Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Pożyczony narzeczony – twardzi inaczej panowie wciąż w modzie

P

„Pożyczony narzeczony” to typowa, średnio udana komedia romantyczna, o której nie za bardzo jest sens się rozpisywać. Jest natomiast sens uprzedzić tych, którzy zastanawiają się nad wizytą w kinie, że może to być zdecydowanie chybiona inwestycja.
Fabuła jest oklepana. Dwie kobiety są zakochane w tym samym facecie. Sęk w tym, że ów lowelas (Colin Egglesfield) dopiero na kilka miesięcy przed powiedzeniem sakramentalnego „tak” jednej z nich (Kate Hudson) dowiaduje się o ukrywanej przez lata miłości od tej drugiej (Ginnifer Goodwin). Co ważne – miłości odwzajemnionej, lecz też ukrywanej (nie pytajcie, czemu – planowane małżeństwo z niekochaną kobietą wcale też nie ma być zawierane z rozsądku; po prostu nie wnikajcie). Oczywiście, dochodzi do zdrady i rozterek nieszczęsnego samca, z którą z pań powinien urządzić sobie resztę życia.A teraz podkreślmy jedno z powyższych słów: ROZTEREK. Tak, główny bohater nie wie, co ma zrobić w sytuacji, gdy ma wziąć ślub z kobietą, do której nic nie czuje, mając do wyboru rzucenie wszystkiego i zaręczenie się z tą, która odwzajemnia jego miłość. Oczywiście, gdyby tak się akcja potoczyła, film skończyłby się wtedy, kiedy powinien, czyli po kwadransie. Niestety, to miała być produkcja pełnometrażowa, więc przez ponad półtorej godziny twórcy katują widza miotającym się na lewo i prawo mazgajowatym facecikiem, który najwidoczniej stracił kiedyś cojones w jakimś nieszczęśliwym wypadku i od tamtej pory brakuje mu zdecydowania.

Film ratuje trochę rola niejakiego Johna Krasinskiego, którego postać drugoplanowa wniosła na filmowy plan sporo zabawnych sytuacji. Zasadniczo, bez owego pana seans mógłby stać się wręcz nieznośny, a tak mija w miarę bezboleśnie.

Jeśli chcecie się przejść z drugą połówką do kina, to… może nie na to. „Pożyczony narzeczony” jest filmem na wskroś przeciętnym, a momentami wręcz głupim i irytującym. Przy okazji zaś promuje ten typ mężczyzn, którzy z męstwem wiele wspólnego nie mają (moja narzeczona potwierdza tę diagnozę ;]).

Subscribe
Powiadom o
guest

6 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Tiszka
Tiszka
14 lat temu

Każdy potrzebuje czasem materiału do ogłupienia się 🙂 Może nie koniecznie w kinie – w końcu płaci się za bilety – ale takie filmy też się przydają.
Jeśli się nie mylę, to fabuła jest bardzo podobna do wszystkich romansideł ostatniego półtora roku (może poza PS I love you, ale nie jestem pewna, czy nie jest to już starsze). Można powiedzieć, że producenci znaleźli taki „bezpieczny kanał” i się go trzymają 🙂

KoZa
Reply to  Tiszka
13 lat temu

Szczerze mówiąc, to nie – fabuła jest jednak gorsza… „Pożyczony narzeczony” jest, dla mnie, romansidłem poniżej przeciętnej. Choć faktycznie można powiedzieć, że wpasuje się w jakiś trend – w pewnym stopniu podobne było „Sex story”.
Osobiście, wolałbym, żeby romansidła były kręcone na poziomie „Miłości i innych używek”. ;]

Emerald
Emerald
13 lat temu

Naprawdę były to rozterki głównie lowelasa? Ja chciałam iść na to do kina tylko dlatego, że miałam okazję przeczytać książkę. Szybko się czytało, ale maksymalnie mnie wnerwiała główna bohaterka – ta, która się przespała z narzeczonym przyjaciółki. To ona miała większy mętlik w głowie. Nieźle też nagięli fabułę, skoro tyle Krasinskiego było 🙂 A ostatnio przypadł mi do gustu i za każdym razem jak go widzę, to buzia mi się uśmiecha 🙂 Myślę, że poczekam, aż film będzie dostępny z innych źródeł i z mamą sobie obejrzę , nie ma po co tyrać chłopaka 🙂

KoZa
Reply to  Emerald
13 lat temu

Główna bohaterka też była potwornie irytująca, ale i tak chowała się w cieniu lowelasa. Film zdecydowanie polecam obejrzeć dopiero wtedy, gdy wyjdzie na DVD. :]

Jasia Stankiewicz
13 lat temu

„[…]Co ważne – miłości odwzajemnionej, lecz też ukrywanej (nie pytajcie, czemu – planowane małżeństwo z niekochaną kobietą wcale też nie ma być zawierane z rozsądku; po prostu nie wnikajcie)”
Haha. 🙂
Właściwie, (niestety), zdaje się, że większość komedii romantycznych można by podsumować właśnie tymi dwoma słowami -> „nie wnikajcie”.:]
PS. Nawet nie słyszałam wcześniej o tym filmie, ale z tego, co widzę, dużo nie straciłam. 🙂
Pozdrawiam.

KoZa
Reply to  Jasia Stankiewicz
13 lat temu

„Właściwie, (niestety), zdaje się, że większość komedii romantycznych można by podsumować właśnie tymi dwoma słowami -> „nie wnikajcie”.:]”
Większości niestety tak – na szczęście są takie perełki, jak „To właśnie miłość” czy „Miłość i inny używki”. A z takich raczej głupich, ale przyjemnych polecam, o dziwo, „Jak stracić chłopaka w 10 dni” (czy tam ileś dni) – lekkie i całkiem zabawne. 

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

6
0
Would love your thoughts, please comment.x