Nie jestem fanem serii „Obcy”. Ale też nie mogę powiedzieć, żebym nie darzył jej szacunkiem, w szczególności, gdy mowa o pierwszej części, znanej u nas jako „Ósmy pasażer Nostromo”. Wiedząc, że premiera „Prometeusza” się zbliża, odświeżyłem sobie stare dzieło Ridleya Scotta. Co tu wiele mówić – niczym drugi „Terminator”, ten film się po prostu nie zestarzał i pewnie już się nie zestarzeje. Świetna scenografia, rewelacyjne efekty specjalne (nie mylić z komputerowymi), Sigourney Weaver i, tak jest, napięcie. Niesamowite napięcie, które nawet po ponad 30 latach od premiery nie pozwala oderwać wzroku od monitora. A „Prometeusz”? No, ładny jest…
Akcja filmu rozgrywa się na wiele lat przed tym, co pokazał nam Ridley Scott w pierwszym „Alienie”. Grupa naukowców wyrusza w kierunku odległej galaktyki, by – dosłownie – spotkać się z naszymi stwórcami. Odnaleźli oni mapę, która, jak uważają, jest dowodem na to, że Darwin jednak się mylił. Po dotarciu na miejsce szybko się okazuje, że faktycznie coś jest na rzeczy. Nawet jeśli nasi bohaterowie nie trafili na swoich stwórców, to przynajmniej na bardzo wyraźne dowody istnienia obcych cywilizacji. A później zostali pożarci przez owe obce cywilizacje, jak na serię „Alien” przystało. W ramach fabularnej tajemnicy pozostawiam, kto przeżył, a kto jednak nie.
Problem z „Prometeuszem” jest taki, że dosyć krótko trzyma w napięciu. To po pierwsze. Po drugie zaś, korzysta z narzędzi fabularnych, które ciężko kupić nawet w tych głupszych filmach S-F, a co dopiero w tych, które przejawiają jakieś ambicje i starają się zaskoczyć widza trochę bardziej złożoną fabułą. Powie ktoś, że historia w pierwszym „Obcym” też była słaba, a ja się i tak tym filmem zachwycam. Sęk w tym, że „Obcy” miał prosty scenariusz, który został po mistrzowsku zrealizowany. I trzymał przez cały seans w napięciu. „Prometeusz” ma zaś znacznie bardziej złożony scenariusz, który niestety został zrealizowany koślawo, a napięcie – jako się rzekło – dosyć szybko znika. Żeby podkreślić, o jakiej skali problemu mówimy – niektóre rozwiązania fabularne są tak głupie, że ciężko było się nie śmiać; mało kto na sali był w stanie zachować powagę.
Z drugiej strony, nie mogę bynajmniej napisać, że „Prometeusz” jest kompletnie nieudanym filmem. Ma jedne z ładniejszych widoków, jakie podziwiałem ostatnimi czasy w kinie. Zachwyciła mnie między innymi genialnie zrealizowana burza, która przetoczyła się po powierzchni obcej planety. Niesamowite były również niektóre ujęcia z udziałem statków kosmicznych – tak ziemskich, jak i tych nie do końca ziemskich. Ponadto, udział w filmie wziął Michael Fassbender i, według mnie, wykreował najbardziej przekonującą postać androida w historii kina. Był po prostu rewelacyjny i po raz kolejny przypomniał mi, czemu go tak bardzo lubię. Reszta aktorów – w tym Noomi Rapace i Charlize Theron – spisali się całkiem przyzwoicie, choć u nich występował już bardziej problem nie deficytu umiejętności a przeciętnie napisanych postaci, czego sami nie byli w stanie przeskoczyć.
Według mnie, dwa największe problemy „Prometeusza”, to średnio napisany scenariusz i zbyt ładne efekty specjalne. Nie zrozumcie mnie źle – to świetnie, że włożono tyle pracy w stronę wizualną filmu. Ale wolałbym w tym tekście używać takich określeń, jak „obrzydliwy” czy „ohydny” zamiast: „ładny”. Muszę jednak uczciwie dodać, że ze dwie sceny zapadły mi w pamięci. Tak jak – po raz kolejny – zapadł mi w pamięci Fassbedner. To jednak za mało, żeby uznać seans za udany.
Szkoda że jeszcze nie poruszyłeś postaci Space Jockeya. Rileyowi coraz bliżej do ziemi, wzięło go na przemyślenia o naszych stwórcach i zrobił z nich Space Jockeyów. Ludzie czekali 33 lata żeby okazało się że to był kostium, a w nim wujek Fester z rodziny Adamsów. Dla mnie kicha i niestety dalej uważam jak zresztą większa ilość fanów Obcego że tylko dwa filmy uznaje się do kategorii, pierwszą część i drugą obcego :/
Wiesz co, wynika to z faktu, że nie jestem fanem „Obcego” i nie potrafiłem się ustosunkować do tej kwestii (byłem ciekawy, kim jest ten Space Jokey, ale nie miałem żadnych oczekiwań). Natomiast rozumiem, że są takie filmy, takie kontynuacje, przy których fani po prostu czują się zrobieni w bambuko. ;] Ale z mojej strony byłby to strasznie nieuczciwy zarzut, ponieważ po prostu nie zwróciłem na to uwagi.
W pełni się zgadzam z komentarzem Diego. Fester z rodziny Adamsów – trudno o lepsze porównanie. Groteska po prostu :-/
Mi się projekt tych postaci nie podobał nawet bez sentymentu do Space Jokeya. Mi z kolei kojarzyli się z karkami-albinosami, prosto z jakiejś piwniczanej koksowni.
O to to! Szału nie ma, ale Fassbender jest poruszający.
Rozmowa o stwórcach robiła wrażenie, prawda? :]
I witam na moim blogu, Agato, to chyba Twój pierwszy komentarz u mnie, prawda? :]
Teraz już drugi;)
Jak zawsze świetna recenzja 😉 Zapraszam także do obejrzenia mojej na kanale TheGiercoMantwo 😀
Postaram się obejrzeć, ale pewnie zrobię to po powrocie z urlopu, czyli w okolicach początku września. :] Bardzo się cieszę, że recenzja się podobała. :]
W takim razie życzę udanego urlopu 😉
A dziękuję bardzo. :]
A Michael będzie grał w filmie Assassin’s Creed 😀
Już bardzieć mnie na to nakręcić chyba nie mogą.
I krótka piłka – warto obejrzeć czy nie?
Naprawdę?! Genialnie! 😀
A czy warto/nie warto? Lubisz Obcego – tak, z ciekawości. Nie lubisz Obcego/jest Ci obojętny? Olej, żal kasy raczej. :]