Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Pierwszy Fallout po latach

P

Moja ostatnia przygoda z Falloutem była datowana jakoś na okolice roku 2007, jeśli się nie mylę. Wiele razy miałem ochotę do niego wrócić i jeszcze raz przespacerować się po Pustkowiach. Jak jednak pewnie część z Was się orientuje, pracowałem wówczas w portalu o grach i czas mi schodził na mieleniu nowości. Teraz, gdy miałem wreszcie czas, by ponownie zasiąść do pierwszego Fallouta, pewne wnioski nasunęły się od razu…
Faktycznie tęskniłem.

Syndrom legendy jest tu zupełnie nieobecny – nadal mnie ten tytuł fascynuje.
To jedna z najlepszych gier, z jakimi miałem styczność przez ostatnie lata.
Tak, przerobiłem ostatnio ok. 150 różnych gier aktualnej generacji, a Fallout nadal jest dla mnie niedoścignionym wzorem. Czy może raczej – niemalże niedoścignionym wzorem. Ale o tym za chwilę.

Mimo całkowicie archaicznej grafiki, nadal całkiem miło mi się patrzy na stare Fallouty. I to na monitorze Full HD, kiedy natywna rozdzielczość tych tytułów równa jest rozdziałce mojej komórki. 640×480. Trochę młodsi gracze mogą nie ogarnąć chyba myślami tych wartości (a sam dobrze pamiętam jeszcze o połowę mniejsze). Dwuwymiarowa grafika ma jednak to do siebie, że po latach wcale nie musi przerażać. Ba, do dziś uważam sceny śmierci Fallouta za jedne z najlepszych! To jednak twórcy osiągnęli nie tylko dzięki stronie wizualnej, ale i dzięki potępieńczym krzykom, które wydobywają się z głośników przy każdej nadarzającej się okazji (w przypadku wielkich szczurów jest to zaś „potępieńcze mlaśnięcie”, nie wiem nawet, czy nie bardziej przejmujące).

Trzeba jednak tu też uczciwie zaznaczyć – to nie jest tak dobre 2D, jak w przypadku absolutnie genialnego Icewind Dale’a. Mimo wszystko, nadal można patrzyć bez bólu, szczególnie, jak się już człowiek trochę przyzwyczai.

Zamiast ponownie rozbijać fabułę na atomy (która swoją drogą jest dosyć specyficznie zbudowana w pierwszym Falloucie), postanowiłem podzielić się po prostu pewnymi przemyśleniami, które nasunęły mi się po ponownym spotkaniu, po tylu latach od pierwszego zetknięcia (które miało miejsce… a z dekadę temu).

Przede wszystkim, kiedyś nie miałem żadnych raptrów ani xfire’ów. I byłem przekonany, że przejście całości zajmie mi przynajmniej te 16 do 20 godzin. A tu zaskoczenie – ukończyłem wszystkie questy w godzin łącznie… osiem. Oczywiście, trzeba tu wziąć pod uwagę, że Fallouta znam po prostu na pamięć, ale… jednak myślałem, że będzie tego więcej. Swoją drogą, ciekaw jestem, ile zajęło mi pierwsze całe przejście… Ale przypuszczam, że ponad dobę, w szczególności, że wtedy dopiero uczyłem się angielskiego i musiałem siedzieć ze słownikiem.

Właśnie – angielski! Jak ja bym chciał, żeby wszystkie gry miały tak napisane dialogi, jak Fallouty! I nie ważne, czy właśnie w języku Shakespeara czy może jednak Mickiewicza. Chodzi o jakość, a ta jest wprost niebywała. Muszę tu też zaznaczyć, że na pewne odniesienia dopiero teraz zwróciłem uwagę – np. nigdy jakoś nie przyciągnął mojej uwagi fakt, że szef gildii złodziei z The Hub nazywa się… Loxley.

Myślałem, że pisanie tego tekstu nie ma za bardzo sensu, gdyż od początku do końca będę Was po prostu zasypywał kolejnymi pochwałami pod adresem Fallouta. Tak jednak nie będzie… Owszem, to dla mnie tytuł absolutnie genialny, ale jednak – znając go tak dobrze – uderza mnie teraz fakt dosyć wąskiego wachlarza „złych zachowań”. Dopiero dwójka pod tym kątem stała się prawdziwie epicka. Tam było można jako aniołek ocalić elektrownię atomową i podnieść gospodarkę całego regionu na nogi albo, jako szatan wcielony, wysadzić wszystko w powietrze (i kto mi teraz powie, że zadanie z Megatoną w „trójce” jest oryginalne?). A w „jedynce”? No, możemy zabić kupca w The Hub na zlecenie Deckera, albo tego nie zrobić. Możemy pomóc Killianowi z Junktown, albo wesprzeć niecnego Gizmo. Ale to jednak nie jest tak doniosła ranga, a postać zła ma dosyć ograniczone pole do popisu. Piszę to jednak z perspektywy osoby, która scenariusz dobrze zna. Przy pierwszym czy drugim przejściu nie jest to aż tak odczuwalne.

Kolejna kwestia – nawet jeśli zna się „dwójkę”, możne ona pod kątem walki stanowić wyzwanie (jeśli nie uprawia się jakiegoś nieczystego „power playa”, wycieczek na skróty, tylko traktuje się całość jako prawdziwego rolpleja). Zaś „jedynka”… jest najzwyczajniej w świecie prosta. Bardzo łatwo tu o zbudowanie i rozwinięcie wszechpotężnej postaci. Z jednej strony, sam system jest mało wymagający. W F2 podnoszenie umiejętności powyżej pewnego progu zabiera np. 4 skill pointy za jeden punkt procentowy umiejętności. W F1 zawsze stosunek jest równy 1:1, czyli maksymalne progi bardzo szybko można osiągnąć. Po drugie, poza umiejętnościami związanymi z walką, nic więcej do szczęścia szczególnie nie potrzeba. W jednym momencie jedynie umiejętność naprawy jest faktycznie bardzo ważna, ale przy takim nadmiarze punktów nie ma problemu, by zadbać o skille.

A na deser małe uzupełnienie i przypomnienie – kocham tę serię! Powyższe akapity nie są moją próbą pokazania, że ta cudowna saga tak naprawdę jest beznadziejna, a Fallout 3 to prawdziwe spełnienie marzeń (blah…). Nie, chciałem się po prostu podzielić pewnymi spostrzeżeniami, które mnie naszły. Ale nie wpływają one na moją bezwarunkową miłość do pierwszych dwóch Falloutów. Chciałem, żeby to było jasne.
Po ukończeniu „jedynki”, byłem niezmiernie ciekaw czy „dwójka” podobnie mnie zaskoczy – np. niespodziewanie krótkim czasem rozgrywki. Tak się jednak nie stało, ale… o tym w następnym artykule z cyklu.

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Krzysiek
Krzysiek
13 lat temu

fallouty obydwa to gry legendy wręcz. Nawet dzisiaj w dobie HADE te gry mają coś w sobie, że chce się pomimo tej archaicznej oprawy, do nich wracać. Można je chyba przejść na miliard sposobów a i tak się nie znudzą. Szkoda że w tym roku tylko Deus Ex: HR mnie tak wciągnął.

KoZa
Reply to  Krzysiek
13 lat temu

Oj zgadzam się, zgadzam. Zresztą, do F1 właśnie planuję wrócić. :]
Co się tyczy tego roku – a Skyrima próbowałeś? Tak jak nigdy nie byłem fanem TES-ów, tak w tej grze się po prostu zakochałem. Pierwsze takie cRPG od lat. 
Przy okazji – witam na blogu, zdaje się, że to Twój pierwszy komentarz. Mam nadzieję, że będziesz częściej zaglądał. :]

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

2
0
Would love your thoughts, please comment.x