Rzadko trafiam na filmy, o których nawet nie wiem, co powiedzieć. Oczywiście, wyłączam z tej listy kino tak zwane „ambitne”, obrazujące trudny romans dwóch kaukaskich pasterzy lam, z których jeden lubi się przebierać w sukienki swojego ojca, który też miał problemy, a drugi nie ma rąk, ale kocha grać na skrzypcach. Mam tu na myśli film teoretycznie całkiem przyziemny. Ale nakręcony jednak tak, że mi, jako widzowi, brakuje słów.
Z mojego punktu widzenia „Projekt X” fabuły po prostu nie ma. Scenariusza, miałem wrażenie, też nie było, ale jak się okazało, ktoś na liście płac jako autor tegoż jednak figuruje, więc chyba jednak był. Przez półtorej godziny w kinie oglądałem zapis z, co by nie mówić, naprawdę imponującej imprezy. Trzech kumpli postanowiło, że urodziny jednego z nich muszą być na tyle głośne, by ludzie w końcu zaczęli na nich zwracać uwagi w szkole. Rodzicie wyjechali na weekend i pozwolili zaprosić astronomiczną liczbę pięciu osób. W rzeczywistości miało być około 50. Stanęło na piętnastu setkach. Imprezy nie przetrwało nic, zaś pies, jeden z lokatorów domu, pewnie do dziś chodzi do terapeuty.
„Projekt X” został nakręcony w stylu „Blair Witch Project”, czyli z ręki, tworząc iluzję realizmu. Raz na jakiś czas kadry są przetykane nagraniami z komórek czy prasowego helikoptera. Co prawda, owe wrażenie realizmu psuje trochę zbyt dobry montaż niektórych scen, ale z kolei – owe sceny wyszły naprawdę dobrze i nie robię z tego zarzutu. W szczególności, że całość jest i tak zbyt niewiarygodna. Gdyby faktycznie taka impreza miała miejsce, chyba bym żałował, że mnie na niej nie było.
Dochodzimy do meritum tego materiału – ja naprawdę nie wiem, co powiedzieć o tym filmie, pomijając przedstawione powyżej suche fakty. Nie dajcie się zmylić reklamom – to nie jest kolejne „Kac Vegas”. Tak, obydwa filmy można nazwać imprezowymi, ale nie siliłbym się na porównania. Każdy z tych filmów jest inny, każdy ciekawy na swój sposób. Nie potrafię powiedzieć, czy „Projekt X” jest dobry. Ale muszę przyznać, że po prostu mi się podobał. Jest intrygujący, ciekawie nakręcony, zaś dialogi momentami po prostu powalają i wyzwalają histeryczne napady śmiechu. „Projekt X” ma jednak w sobie coś niepokojącego – generuje to podskórne wrażenie, że podobna impreza mogłaby się wymknąć spod kontroli komuś z nas, we własnym domu. Przyznaję, spodobało mi się to połączenie. Czy więc warto wydać pieniądze na bilet i przejść się na „Projekt X”? Mam problem, żeby odpowiedzieć na to pytanie. To intrygująca kinowa przejażdżka, ale nie każdego musi bawić oglądanie cudzej imprezy, nawet tak epickiej. Dlatego tym razem odpowiedź na to pytanie pozostawiam po prostu Wam.
nie wiem czy się wybrać, więc spytam, do jakiego przedziału wiekowego skierowany jest ten film?
Przepraszam, że dopiero odpisuję. :] Przedział wiekowy? Powiedziałbym, że albo przełom studiów/liceum, albo ludzie, którzy wspominają ten okres z łezką w oku. ;]
Witam na moim blogu, mam nadzieję, że będziesz częściej zaglądać. :]