Niesamowite, jak ten czas leci. Ani się obejrzałem, a seria „Piraci z Karaibów” ma już na karku osiem lat. I cztery części, mimo że miała być tylko jedna. Takie dokrętki często kończą się wręcz katastrofalnie. De facto, przy okazji premiery „Na krańcu świata” jakość obsunęła się już tak nisko w stosunku do pierwowzoru, że miałem nadzieję, iż nic więcej się w tym temacie nie pojawi. Niestety dla mnie i innych niezbyt ukontentowanych widzów, a na szczęście dla twórców – trzecia część „Piratów” i tak sprzedała się świetnie. I żeby nie było wątpliwości – kocham jedynkę miłością szczerą i czystą. Tym ciężej oglądało mi się kontynuacje, które nie dorastały jej do pięt.
Trzeba zacząć od sprostowania najważniejszej kwestii. Najnowsza odsłona przygód kapitana Sparrowa bardzo skutecznie odcina się od pierwszej trylogii. Fabularnych nawiązań jest jak na lekarstwo i zniknęły postacie grane przez Keirę Knightly oraz Orlando Blooma. Ba, nawet zmieniła się lokacja – zamiast Karaibów, mamy teraz klimaty zdecydowanie bardziej europejskie. Tak naprawdę, ze starej obsady pozostał tylko Jack (Johnny Depp), kapitan Barbossa (Geoffrey Rush) i pan Gibbs, czyli jedna z postaci drugoplanowych, która przewijała się przez całą serię.
Według mnie, ten zabieg wyszedł serii zdecydowanie na dobre, ponieważ „Skrzynia umarlaka” i „Na krańcu świata” odjeżdżały w krainę tak abstrakcyjnej fantazji, że wiele osób miało poważny problem z jej przyswojeniem. „Na nieznanych wodach” jest znacznie bliżej jedynki – mamy tu poszukiwania mitycznej Fontanny Młodości, syreny i statek legendarnego kapitana Czarnobrodego. Nie ma już wielkich kalmarów, Latającego Holendra czy dwudziestu Johnnych Deppów na raz na scenie. Na szczęście. Cieszy mnie również zaangażowanie do głównej obsady Penelope Cruz w roli oficera na statku Czarnobrodego – jej hiszpański temperament sprawdził się po prostu wybornie.
Niestety, gdzieś po drodze ucierpiała dynamika. „Klątwa Czarnej Perły”, była filmem przygodowym w najlepszym możliwym wydaniu – była błyskotliwa, bawiła i nawet na chwilę nie pozwalała odpocząć, nie męcząc jednak widza. Z kolei „Na nieznanych wodach” pchane jest do przodu znacznie częściej dialogami i licznymi przegadanymi scenami, a nie wciągającą akcją. Mam też wrażenie, że przez zastosowanie technologii 3D ucierpiały między innymi pojedynki na szable. Może przez nowy sposób kręcenia, nie można było sobie pozwolić na tak dynamiczne przejścia? A może po prostu choreografie były słabsze? Ciężko stwierdzić, ale takich walk, jak ta między Deppem i Bloomem w kuźni, po prostu nie uświadczycie.
Mimo powyższego zarzutu, 3D ogólnie zasługuje na pochwałę. W przeciwieństwie do większości filmów kręconych tą techniką, pojawia się faktycznie w prawie każdej scenie i gwarantuje ciekawe wrażenie głębi. Nie znaczy to, że przekonałem się do tej technologii – nie, nowych „Piratów” i tak bym wolał obejrzeć po staremu, w 2D, ale takiej opcji po prostu nie miałem.
Muzyka tradycyjnie jest zaletą filmu. Zawsze wolałem co prawda kompozycje Klausa Badelta z „Klątwy Czarnej Perły”, ale interpretacje i nowe utwory Hansa Zimmera, które towarzyszyły widzom od czasów części drugiej i tak sprawdzają się świetnie.
Jeśli macie ochotę na solidne kino fantastyczno-przygodowe, to czwarta część „Piratów z Karaibów” wydaje się całkiem trafnym wyborem, w szczególności biorąc pod uwagę aktualny brak alternatywy. Nie zrozumcie mnie źle – to niezły film i na seansie można bawić się dobrze. Niestety, w głowie po seansie nie została mi żadna epicka scena, ani błyskotliwy żart. Osobiście, uważam też, że tempo akcji znacząco opadło, choć na szczęście nadal wystarczyło do napędzenia dwu- i półgodzinnego filmu.
Jesteś z Warszawy? Jak tak to w Cinema-City Sadyba jest możliwość obejrzenia Piratów w 2D.
Dzięki za info – mam nadzieję, że wszyscy, którzy są z Warszawy, przeczytają ten komentarz.
Niestety, CC Sadyba jest ode mnie odległa tak daleko, jak się tylko da. Miałem też to szczęście, że zabrałem narzeczoną na zaproszenie do Atlantica, więc nie musieliśmy płacić łącznie 50 zł za seans.
I, tak przy okazji, witam na blogu, mam nadzieję, że będziesz częściej wpadał. :]
Jeśli 3D jest zrobione podobnie jak w Tangled, to rzeczywiście może być ciekawie 🙂 Osobiście niezbyt lubię ten format – jest nie do oglądania, jeśli nosi się okulary.
Dwie poprzednie części były porażką – zwłaszcza trzecia. Wychodząc wtedy z kina widziałam wręcz niesmak na wielu twarzach. Stwierdzenie, że ta część jest lepsza, na pewno musi być prawdziwe – gorsza naprawdę nie mogłaby być 😀
Patrząc na fotosy mogę stwierdzić, że Penelope Cruz rzeczywiście była tu świetnym wyborem: wygląda, jakby urodziła się do pirackiego stroju 😉
„Jeśli 3D jest zrobione podobnie jak w Tangled, to rzeczywiście może być ciekawie 🙂 ”
Akurat „Tangled” widziałem w 2D, więc się nie wypowiem. :]
„Osobiście niezbyt lubię ten format – jest nie do oglądania, jeśli nosi się okulary.”
Hm, racja… To jak sobie radzisz z tym problemem? Szczególnie na tę okazję zakładasz soczewki?
„Patrząc na fotosy mogę stwierdzić, że Penelope Cruz rzeczywiście była tu świetnym wyborem: wygląda, jakby urodziła się do pirackiego stroju ;)”
Była po prostu idealnym wyborem! :]
Na soczewki jestem uczulona 😀 Na filmach, które są tylko w 3D, co jakiś czas zdejmuję okulary do trójwymiaru i oglądam bez nich – mam zwykle założone jedne na drugie, co owocuje niezłym bólem głowy ^^’
„Tangled” efekty 3D miało naprawdę dopracowane. Disney się postarał 🙂 Jak łatwo się do tego domyślić, zwykle animacje pod tym względem są ładniejsze niż film fabularny, nie ma tego dziwnego efektu „płaskiego tła”.
Nie rozumiem dlaczego 2 i 3 część „Piratów z Karibów” tak bardzo ci się nie podobała! W pierwszej części mamy tylko jeden wątek gółwny co daje nam mało dopracowany film,a drugiej i trzeciej części mamy znacznie więcej wątków. Moim zdaniem pierwsza część piratów była jednoznacznie najgorsza z całej serii jednak nie była aż taka zła.
„W pierwszej części mamy tylko jeden wątek gółwny co daje nam mało dopracowany film,a drugiej i trzeciej części mamy znacznie więcej wątków.”
Według mnie, liczba wątków w ogóle nie przekłada się na dopracowanie filmu. Poza tym, nigdzie chyba nie pisałem, że dwójka i trójka są niedopracowane, tylko że po prostu mi się nie podobają. A jest tak, ponieważ w jedynce podobał mi się fakt istnienia tylko jednego wątku fantastycznego – czyli statku-widma. Dwójka i trójka były już dla mnie przeładowane tymi wszystkimi wielkimi kalmarami czy Latającymi Holendrami.
Co masz do „Na krańcu świata”? Mi akurat ten film bardzo pod pasował 🙂
Choć zgodzę się, że ta część, to już nie to.
Wiesz, mi po prostu najbardziej podeszła jedynka, gdzie był świetny balans między baśniowością a realizmem. Natomiast dwójka i trójka to już była głównie jakaś fantasmagoria i wielkimi ośmiornicami i Johnnym Deppem.
O, jakimś cudem mnie tu nie było. 🙂
Ogółem miło zorientować się, że ktoś mniej-więcej podziela moją opinię (czyli: jedynka to cudo, dwójka i trójka to równia pochyła bardzo w dół, czwórka to odbicie się od dna i coś świeżego i fajnego, choć nie aż tak jak jedynka).
Z prawdziwą ulgą odpoczęłam od Elizabeth i WIlla – sprawdzali się w pierwszej części, ale w kolejnych już męczyli. W kinie cierpiałam, na kompie ich przewijam. 😛 A w czwórce… Cóż, Czarnobrody. 😀 Czarnobrody to mój absolutny idol i cierpię, że w sumie pozostał nieco niewykorzystany. Taka postać! W ogóle przy oglądaniu Piratów łapię się teraz na tym, że np. zupełnie ignoruję Jacka, a na mojego bohatera nr 1 wyrasta Barbossa – chyba po prostu mam przesyt Sparrowa. Kilkudziesięciu Jacków w jednej scenie, ogólnie memłanie go przez całą serię bez żadnych zmian… za dużo. Fajna postać, ale mam jej za dużo. Nie poprawia sytuacji „Jeździec znikąd”, który jakkolwiek jest sympatycznym filmem, to jednak aż nadto jest kalką Piratów, a Indianiec jest kalką Jacka. Toteż teraz oglądam sobie Piratów kibicując już wyłącznie Barbossie i – później – Czarnobrodemu. Reszta mi wisi. 😀 No, za wyjątkiem Biggsa. Ten gościu jest po prostu ideałem bohatera drugoplanowego, niszczy system. 😀
Mam wrażenie, że nasze podejście do tej serii jest, ogólnie rzecz biorąc, w mniejszości. ;-] Nadal mnie zaskakuje, ilu osobom podoba się dwójka i trójka…
A Jack Sparrow… był cudowny w pierwszej części, kiedy Depp grał jeszcze różne role, a nie wszystko na jedno kopyto. Do dziś paszcza sama się szczerzy na myśl o scenie majestatycznego wpływania do portu na… tonącej łodzi. ;]
Dwójka i trójka to był dla mnie przesyt już absolutnie wszystkiego. Natomiast czwórka była bardziej stonowana, miała temperamentą Penelopę i genialnego Geofreya Rusha. Żeby jeszcze na siłę tego dennego 3D nie wciskali, to już w ogóle byłoby super. :]
Aha, mam nadzieje, że Orlando już nigdy nie powróci do tej serii – był fajny w roli „uczącego się pirata”. Ale kiedy miał grać badassa w kolejnych częściach, to już było takie słodko nieporadne. ;]