Filmy Clinta Eastwooda zdecydowanie zaliczają się do tych, na które zawsze pójdę w ciemno. Nawet jeśli nie jestem fanem wszystkich aspektów jego stylu, na ogół wychodzę z seansu co najmniej zadowolony. Ba, w takich produkcjach, jak „Za wszelką ceną” czy „Gran Torino” jestem po prostu zakochany! Z kolei jestem umiarkowanym fanem kina wojennego, więc siłą rzeczy jego „Sztandar chwały” i „Listy z Iwo Jimy” po prostu gorzej trafiały w moje upodobania. Dzięki znajomości tych filmów podejrzewałem, czym będzie „Snajper”. Nastawiłem się na sporą dawkę patosu, na amerykańskie kino „ku pokrzepieniu serc”, nie pozbawione jednak gorzkich motywów. I, jak się okazało, wstępna diagnoza okazała się całkiem trafna, choć parę elementów mnie mocno zaskoczyło. Niekoniecznie na korzyść.
Tytułowym snajperem jest Chirs Kyle, świetnie sportretowany przez Bradleya Coopera, który specjalnie do tej roli przeistoczył się w prawdziwego zawodnika wagi ciężkiej. Kyle jest postacią dosyć znaną. Jest żołnierzem, który dzięki swym osiągnięciom przebił się do świadomości nie tylko mieszkańców USA, ale też osób z innych zakątków świata. Mimo że sam tematami wojennymi, jako się rzekło, interesuję się umiarkowanie, postać jego w ogólnym zarysie kojarzyłem. Kojarzyłem też, że historia jego życia faktycznie może stanowić bardzo ciekawy materiał na film, biorąc w szczególności pod uwagę to, jak jego wędrówka po tym świecie się zakończyła. (więcej…)