Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Plan lotu – Nuda skrzętnie zaplanowana

P

Obecność Jodie Foster w filmie sensacyjnym, to żadne novum – przez ostatnie kilka lat zdążyła już nas do tego przyzwyczaić. Gdy się teraz o niej wspomina, to na ogół wymienia się jednym tchem trzymający w napięciu „Azyl” i niesztampowy film SF „Kontakt”. Zdarzyła się jej nawet drugoplanowa rola w filmie „Bardzo Długie Zaręczyny”, powszechnie uważanym za ambitny. Nowością dla widza jest jednak obecność Jodie w kiepskim, i co gorsza, wyjątkowo nudnym filmie „akcji”, jakim jest „Plan Lotu” – pierwszej wysokobudżetowej produkcji Roberta Schwentke.

Jak sugeruje nam tytuł – akcja rozgrywa się w scenerii pokładu samolotu pasażerskiego. Kyle Pratt (Jodie Foster), będąca projektantką owego latającego molocha, przebywa właśnie trasę z Niemiec do swej ojczyzny, Stanów Zjednoczonych. Decyzję o podróży podjęła tuż po śmierci męża – uznała, że trzeba zabrać córkę (młodziutka Marlene Lawston) do dziadków, gdyż jej wychowanie mogłoby być trudne dla samotnej matki. Tragiczny zgon w rodzinie zostaje jednak szybko odsunięty na drugi plan, gdyż przebieg zdarzeń w samolocie okazuje się od nich jeszcze bardziej dramatyczny. Otóż ktoś porwał małą Julię! Po szybkim wywiadzie, przeprowadzonym wśród załogi pokładowej, okazuje się, że nie dość, iż dziecka dotąd nikt nie widział, to nawet nie figuruje na liście pasażerów. Misterny plan kidnappera czy zwykła paranoja? Na to pytanie Robert Schwentke odpowiada nam przez ponad półtorej godziny filmu.

Gdyby rozważać pierwszą opcję, to rodzi się jedna wątpliwość: Kto, przy zdrowych zmysłach, porwałby dziecko w latającej konserwie? Podejrzenie bardzo szybko zostaje rzucone na pierwszego z brzegu Araba. Było to o tyle szokujące, iż od razu było wiadomo, że biedak nie miał nic wspólnego z zaginięciem dziecka (miał na to cały zestaw dowodów). Więc po co ta zagrywka scenarzystów? Obserwując agresywne zachowanie pasażerów, nasunęła mi się na myśl propaganda anty-arabska, mająca w tle wyraźny podtekst do porwań samolotów. Bardzo szybko „prawdziwi Amerykanie” zaczęli obrzucać wyzwiskami rdzennych mieszkańców Azji, dochodząc ostatecznie do pospolitego ruszenia. Pięciominutowa przepychanka nie miała żadnego znaczenia dla filmu ani nie budowała atmosfery. Scena pozostawiła po sobie niesmak do końca projekcji, a za to należy się potężny minus dla „Planu Lotu”.

Z drugiej strony, nagonka na Araba pokazała nam najsilniejszą stronę filmu, czyli jedyną przekonującą i wiarygodną postać. Assaf Cohen, grając Ahmeda, chyba naprawdę się bał, że statyści zaraz go rozniosą po planie filmowym… w kawałkach. Pochwały tego rodzaju – ani żadnej innej – nie można niestety wystosować pod adresem któregokolwiek z głównych aktorów. Jodie Foster przez cały czas tylko biegała od ogona do kadłuba samolotu i krzyczała „Julia! Czy ktoś widział moją córkę?”. W jej roli nie było czuć rosnącej paranoi, a monotematyczność wypowiedzi doprowadziły do szybkiego znudzenia się postacią. Nie jest to oczywiście tylko jej wina – tu głównie kuleje scenariusz. Jeszcze gorzej wypadł Peter Sarsgaard (ostatnio wyraźnie rozchwytywany w Hollywood), grający ochroniarza – Gene’a Carsona. Swoimi głupimi minami i zdegustowanym wyrazem twarzy zniszczył cały nastrój, który na początku udało się zbudować twórcom (przyznaję, że wstęp był całkiem dobry). Krążył za Kyle Pratt w jej samolotowym maratonie i powtarzał jej wypowiedzi słowo w słowo. Nie można jeszcze zapomnieć o Seanie Beanie, który w końcu miał szansę dożyć do końca filmu.

Z tego, co się orientuję, film był drogi, ale kompletnie nie widać tego na ekranie, ani nie słychać w głośnikach. Muzyka na pewno nie wpływa na budowanie klimatu, gdyż jest bez wyrazu i prawie nie zwraca się na nią uwagi. Większość budżetu została pewnie wpompowana w aktorów (zatrudniono tu prawdziwe gwiazdy), a reszta mogła zostać zdefraudowana przez linie lotnicze… „Plan Lotu” zostawił we mnie bardzo negatywne wrażenie po seansie. Nie nadaje się on nijak do oglądania: odpadają wypady z dziewczyną, bo po co? Samemu też się nie pójdzie, gdyż bez możliwości pogawędki można zasnąć w fotelu. Zostaje jeszcze opcja wypadu ze znajomymi, ale na takowy lepiej wybrać jakąś komedię lub prawdziwy film sensacyjny. Przypuszczam, że ciężko aktualnie trafić w kinie na coś, co w tak makabrycznym stopniu nie spełnia nawet najmniejszych wymogów rozrywki.

17.10.2005

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Magda
13 lat temu

Nie zgadzam się z tym, że można zasnąć podczas seansu. Według mnie film jest bardzo wciągający. Też jednak nie zauważyłam, gdzie podziały się pieniądze, którymi dysponowali producenci, no ale tacy aktorzy i aktorki jak Jodie Foster nie będą przecież pracować przed kamerą za grosze. 🙂

KoZa
Reply to  Magda
13 lat temu

Bardzo możliwe, że wszystko poszło w aktorów. Wiesz, Sean Bean na ogół szybko ginie – może trzeba mu dopłacić, żeby został do końca? :]
Co do „nudy” – reckę pisałem w 2005 roku, a do dziś pamiętam, że trochę w tym zakresie cierpiałem podczas seansu, czyli mocno musiała zmaltretować moją psychikę. :] 
Ale! To kwestia gustu i pozostaje mi tylko zazdrościć, że bawiłaś się znacznie lepiej ode mnie. ;]
Przy okazji, witam na blogu – mam nadzieję, że będziesz częściej zaglądała i się udzielała. :]

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

2
0
Would love your thoughts, please comment.x