a te kilka problemów technicznych nie będzie miało dla Was znaczenia!
2008-01-10. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.