Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Piekło pocztowe, Terry Pratchett – recenzja

P

Poniższy tekst został wyróżniony w konkursie Klubu Książki na najlepszą recenzję.

Świat Dysku Terry’ego Pratchetta jest uniwersum bardzo specyficznym. Został on początkowo powołany do życia, zdałoby się, tylko w jednym celu – by umożliwić naśmiewanie się z klasycznego fantasy. W takim tonie zresztą były utrzymane pierwsze osadzone w nim powieści – „Kolor magii” czy „Równoumagicznienie”. Z czasem jednak ewoluował tak pomysł, jak i sam autor, dając początek czemuś znacznie bardziej złożonemu. Świat Dysku stał się poligonem do – zarazem – parodiowania, ale i analizowania, świata, który nas otacza. W wydaniu Pratchetta jest to świat karykaturalny, przerysowany, ale… nadal nasz. Po prostu bardziej skondensowany.

„Piekło pocztowe” jest właśnie jedną z takich powieści, która rozkłada na części pierwsze coś, co znamy z naszej codzienności – pocztę, jak łatwo się domyślić. Głównym bohaterem powieści jest Moist von Lipwig – oszust, urodzony erudyta, inteligent i niedoszły trup, stojący jedną nogą w grobie. Gdy go poznajemy, zostaje akurat postawiony przed pozornym wyborem. Władca największego miasta Świata Dysku, Ankh Morpork, potrzebuje kogoś, kto potrafiłby postawić na nogi dawno obumarłą instytucję poczty. Ten ktoś musi być urodzonym erudytą, inteligentem, może nawet z zadatkami na oszusta… Najlepiej, żeby miał jeszcze do tego nóż na gardle – dajmy na to wizję rychłego zawiśnięcia nogami do dołu za bardzo długą listę machlojek. Jak się zapewne domyślacie, Moist pasuje do opisu wręcz idealnie. Albo więc podejmie się wyzwania, albo faktycznie pożegna się z tym światem…

„Piekło pocztowe” jest napisane w sposób całkowicie klasyczny dla Pratchetta. I właśnie tu dochodzimy do najtrudniejszego punktu oceny całej powieście. „Całkowicie klasyczny styl Pratchetta” jest dla mnie synonimem błyskotliwości, geniuszu i powalających na kolana obserwacji oraz porównań. Dla innych zaś jest równoznaczny z mało zabawnym bełkotem. To kwestia gustu, niestety. Dlatego też osobom, które do Pratchetta żywią awersję, odradzam zakup „Piekła pocztowego” – z przyczyn wiadomych, podanych powyżej. Fani zaś kupią w ciemno, nie widząc najmniejszej potrzeby czytania mojej recenzji. Co zaś z osobami, które jeszcze z (moim) mistrzem nie miały styczności?

Dla takich osób „Piekło pocztowe” jest wręcz idealne! Jest wolne od istotniejszych nawiązań do którejś z kilkudziesięciu poprzednich powieści, więc osoby bez podkładu – nazwijmy to – historycznego mogą spokojnie do tejże lektury zasiąść, bez lęku, że coś utracą. Oczywiście, znajomość poprzednich tomów Świata Dysku jest dużym atutem – chociażby dlatego, że postać władcy Ankh Morpork, lorda Vetinariego, dla takich czytelników nie ma już większych tajemnic. Nie jest to jednak niezbędne do dobrej zabawy. Mogę wręcz o tym poświadczyć, gdyż „Piekło pocztowe” było powieścią, z którą robiłem swoiste „eksperymenty” – dawałem je do przeczytania osobom, które Pratchetta wcześniej nie znały, by się przekonać, czy im się spodoba. Jak twierdzą „obiekty” moich „badań” – lektura była w pełni zrozumiała. Co więcej, również w pełni satysfakcjonująca. Wiele osób nie poprzestało na „Piekle pocztowym” i wzięło się za kolejne „pratchetty”.

W wielkim więc skrócie… Kochacie Pratchetta? Kupujcie w ciemno. Nie trawicie? Po prostu omińcie szerokim łukiem. Nie znacie? To świetny moment, żeby poznać! W moim prywatnym rankingu „Piekło pocztowe” jest jednym ze szczytowych osiągnięć tego autora. Błyskotliwym, ciętym, bogatym w intrygujące spostrzeżenia – według mnie, po prostu żal ominąć.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x