Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Rytuał – a mógł wyjść z tego subtelniejszy "Egzorcysta"

R

Są takie filmy, które byłby niestety znacznie lepsze, gdyby nie kręcili ich Amerykanie. Nie zrozumcie mnie źle, lubię bardzo dużą część produkcji rodem ze Stanów, ale z pewnymi rzeczami po prostu sobie nie radzą. Niedawno widziałem kolejne wyzwanie, któremu nie podołali. Mowa o „Rytuale”.

Opowiedziana historia jest naprawdę ciekawa i przywodzi mi na myśl skojarzenia z czymś, co nazwałbym „Egzorcystą 2.0”, tylko że w subtelniejszym wydaniu. Czyli bez kręcących się głów i innych dziwnych rzeczy, często z wykorzystaniem krucyfiksu. Głównym bohaterem jest Micheal (Colin O’Donoghue), który uciekł z domu pogrzebowego swojego ojca poprzez przystąpienie do seminarium duchownego. Jego ścieżka edukacji powoli dobiega końca, co sprawia, że trzeba w końcu podjąć decyzję o przyjęciu święceń. Michael wzbrania się przed nimi, jak tylko może, gdyż – jak sam twierdzi – nie czuje wcale powołania. Za namową znajomego księdza postanawia jednak przed podjęciem ostatecznej decyzji udać się do Rzymu, gdzie ma zostać wyszkolony na… egzorcystę. Ze względu na silny brak wiary w zjawiska nadprzyrodzone, Michael zostaje przydzielony do ojca Lucasa (Anthony Hopkins) który wypędził ponoć już ponad sto demonów i może się pochwalić również niecodziennymi metodami edukacyjnymi. Reszta filmu kręci się zaś wokół tego, czy w człowieka może wstąpić demon, czy może jednak nie. Jak twierdzą twórcy, film jest ponoć oparty na faktach.

Jak więc widzicie, pomysł na film był całkiem dobry. „Rytuał” nie jest typowym filmowym straszakiem, w którym opętani chodzą po sufitach, zaś intryga zarysowana jest w znacznie subtelniejszy sposób niż w takim na przykład „Ostatnim egzorcyzmie”. Całością byłbym zachwycony, gdyby nie jeden poważny problem – wykonanie strony muzyczno-wizualnej. Reżyser, Mikael Hafstrom, twórca rewelacyjnego obrazu „Zło” chyba za bardzo polubił amerykańską szkołę kręcenia horrorów. „Rytuał” ociekał, niestety, bezsensowną widowiskowością. Gdy potencjalny nawiedzony otwierał oczy, oczywiście w tle musiała huknąć cała orkiestra symfoniczna. Gdy przechadzał się schodami, muzyka sugerowała, że za chwile skończy się świat. Nie mogło też zabraknąć obowiązkowych postaci pojawiających się w cieniu, na drugim planie – oczywiście, nieostrych tak, jakby od dawna nie brali Rutinoskorbinu. Każdy jeden z tych chwytów w „Rytualne” był zupełnie niepotrzebny! Anthony Hopkins nie potrzebuje takich dodatków, żeby wzbudzać współczucie, żal czy grozę. Jest genialnym aktorem, co teraz zresztą pokazał po raz kolejny. Przyznaję, że Colin O’Donoghue już aż tak dobrze sobie nie poradził, ale nie było z nim aż tak źle, żeby było trzeba tuszować domniemane wpadki uderzeniami w gong i rozbłyskami stroboskopu. Trzeba oddać sprawiedliwość muzyce i montażowi – są naprawdę dobre. Tylko po prostu nie pasują do tego filmu.

„Rytuał” to kawał naprawdę solidnego kina, który nawet w obecnej formie zasługuje na miano dobrego. Uważam jednak, że przedstawiona historia miała znacznie większy potencjał, który zostałby pewnie lepiej wykorzystany, gdyby jednak za film wziął się jakiś europejczyk, najlepiej ze Skandynawii. Zresztą, wspomniany Mikael Hafstrom, czyli reżyser „Rytuału” jest właśnie europejczykiem. I to Szwedem! I to było widać w jego brawurowej produkcji „Zło”, którą teraz przytaczam już po raz drugi. Gdyby właśnie tak został nakręcony „Rytuał”, mielibyśmy znów do czynienia z filmem, który obejrzeć po prostu trzeba. A tak? Ewentualnie można, ale rozwój kulturalny jednostki na tym nie ucierpi, jeśli się tej produkcji nie zobaczy.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x